Artykuły

Mrożek na marginesie

0d śmierci Witolda Zatorskiego minęło 12 lat, a jednak wydaje się, że to nazwisko zupełnie zatarło się w zbiorowej pamięci. A przecież był jednym z najzdolniejszych reżyserów swojego pokolenia (gdyby nie zginął w wypadku, dzisiaj liczyłby sobie 56 lat).

Dość przypomnieć legendarne przedstawienie lat 70. - słynnego "Kubusia Fatalistę" w Teatrze Dramatycznym z pamiętną kreacją Zbigniewa Zapasiewicza, który po latach tak wspominał ten spektakl: "Jak wiadomo, Kubuś stał się jednym z przedstawień, które zostały w historii 10-letniej dyrekcji Holoubka. Trwał w repertuarze 7 lat aż do strasznego tąpnięcia, które tu nastąpiło [mowa o dymisji Holoubka w okresie stanu wojennego. Grany był 349 razy (350 nie zdążyliśmy zagrać!). Zmieniały się obsady - ja jeden trwałem - a wszystkie role były zamieniane: aktorzy odchodzili, przychodzili, chorowali. Magda Zawadzka, która grała w premierze, miała potem przerwę, ponieważ przygotowywała się do urodzenia dziecka. Zastąpiła ją Mirka Krajewska, potem Magda wróciła i grały na zmianę. Aż wreszcie mały Jaś Holoubek w swoje czwarte czy piąte urodziny przyszedł na przedstawienie "Kubusia...". Ars longa, vita brevis...

Sam był dziełem sztuki

Zatorski odszedł w chwili, gdy jego nazwisko dopiero zaczynało być naprawdę głośne, niedługo po premierze najświetniejszego chyba z jego przedstawień - "Pan Lemercier gra Don Kichota...". W trakcie pracy nad "Świętoszkiem" Moliera w Starym Teatrze oraz nad "Balkonem" Geneta i "Szkarłatną wyspą"Bułhakowa w Teatrze Dramatycznym. Pamięć o tej tragicznie przerwanej karierze trwa już na dobrą sprawę tylko w środowiskowej legendzie. Przechowała ona wspomnienie o człowieku niezwykłej szlachetności, takim, "który sam w sobie był już dziełem sztuki" jak wyraził się kiedyś Jerzy Grzegorzewski. Dobrze, że Teatr Dramatyczny postanowił to wspomnienie utrwalić.

W niedzielę imię Witolda Zatorskiego nadano trzeciej scenie Teatru Dramatycznego, która wznowiła swoją działalność dwiema jednoaktówkami Sławomira Mrożka. To była kameralna uroczystość. Bez pompy i zbędnej celebry. Padło zaledwie kilka słów, krótkich, bezpretensjonalnych. Tyle tylko, że na widowni znalazło się sporo aktorów - zjawili się bowiem koledzy, przyjaciele i uczniowie Witolda Zatorskiego.

Szkoda, że teatr nie zdobył się z tej okazji na premierę nieco bardziej znaczącą.

Szelest zetlałego papieru

Nie żeby można jej było wiele zarzucić. Roman Załuski wystawił jednoaktówki Mrożka - "Serenadę" i "Lisa filozofa" - wiernie trzymając się wskazówek autora. Aktorzy (w roli głównej - Zdzisław Wardejn) rozgrywają Mrożkowe dialogi i sytuacje z humorem, może nie bardzo wyrafinowanym, ale wywołującym na widowni sporadyczne wybuchy śmiechu. Tylko, że...

Nie ma rady, trzeba to wreszcie powiedzieć. Wierna, staranna inscenizacja to dla jednoaktówek Mrożka o wiele za mało. Obyczajowe obserwacje z "Serenady" czy moralno-egzystencjalne niepokoje "Lisa filozofa" mogą chwilami bawić publiczność, ale poruszyć jej nie potrafią. Te sztuki, jeśli nie podeprze ich myśl reżysera, o własnych siłach już na scenie nie ustoją. Szeleszczą papierem i to mocno zetlałym po upływie lat.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji