Artykuły

Niesceniczne słuchowisko

W naszych teatrach utrzymuje się moda na formalne doświadczenia. Błyskotliwą karierę robi ostatnio narracja znana z "kina akcji". Na polu eksperymentów poczyniono jednak nowy krok. Tym razem zaproponowano nam radio w teatrze.

Ostatnia w tym sezonie premiera w Teatrze Powszechnym przyprawia o mieszane uczucia. Autor i twórcy przedstawienia podjęli ważny i delikatny temat. Na przykładzie niewidomej dziewczyny, padającej ofiarą niedojrzałości i niezaspokojonych ambicji swojego otoczenia, próbowali odpowiedzieć jak dalece można ingerować w życie i psychikę innych ludzi.

"Molly Sweeney" Briana Friela jest tekstem wybitnie niescenicznym, co dodatkowo potwierdziła reżyseria Piotra Mikuckiego. Teatralny wieczór trwający dwie i pół godziny dałoby się skrócić o połowę. Przedstawienie nie straciłoby na żadnym ze swoich ewentualnych walorów, a być może zyskałoby na zwartości. Mankamentem jest sama forma dramatu. Trójka bohaterów nie zamienia ze sobą słowa przez cały nużący wieczór. Zaproponowano nam coś w rodzaju słuchowiska radiowego. Na Małej Scenie Teatru Powszechnego wybudowano siedzisko będące hybrydą ławki na molo z miejscem wypoczynku na pokładzie "Titanica". Na tej monstrualnych rozmiarów ławce siedzą aktorzy. Dezorientację powiększają jeszcze dobiegające zza sceny odgłosy portu, co mogłoby sugerować, że mamy do czynienia ze sztuką marynistyczną. Tekst Friela nie stwarza żadnych możliwości zastosowania jakichkolwiek reżyserskich rozwiązań mogących ożywić trzy monodramy. Wiąże także aktorów, którzy przez cały czas praktycznie nie opuszczają swoich miejsc gry, wyznaczonych teatralnymi reflektorami. Nie wiedząc, co ze sobą począć, ratują się jak mogą.

Tomasz Sapryk, występujący w roli męża Molly, swój życiowy entuzjazm i nienasyconą ciekawość świata podkreśla nieustanną gestykulacją. Krzysztof Stroiński, grający rolę chirurga oftalmologa przywracającego wzrok bohaterce, przez całe przedstawienie siedzi po lewej stronie sceny. Czasem pociąga z manierki, a jednostajność swojego monodramu stara się przezwyciężyć cedzeniem wypowiadanego tekstu. To staccato jest tak męczące, że po krótkim czasie zaczynamy się zastanawiać, czy aktor na pewno nauczył się roli, czy też nieustannie korzysta z pomocy suflera. Żal całej trójki aktorów, ze szczególnym uwzględnieniem bardzo utalentowanej Doroty Landowskiej grającej tytułową bohaterkę. Wyrazem jej aktorskiej bezradności wobec słabego tekstu Friela był uśmiech, którym co pewien czas obdarzała przybyłą na spektakl publiczność.

Na przedstawienie przybyła garstka widzów. Świetne przedstawienia przy ciągają widzów bez żadnej reklamy. Na świetnych "inaczej" już po tygodniu od premiery widownia zapełnia się zaledwie w połowie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji