Artykuły

Teatr przekorny

Dyrektor teatru "Małe Zwierciadło" w "Dwóch teatrach" Szaniawskiego to realista, "fotograf rzeczywistości", jak go czasem nazywają. Ma pewną wstydliwą słabostkę, skrytą namiętność: zapisywanie cudzych Snów. Oto przychodzi ze śniadaniem gospodyni, pani Laura, osoba "niepozbawiona dystynkcji i śladów dużej urody" (jak mówią "didaskalia"), niewątpliwie zakochana w Dyrektorze. Wierzymy, że Dyrektor (człowiek pod 60-tkę, ale ogromnego uroku) zjawia się w snach pani Laury. Wie ona dobrze, iż miejsce w sercu Dyrektora jest już zajęte. W spektaklu warszawskiego Teatru Współczesnego Barbara Drapińska subtelnie ukazuje komplikacje uczuciowe, które przeżywa pani Laura. Z miłością patrzy na swego Dyrektora, gdy mówi mu o kożuszku ze śmietanki i obiedzie, o tym że trzeba go traktować jak dziecko. Za chwilę Dyrektor przywoła ją do porządku, gdy Laura wspomni o szczęśliwej rywalce. Gosposia połączy w tej chwili urażoną godność z niezwyciężalną miłością. Cóż jej pozostaje? Sny - i opowiadanie o nich. W snach zajmuje Dyrektor ważne choć dyskretne miejsce. Opowiadanie o tych snach jest może jedyną okazją, by Laura mogła dłużej porozmawiać z człowiekiem bliskim jej sercu i wzbudzić jego zainteresowanie.

Szaniawski to znakomity konstruktor, od lat przeszło dwudziestu próbuję to wykazywać. Wciąż się mówi o "nastrojach", "mgiełkach" i "niedopowiedzeniach" tego pisarza, tymczasem mało jest u nas ludzi myślących tak precyzyjnie i dokładnie. Żaden szczegół nie jest tu zbędny. Wydaje się prawdopodobne, że Laura (może bezwiednie) naciąga fakty, mówiąc Dyrektorowi o swoich snach. Nawet w akcie ostatnim, gdy miasto runęło, zginęła Lizelotta i Chłopiec z deszczu - codziennie, jak dawniej, opowiada Dyrektorowi sny, w których on jest obecny. Nie brak tu kamuflażu. Na pierwszy plan wybija się gra nasyconych i kontrastowych kolorów. Może to niespełnione marzenia o karierze malarskiej? Zapewne, ale zawsze nieodłączne od ust, oczu i ciała Dyrektora.

Zbieracz snów udaje, że go to wszystko interesuje jako ciekawostka. Tajemnicze pokłady świadomości to temat "psychologii głębi"; Dyrektor, sam się przyznaje, że jest freudystą, choć może niezupełnie prawowiernym. Ale jak u Laury marzenia miłosne, tak u Dyrektora sprawa snów jest próbą zbliżenia do tego, co zakazane. Zakazane w jakim sensie? Artystycznym, ściślej: teatralnym. W pięknej książeczce Claude Aveline'a "Celebration du lit" pisarz ten mówi o zaciekawieniu, jakiego doznaje patrząc na cudzy sen i odruchy, jakie on budzi; wspomina hipotezy, na które ten sen pozwala, i własne pokusy, by się w te regiony wedrzeć. Dyrektor w "Dwóch teatrach" nie przyznaje się do podobnych pragnień. Zapisuje tylko cudze sny i próbuje je rejestrować.

Wszystko się rozgrywa na pograniczu odkrywczości i żartu. Jest w "Opowieściach profesora Tutki" bajka o wróżce nakazującej bohaterowi, by przynajmniej w 50 proc. próbował mówić ludziom rzeczy łatwo dostępne. Owe 50 proc. raz po raz pojawia się u autora "Żeglarza". Pewne myśli i sprawy widać gołym okiem. Inne odsłaniają się temu, kto myśl i obrazowość pisarza przeniknąć próbował po raz dziesiąty czy dwudziesty. Gdy obecnie w Warszawie zostały wystawione "Dwa teatry" przez Erwina Axera, niektórzy krytycy zawołali: "Ależ to jasne jak słońce. I po cóż były potrzebne na ten temat spory?" Ba, to co dziś oczywiste, kiedyś wydawało się zamknięte na siedem pieczęci...

Ci, co Dyrektora "Małego Zwierciadła" znają dobrze, wiedzą, że w jeden sposób można go "przekupić": mówiąc mu o ciekawych snach. Gdy do Dyrektora "Małego Zwierciadła", w pierwszym akcie, melduje się leciutko "zakropiony" woźny teatralny, pan Matkowski, zmyśla może swój "sen" o dziecku dla wyłudzenia zaliczki. Zna Dyrektora dobrze, podobnie jak wrodzoną swą inteligencją (i krytycyzmem) przenika sny pani Laury, odrzuca w nich kolorystyczną dekorację, demaskuje pragnienia rzeczywiste. Zachwycam się piękną, wyrazistą, świetnie wykończoną grą Henryka Borowskiego jako Woźnego w spektaklu Axerowskim. Ale miałbym ochotę posprzeczać się o jeden szczegół. Gdy Dyrektor odmawia zaliczki, Woźny mówi sentencjonalnie: "Rygor w teatrze musi być". To odpowiada także przekonaniom Woźnego. Aktor dodaje jednak machnięcie ręką przed samymi oczyma Dyrektora. Rozumiem, że chodziło o podkreślenie alkoholicznego nastroju, ale czy to potrzebne? Dyrektor, który zna "Matkosia" jak własną kieszeń, już przed wypowiedzeniem pierwszego zdania nie miał wątpliwości, że jego pomocnik musiał spotkać kompana. Matkowski też ocenił, że będzie można Dyrektora "naciąć" na pożyczkę, opowiadając mu (na wpół fikcyjny czy całkowicie zmyślony) sen o dziecku. A jednak, mimo tego komediowego obramowania, sprawa snu ma w sztuce Szaniawskiego znaczenie istotne od samego początku.

W rozmowie z Lizelottą, aktorką utalentowaną, najukochańszą, Dyrektor odrzuci pomysł zagrania "sztuki", jaką przyniósł Chłopiec z deszczu, polegającej na uchwyceniu króciutkiego wejścia na scenę dziewczyny z kwiatami. Odrzuca, choć z różnych względów pomysł ten jest interesujący.

"Każde twoje wejście na scenę - mówi - robi wrażenie. Wywołuje ciszę, albo szmer. Nieraz myślałem o tym, że to "wejście" jest czymś samym w sobie. Jest czymś zamkniętym, co ma swoją treść. Ma własne piękno".

Więc nie tylko przez słabość wobec ukochanej Dyrektor byłby skłonny ustąpić. Także i dlatego, że taki pomysł odpowiada jego ukrytym tęsknotom. Ale ostatecznie myśl tę odrzuca. Upodobniłoby to jego teatr do rewii. "Chociaż dajemy same tylko utwory krótkie, teatr nasz - to teatr dramatyczny. Teatr nasz ma swoje oblicze, ma swój wyraźny styl".

Z podobnych względów Dyrektor odrzuca tak go podświadomie nękające pomysły grania sztuk psychoanalitycznych czy poetycko surrealistycznych. Przez ostrożność chce się ograniczyć tylko do samej obserwacji "powierzchni życia", doświadczeń sprawdzalnych.

A jednak można by cały ów dramat określić jako jeden z utworów najściślej się wiążących z "psychologią głębi". Cały środkowy akt "Dwóch teatrów", jest pozornym zwycięstwem Dyrektora "Małego Zwierciadła" i jego idei estetycznych. "Matka" sprawiła, duże wrażenie i pokazała, jak instynkt kobiety umie bronić córki przed pokusami czyhającymi na jej męża. "Powódź" - to skrót okrutnego dramatu walki o życie. Jednak w wyobraźni Dyrektora "Małego Zwierciadła" żyją nie wyzwolone tęsknoty. Sny innych, skrzętnie zapisywane, mogą się teraz przeobrazić we własne wizje. (Ciekawe, że wedle najnowszych badań, których Szaniawski nie mógł znać, gdy pisał "Dwa teatry", najmocniej i najintensywniej odpoczywamy w tej części snu, która się nazywa "paradoksalną", a którą wypełniają widzenia zapamiętane po przebudzeniu.) W ostatnim akcie "Dwóch teatrów" Dyrektor "Małego Zwierciadła", śniąc swój sen znużonego i udręczonego człowieka, przekonywa się, ile w jego własnym realistycznym (czy raczej empirycznym) widzeniu teatru było miejsc "marginesowych", pozostawionych do rozstrzygania przez pracę sennej podświadomości.

W pięknym Axerowskim spektaklu "Dwóch teatrów" Lizelotta (grana przez Martę Lipińską) realizuje pomysł Chłopca z deszczu i przechodzi z gałęzią kwitnącej jabłoni - we śnie Dyrektora. Można by sobie jednak wyobrazić takie przejście, już wcześniej, w akcie drugim, między "Matką" a "Powodzią", gdy Skrzypek gra melodię, pięknie skomponowaną dla tego spektaklu przez Zbigniewa Turskiego. Otóż przyznaję rację Axerowi i przypuszczam, że dochował wierności myśli autorskiej, gdy wtargnięcie teatru surrealistycznego pozostawił aż do momentu snu w akcie III.

Wydaje mi się zupełnie jasne - wbrew zdaniu Tadeusza Peipera - że Dyrektor w finale III aktu nie umiera, że tylko , śni sen o własnej swej śmierci". Wszystko na to wskazuje, m. in. żartobliwe wzmianki w poprzedniej rozmowie z Woźnym, cała zresztą struktura utworu. Jak w każdym śnie, postacie z życia i ze sztuki pojawiają się w odmienionym porządku. "Teatr mój bywa często przekorny", mówi Dyrektor Drugi (czyli Teatru Snów).

Axer, jako reżyser, uwypukla sen Dyrektora o własnej śmierci. Andrzej Łapicki, jako Dyrektor Drugi, nakłada czarne "teatralne" rękawice, by wygłosić przemówienie. Mowa ta jest zbyt ostentacyjna, aby była prawdziwa. Dyrektor się budzi w momencie wejścia Laury, Woźnego i maszynisty teatralnego. Inscenizacja, logicznie i konsekwentnie, wypowiedziała się przeciw interpretacji przyjmującej śmierć Dyrektora, za snem o własnej śmierci i o własnych snach.

Wróćmy do sformułowania: "teatr mój bywa przekorny". "Przekorny" w tym sensie jest każdy utwór Szaniawskiego, cała jego twórczość. Już w "Łgarzach Pod Złotą Kotwicą" przyszły autor "Dwóch teatrów" wytyczał granice między prawdą a fikcją, zmyśleniem a rzeczywistością. Stosunek zaobserwowanego faktu do wyciągniętych zeń wniosków - oto temat, który stale Szaniawskiego fascynował. Musi to być stosunek odmierzony skrupulatnie i ściśle, w przeciwnym razie zawiera

możliwości nie tylko omyłki, ale i krzywdy. Otóż niepodobna przeoczyć, że na sprawę niesprawiedliwości czuły jest umysł autora "Mostu", "Kowala, pieniędzy i gwiazd", "Zegarka", czy ogłoszonej w roku 1960 jednoaktówki "Dziewięć lat". Nawet rehabilitacja nie przekreśla tu krzywdy, choć ją próbuje umniejszyć. Ów temat niesprawiedliwości wraca u Szaniawskiego raz po raz, dyskretnie, jakby skradając się na palcach. Jakże go nie połączyć z penetracją zawiłych i skomplikowanych ujęć, które nam prezentuje ludzkie doświadczenie?

W "Murzynie" (rozkosznej komedii Szaniawskiego, wciąż zapomnianej!) pedagogowie nowocześni ściśle stosują system absolutnej szczerości wobec wychowanek. Z matematyczną dokładnością z tego wynika, że obie strony (ciało profesorskie i uczennice) kłamią jak z nut... W "Żeglarzu" młody historyk, podważający mit o bohaterze, sam popełnia nowe błędy, niedokładności, omyłki, źle fakty oceniając. Ale coraz to nowe perspektywy poznania prawdy- nie oznaczają bynajmniej niepoznawalności. Przeciwnie - tym gorętsze w nas szczepią dążenia do coraz nowych odkryć.

Ewa Starowieyska daje w warszawskim spektaklu cztery różne scenograficzne rozwiązania w każdej z odsłon tej sztuki. Wydaje mi się, że chodziło tu w pierwszym rzędzie o konkretność każdego z punktów, w którym się rozgrywa akcja. Biuro Dyrektora teatru ma charakterystyczne umeblowanie, nawet rodzaj skrótowego emblematu na ścianie. Leśniczówka została scenograficznie scharakteryzowana wypchanym ptakiem, krzyżem nad drzwiami, pianinem, planem leśnym. Strych w chacie powodzian ma otwór w ścianie, za którym można sobie wyobrazić przybierającą wodę, a z drugiej strony - drabinę na dach, której się kurczowo uchwyci skazany już na utonięcie Ojciec, fascynująco zagrany przez Tadeusza Fijewskiego. (Podobnie mocne wrażenie pozostawiają krótkie urywane wybuchy nerwowego śmiechu w grze Haliny Mikołajskiej jako Pani.)

Trudno mi się zgodzić z twierdzeniem Zygmunta Grenia, zawartym w artykule, który przynosi program warszawskiego spektaklu, że Dyrektor "Małego Zwierciadła" to postać przyjmująca postawę estetycznego doktrynerstwa i że sztuka jest satyrą na takie doktrynerstwo. Ani lektura utworu takiego sądu nie potwierdza, ani nowy spektakl warszawski. Jan Kreczmar gra Dyrektora "Małego Zwierciadła", jako wrażliwego, zamyślonego, do gruntu swymi ideami przejętego artystę. Od początku nurtują go zagadnienia, które się pod koniec tak jasno ujawnią. Nie ma tu ani sprzeczności, ani krańcowości, ani przeciwstawień, ani klęski. Rzeczywistość ujrzana we śnie jest jakby dalszym ciągiem tej, którą Dyrektor przeżywał na jawie.

Gdy po prapremierze w 1946 roku dyskutowano na temat "Dwóch teatrów", Szaniawski w wywiadzie dla "Odrodzenia" powiedział, że nie przeciwstawia "dwóch koncepcji - realistycznej i wizyjnej - jako dwóch gatunków odrębnych i wzajem sobie przeczących. Chodzi raczej o jedną koncepcję teatru, gdzie dwa czynniki są tylko dialektycznymi przeciwstawieniami tego samego zjawiska". Było to potwierdzenie tezy, w obronie której i ja się ścierałem w polemice z Tadeuszem Peiperem. Ale dziś nikt do tej dyskusji nie sięga, zadowalając się jej zniekształconym streszczeniem, zawartym w późniejszym artykule Melanii Kierczyńskiej. Pisałem niemal ćwierć wieku o Szaniawskim, wykazywałem siłę, bogactwo, wielostronność jego myśli. Mogę się teraz cieszyć, że niemal wszyscy mówią podobnie.

Spektakl Erwina Axera ma tę ogromną doniosłość, że przenikliwie i precyzyjnie ukazuje myśl Szaniawskiego w pełnym jej kształcie. Oby się to stało zachętą do wznowienia także i zapomnianych jego komedii, np. "Murzyna" i "Ewy".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji