Śnieg w Teatrze Polskim
Stanisława Przybyszewskiego długo na polskich scenach nie było. A przecież to postać w polskiej kulturze tyle znacząca, co kontrowersyjna. Wzbudzał zażarte spory nie tylko w kwestiach swojej twórczości, ale prowokował balansującym na krawędzi szaleństwa życiem. Jednak najbardziej kłuł w oczy mieszczańską publiczność śmiały erotyzm i jawne pokazywanie na scenie najróżniejszych, męsko-damskich (i nie tylko) układów. To przecież do niego kierował słowa przygany Henryk Sienkiewicz twierdząc, że "kierunek oparty wyłącznie na porubstwie jest nie tylko szkodliwy etycznie, ale jako niezgodny z prawdą i naturą rzeczy, wydaje mi się w znaczeniu estetycznym naciąganym, nieszczerym, zatem bezwartościowym". Jakże mylił się laureat Nagrody Nobla w swoich ocenach! Jak niewinne wydają się dziś, po wielkiej rewolucji seksualnej, zalewie całego juz świata pornografią, sceny i dialogi Stanisława Przybyszewskiego. Zwłaszcza, że nie pisał swoich dramatów li tylko dla taniej sensacji i obyczajowej prowokacji. Przybyszewski w większości swoich dramatów tak buduje akcję, by dochodziło na scenie do konfliktu racji moralnych z instynktem miłosnym. Bo tak właśnie rozumiał miłość - jako wspaniały, zakodowany głęboko w człowieku instynkt, który potrafi pokonać wszystko - i rozum, i społeczne normy, i religijne zasady.
Taki właśnie rozwój wypadków obserwujemy w "Śniegu". Tadeusz kochał się w kobiecie-wampie Ewie, ale była to miłość niespełniona. Aby zapomnieć żeni się wiec z Bronką - świeżą i naiwną dziewczyną. Ją też darzy uczuciem brat Tadeusza - Kazimierz. Bronka rzuca wyzwanie losowi i zaprasza swoją dawną koleżankę Ewę, a że stara miłość nie rdzewieje... Zaczyna się gra uczuć.
Jak już powiedziałem, dziś skala emocji i problemów "Śniegu" trąci już mocno starością. Chwilami nawet miałem wrażenie na premierze, że aktorzy chętniej na tym materiale zagraliby farsę. Dopiero im bliżej tragicznego finału atmosfera zagęszcza się. Zbigniew Zapasiewicz, który przed laty sam grał w "Śniegu", tym razem postanowił ten dramat z 1903 roku wyreżyserować na scenie kameralnej Teatru Polskiego. Po raz pierwszy od paru lat słyszałem tak dobrze i wyraźnie podany ze sceny tekst. Niestety, odbywa się to kosztem prawdy psychologicznej wszystkich właściwie postaci. Tylko Barbara Rachwalska jako stara mamka potrafiła przebić się przez recytację. Zwraca uwagę wysmakowana scenografia Łucji Kossakowskiej.