Artykuły

Zapomniana Anna Bolena

"Anna Bolena" w reż. Wernera Pichlera w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Józef Kański w Ruchu Muzycznym.

Ktoś, kto dzieje teatru operowego na Wybrzeżu chciałby rozpoczynać dopiero od czasów po II wojnie światowej (a bywały takie próby, bywały...), popełniłby oczywiście poważny błąd. Co najmniej dziwne byłoby bowiem, gdyby obywatele tak potężnego i bogatego hanzeatyckiego Gdańska nie zechcieli zacząć uświetniać swego życia kulturalnego przedstawieniami operowymi - skoro stało się to modne w innych, nawet mniej zamożnych europejskich grodach. I rzeczywiście - już w XVII wielu oglądano w Gdańsku pierwsze spektakle operowe, a jeśli idzie o dzieła Gaetana Donizettiego, to okazuje się, że w 1841 roku - jeszcze za życia kompozytora - w nie istniejącym dzisiaj teatrze przy Targu Węglowym grano jego Napój miłosny oraz nie wystawianego po dzień dzisiejszy na żadnej polskiej scenie Belizariusza, w następnym zaś roku wystawiono tam Córkę pułku i Lukrecję Borgię.

Zresztą historia opery w tym mieście (włącznie z festiwalami wagnerowskimi w Operze Leśnej) to osobny ciekawy temat, który być może kiedyś ktoś podejmie. Dla nas ważne jest, że Opera Bałtycka - specjalizująca się ostatnio w prezentowaniu nieznanych bądź gruntownie w Polsce zapomnianych choć wartościowych dzieł XIX-wiecznej włoskiej literatury operowej - po "Luizie Miller" i "Lombardczykach" Verdiego sięgnęła teraz odważnie po "Annę Bolenę".

Może się wydawać dziwne, że dzieło to, stanowiące punkt zwrotny w twórczości Donizettiego - od jego wszak premiery w grudniu 1830 w mediolańskim Teatro Carcano rozpoczęła się prawdziwie wielka kariera kompozytora - nie było znane tu, gdzie inne jego opery zdobyły sobie tak ogromną popularność, że do melodii z nich pochodzących układano nawet polskie patriotyczne pieśni. Zresztą i na szerokim świecie nie weszła "Anna Bolena" do stałego repertuaru wielkich operowych teatrów. "Habent sua fata libelli" - niezbadane bywają losy dzieł sztuki. Choć można też zauważyć, że w "Annie Bolenie", przy rozlicznych jej walorach, nie odnajdujemy przecież fraz i tematów równie chwytliwych i mocno zapadających w pamięć, jak słynne arie i duety z "Napoju miłosnego", "Łucji z Lammermooru", "Don Pasąuale", czy "Faworyty". Może to być jedna z przyczyn braku popularności tego dzieła - poza tym bowiem jest w nim wszystko: atrakcyjna fabuła oparta w dużej mierze na autentycznych, tragicznych losach Anny Boleyn, drugiej z sześciu żon Henryka VIII, matki wielkiej królowej Elżbiety I, ale też właściwa epoce belcanta zachwycająca melodyjność, mistrzowska konstrukcja dużych scen zespołowych oraz - last but not least - niezwykle efektowne główne partie solowe.

Dobrze więc się stało, że kierownictwo Opery Bałtyckiej w osobie dyrektora Włodzimierza Nawotki postanowiło z cennym tym dziełem zapoznać wreszcie polską publiczność - tym bardziej, iż zamysł ów zrealizowany został ze znacznym sukcesem. Prosto, logicznie i bez zbędnych udziwnień wyreżyserował przedstawienie "Boleny" Werner Pichler z Ulm.

Stamtąd też wypożyczono zaprojektowane przez Klausa Hellensteina dekoracje - również prościutkie, ograniczone właściwie do dużych schodów i otwierających się na różne strony kilku par drzwi, ale funkcjonalne a przy tym łatwe do transportu (cały spektakl, jak się wydaje, powstał z myślą o zagranicznych podróżach). Przedstawieniem, które mogłem oglądać, sprawnie dyrygował Janusz Przybylski, zachowując należne proporcje między brzmieniem orkiestry a głosami śpiewaków na scenie; bardzo ładnie śpiewał też chór przygotowany przez Elżbietę Wiesztordt.

Najtrudniej, jak wolno sądzić, było skompletować odpowiednie grono odtwórców głównych partii solowych - tyleż efektownych, co ogromnie trudnych. Zespół Opery Bałtyckiej wsparli w tym względzie, ku zadowoleniu słuchaczy, zagraniczni goście, mianowicie świetna sopranistka rodem z Taszkientu Raissa Czepczerenko, odtwórczyni potężnej partii tytułowej, dalej ukraiński tenor Taras Iwanin (zresztą solista Opery Wrocławskiej), znakomicie radzący sobie z błyskotliwymi pasażami koloraturowymi partii amanta królowej lorda Percy, a w zakończeniu wielkiej arii z I aktu swobodnie sięgający głosem wysokiego "d", oraz obdarzony potężnym basem jego rodak Wiktor Dudar jako sir Ro-cheford, brat Anny. Sekundowali im zresztą godnie i polscy śpiewacy-utalentowany baryton Andrzej Zagdań-ski w roli króla Henryka i Monika Fe-dyk, która z powodzeniem zastąpiła Rite Kapfhammer, wybitną niemiecką mezzosopranistkę z premierowego spektaklu w partii Joanny Seymour, kolejnej miłości władcy, później jego trzeciej żony.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji