Artykuły

Zdrada, zemsta i ofiara

Dziś o godz. 19 po raz pierwszy zostaną pokazane "Czarownice z Salem" Arthura Millera w inscenizacji Remigiusza Brzyka.

Arthur Miller, dramaturg. Urodził się w 1915 r. w Nowym Jorku w rodzinie żydowskiej. Sławę przyniosły mu "Śmierć komiwojażera" (1949), "Czarownice z Salem" (1953) i "Widok z mostu" (1955).

"Czarownice z Salem" są jedną z najpopularniejszych sztuk klasyka amerykańskiej dramaturgii. Arthur Miller napisał w 1953 r. utwór, który był reakcją komisji do badania działalności antyamerykańskiej. Wielu artystów stało się ofiarami ówczesnej nagonki na "czerwone czarownice", bądź uległo presji i wydawało komisji senatora Josepha MacCarthy'ego ludzi posądzanych o lewicowe sympatie.

Miller oparł swą sztukę na faktach dotyczących głośnego procesu o czary, jaki odbył się w miasteczku Salem w stanie Massachusetts w 1692 r. Miller pokazuje reakcje jednostek na presję psychologiczną i zagrożenie fizyczne, porusza zagadnienie szans na obronę własnej godności w ekstremalnych sytuacjach. Strach, atmosfera zagrożenia i procesy o czary stymulowane są przez zazdrość, zawiść i chęć zemsty.

Bohaterem sztuki jest John Proctor, który zdradził swą żonę z 18-letnią służącą Abigail Williams. Zwolniona z pracy dziewczyna pragnie zachować kochanka i z zemsty rzuca na rywalkę fałszywe oskarżenia. Przedstawia się jako ofiara złych mocy wywoływanych przez Elżbietę Proctor, jednocześnie oddalając podejrzenia od siebie. Nie lubiany w miasteczku pastor nie może poradzić sobie z chaosem, więc wzywa do Salem specjalistę od czarów oraz sędziów.

Ofiarami aresztowań padają ludzie szanowani, ale z takich czy innych względów wzbudzający niechęć sąsiadów lub też starający się zachować obiektywizm i bezstronność. John Proctor może się uratować, jeśli przyzna się do winy. Początkowo godzi się na to, ale niszczy dokument, gdy dowiaduje się, że zeznanie ma być przybite na drzwiach kościoła i wystawione na widok publiczny. Ze względu na dobro rodziny, Proctor nie chce zhańbić swego nazwiska.

Przedstawiona w dramacie sytuacja ma wiele wspólnego z prywatnym życiem Arthura Millera. Żonaty i dzieciaty, pisarz w chwili pisania sztuki pozostawał pod wielkim urokiem Marilyn Monroe (którą kilka lat później poślubił, ale małżeństwo nie było udane). Najpiękniejszą kobietę świata przedstawił Millerowi w 1951 r. reżyser Elia Kazan, jej ówczesny kochanek i jeden z tych, którzy "sypali" przed komisją MacCarthy'ego.

Konstruując postać zmysłowej Abigail, Miller miał przed oczami hollywoodzką boginię. Przed napisaniem "Czarownic " pojechał do Salem i dokładnie przestudiował zachowane dokumenty sądowe. "Prawie we wszystkich zeznaniach, które czytałem, powracał motyw seksualny, albo jawny, albo ledwie skrywany" - napisał.

Angielski tytuł sztuki brzmi "The Crucible" (przenośnie "Próba ognia"). Tytuł "Czarownice z Salem" nosiła francuska ekranizacja nakręcona przez Raymonda Rouleau na podstawie scenariusza Jeana Paula Sartre'a.

Światowa prapremiera dramatu odbyła się w 1953 r. w Nowym Jorku. W Polsce sztukę (pod tytułem "Proces w Salem") po raz pierwszy pokazano w 1959 r. w warszawskim Teatrze Dramatycznym.

Najbardziej znana jest inscenizacja z 1979 r. przygotowana przez Zygmunta Hubnera dla Teatru Telewizji. Johna Proctora zagrał wówczas Roman Wilhelmi.

W Teatrze im. Stefana Jaracza w roli głównej wystąpi Dariusz Siatkowski. Obok niego zobaczymy: Roberta Latuska (pastor Hale), Andrzeja Wichrowskiego (sędzia Danforth), Piotra Krukowskiego (pastor Parris), Dorotę Kiełkowicz (Elżbieta Proctor), Monikę Badowską (Abigail Williams) oraz Ewę Wichrowską, Annę Sarnę, Urszulę Gryczewską, Barbarę Wałkównę, Zofię Uzelac, Matyldę Paszczenko, Dagnę Kidoń, Pawła Kruka, Macieja Małka, Bohdana Wróblewskiego, Jana Hencza, Bogusława Suszkę i Mariusza Witkowskiego.

Autorami dekoracji są Remigiusz Brzyk i Ryszard Warcholiński, kostiumy zaprojektowała Maria Balcerek, muzykę skomponował Jacek Grudzień, a Krzysztof Sendke zadbał o reżyserię światła.

Szanowni Państwo,

To już piąta premiera Teatru im. Stefana w Łodzi w sezonie 1999/2000, a druga na jego Dużej Scenie. Jestem przekonany, że tą realizacją "Czarownic z Salem", tak jak poprzednio inscenizacją "Króla Edypa", reżyser Remigiusz Brzyk przysporzy teatrowi, aktorom i sobie licznych admiratorów.

Nie jest przypadkiem, że teatr wystawiający ten ponadczasowy i uniwersalny dramat Arthura Millera wpisuje się znakomicie w ogłoszoną dopiero co przez Urząd Marszałkowski Strategię Rozwoju Województwa Łódzkiego. A mowa tam m.in. o bliskim sercu łodzian rozwoju kultury, zwiększaniu atrakcyjności naszego regionu i jego wzroście cywilizacyjnym. Myślę, w kontekście bliskiej integracji z Unią Europejską, że potencjał kulturalny województwa łódzkiego jest olbrzymi, z czego jako mieszkaniec Łodzi jestem szczerze dumny. Moja satysfakcja jest tym większa, że w swym potencjale Teatr im. Stefana Jaracza ma swój niezaprzeczalny, już 112-letni, udział.

By nie być gołosłownym, zapraszam Państwa na dzisiejszą premierę i polecam uwadze repertuar wszystkich trzech scen teatru.

Do zobaczenia w teatrze.

Dyrektor Naczelny

Wojciech Nowicki

- Nie chcę też stawiać diagnozy co jest dobre a co złe - mówi Remigiusz Brzyk reżyser "Czarownic z Salem".

- Dlaczego zdecydował się pan przygotować inscenizację "Czarownic z Salem" Arthura Millera?

- Szukam tekstów, w których tragizm bohaterów ma wymiar antyczny. Taki był "Król Edyp" Sofoklesa, którego przygotowywałem w tutejszym teatrze w 1998 r. i tak Miller rozpisał "Czarownice z Salem". Interesuje mnie zamknięta zbiorowość - w "Edypie" była to społeczność Teb, w "Fomie" zbiorowość Stiepanczykowa, tu jest miasteczko Salem, do którego wchodzi diabeł, grzech, choroba tocząca ludzi. Dla mnie najważniejsze jest, żeby aktor miał co grać, a tutaj jest 19 świetnie napisanych ról.

- Wprawdzie dramat dotyczy wydarzeń z XVII wieku, ale przecież ma silne odniesienia do naszego stulecia. Miller napisał go w 1953 r., kiedy w Stanach Zjednoczonych szalał maccartyzm. Czy i dziś dostrzega pan podobne zjawisko, zwane umownie polowaniem na czarownice?

- Kontekst historyczno-polityczny tekstu w ogóle mnie nie interesuje. Ważnie są ludzie, którzy popełniają grzech. Na dziewiętnaście osób w przedstawieniu - siedemnaście popełnia błąd. Sprzeniewierza się Bogu, przyjaciołom, wartościom i innym rzeczom. Staram się dojść, dlaczego tak się stało, dlaczego Abigail Williams i inne dziewczyny wycinają miasto. Szukam odpowiedzi na pytanie, jak się rodzi zło.

- Podobnie jak przy "Królu Edypie" jest pan współautorem dekoracji. Dlaczego reżyserzy coraz częściej sami chcą decydować o scenografii?

- O tekście potrafię myśleć tylko przestrzennie. Kiedy czytam książkę, te przestrzenie od razu budują mi się w wyobraźni. Nie umiem rysować, nie mam profesjonalnego przygotowania do projektowania, jestem scenografem - że tak powiem - teoretycznym. Ale mam za partnera znakomitego fachowca Ryszarda Warcholińskiego.

Nie silę się na żadne historyzmy. Epoka jest zaznaczona w kostiumie, bo nienawidzę uwspółcześniania w teatrze. Bohaterowie będą współcześni, jeśli będą prawdziwi. Rzecz dzieje się w Salem, ale tak naprawdę miejscem zdarzenia jest ten konkretny teatr.

- Do pomocy w stworzeniu klimatu spektaklu zaprosił pan kompozytora Jacka Grudnia. Jak wyglądała współpraca?

- W jego osobie znalazłem znakomitego partnera. Od kilku tygodni siedzimy razem, dyskutujemy. Muzyka nie abstrahuje od aktorów, umie słuchać i dostosowuje dźwięki do konkretnych osób.

- Czy pańskie przedstawienie zostawia nadzieję?

- Myślę, że tak. Główny bohater godzi się z Bogiem. Nie ma tu amerykańskiego happy endu, ale zostaje nadzieja - z grzechu można wyjść. Choćby za cenę życia.

Remigiusz Brzyk urodził się w 1971 r. Absolwent Wydziału Lalkarskiego PWST we Wrocławiu oraz Wydziału Reżyserii i Dramatu PWST w Krakowie (od 1997 r. asystent Bogdana Hussakowskiego). Dotychczasowe inscenizacje: "Foma" wg opowiadań F. Dostojewskiego (1998) i "Król Edyp" (1998) w Teatrze im. S. Jaracza w Łodzi oraz "Rzeźnia" S. Mrożka (1999) w Teatrze im. J. Słowackiego w Krakowie. Od września 1999 r. etatowy reżyser Teatru Nowego w Łodzi.

-To piękna, ale strasznie trudna rola mówi - Dariusz Siatkowski, który gra Johna Proctora.

- John Proctor jest prostym, szlachetnym człowiekiem. Raz zdarzyło mu się grzeszyć, a to pociągnęło za sobą całą lawinę kłamstw, oszustw i nieszczęść. Jeden "skok w bok" skończył się rzezią.

Oczywiście jest to postać ponadczasowa. Emocje ludzi, ich postawa wobec niektórych wydarzeń kanon zachowań nie zmieniają się od stuleci. Człowiek, którego gram, złamał ten porządek i żałuje swego postępku. Kto skrzywdził kochaną osobę, cierpi.

Jest wiele paraleli między Proctorem a Edypem, którego grałem wcześniej u Remigiusza Brzyka. Miller, tak jak Sofokles, napisał tragedię antyczną, a roku 1953 od starożytności wcale nie dzieli przepaść. Obaj bohaterowie za wszelką cenę dążą do prawdy i w pewnym momencie przeżywają swego rodzaju katharsis. Tych związków jest wiele, jednak role są diametralnie różne, zbudowane przy użyciu zupełnie innych środków.

Jestem wdzięczny Remikowi, że dał mi tę rolę. Jest piękna, tylko strasznie trudna, ponieważ uczucia i myśli Proctora wynikają z tego, co się dzieje naokoło, on sam ich nie nazywa. Muszę być w trójnasób czujny, bo mój stan emocjonalny powinien współgrać z tym, co inni mówią i robią na scenie. Nie można tego pokazać wprost, to musi objawiać się gestem, nagle wypowiedzianym, zachwianym lub leż bardzo pewnym, słowem... Znalazłem jednak parę momentów, kiedy mogłem wyartykułować uczucia. Walczyłem o to z reżyserem i w końcu przyznał mi rację.

Dariusz Siatkowski urodził się w 1960 r., dyplom w PWST w Krakowie uzyskał w 1984 r. Zadebiutował rolą Wally'ego w "Huśtawce" na scenie Teatru im. S. Jaracza w Łodzi. Był związany z teatrami Słowackiego w Krakowie i Polskim we Wrocławiu, występował też na scenach Opola i Kalisza oraz w filmie i telewizji. Za tytułową rolę w "Królu Edypie" (reż. Remigiusz Brzyk) otrzymał Złotą Maskę.

- Starałem się stworzyć ciemne nastroje - mówi kompozytor Jacek Grudzień.

- Uczestniczyłem w próbach od początku, żeby dokładnie poznać przedstawienie, zamiary reżysera i aktorów. Bardzo dużo mi dały prywatne rozmowy z Remigiuszem i zespołem. Inaczej pisze się muzykę, znając wszystkich ludzi ich charaktery, upodobania i wrażliwość. To bardzo pomaga, ładuje moje akumulatory. Nie wyobrażam sobie, że mógłbym napisać muzykę z doskoku, wpadając tylko od czasu do czasu do teatru.

Przed przyjazdem do Łodzi przygotowałem muzyczne szkice, zarys poszczególnych tematów. Ostateczna wersja rodziła się w trakcie prób i długich dyskusji nie tylko o przedstawieniu.

Jaka jest ta muzyka? Są to głównie tła, które razem ze światłem i scenografią współtworzą atmosferę. Najważniejszy jest aktor, więc te motywy muszą być pozornie niesłyszalne. Oczywiście, gdyby ich nie było, zostałaby pustka. Starałem się stworzyć nastroje może nie mroczne, ale na pewno ciemne. W trakcie zmiany dekoracji i między aktami, jako kontra, będzie rozbrzmiewać muzyka ostra.

Jacek Grudzień, kompozytor. Urodził się w 1961 r. Zadebiutował na Międzynarodowym Festiwalu Muzyki Współczesnej "Warszawska Jesień" w 1983 r. Studiował kompozycję w klasie prof. Włodzimierza Kotońskiego i improwizację fortepianową w klasie Szabolsca Esztenyi'ego w warszawskiej Akademii Muzycznej (dyplom 1986 r.). Laureat Konkursu Młodych Kompozytorów Polskich i Ogólnopolskiego Konkursu Kompozytorskiego na Gitarę Klasyczną. Mieszka i tworzy w Warszawie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji