Artykuły

Pewny krok

Gdybyśmy świętowali jubileusze, piętnastego września 2008 roku obchodzilibyśmy trzydziestolecie pracy artystycznej Krzysztofa Zaleskiego w Teatrze Telewizji. Tyle bowiem czasu minęło od premiery pamiętnych "Parad" Jana Potockiego w jego reżyserii. Przez te trzydzieści lat zmieniały się mody i style telewizyjnej sceny. Krzysztof

Zaleski nigdy w tych sporach o nadmiar filmowości czy kształt telewizyjnego gatunku nie występował teoretycznie. Owszem, występował jako artysta, który tworzył telewizyjne przedstawienia. Jego spektakle musiały być o czymś. Być wyraźne. Często na przekór awangardowościom, pokazywaniu na siłę swojej oryginalności. Wierzył słowom i literaturze. Wschłuchiwał się w to, co autor ma nam do powiedzenia. W związku z tym nazywano go konserwatystą. Dopiero za autorem stał reżyser i jego interpretacja.

Telewizyjny debiut Zaleskiego był brawurowy, wirtuozerski, doceniony, ale przede wszystkim taki, o którym się pamięta. Fantastyczny spektakl aktorski. Kreacje Piotra Fronczewskiego, Ewy Dałkowskiej, Marka Kondrata i Grzegorza Wonsa. Dziś "Parady" winny służyć za wideolekturę obowiązkową dla adeptów sztuki aktorskiej. Perfekcja działań scenicznych, także fizycznych, rozgrywanie najdrobniejszych detali. Kamera, umowna scenografia studyjna i montaż dobrze zaczęły służyć pod dyrekcją Zaleskiego. To był pierwszy jego spektakl w Teatrze Telewizji. Ostatni będzie miał premierę jeszcze w tym sezonie, już po śmierci Reżysera. To "Przyjęcie" Mike'a Leigh, telewizyjna wersja przedstawienia z 2005 roku. Podobnie jak w "Paradach" popis - aktorskich ról (Maria Pakulnis, Krzysztof Stelmaszyk, Monika Kwiatkowska, Agnieszka Warchulska, Przemysław Sadowski), ale już nie rodem z arlekinady. Utwór odkrywający brutalne prawdy o naszych schamiałych charakterach, niespełnieniach, pożądaniach. Spektakl drapieżny, wbrew tematowi sąsiedzkiego spotkania towarzyskiego, posępny w wymowie. "Przyjęcie" powstawało dla telewizji z duchową opieką Krzysztofa, który nie mógł już być obecny na nagraniu. Te dwa spektakle, choć tak różne przez czas, w którym powstawały, sposoby opowiadania, dzielące je konwencje literackie, są sobie bardzo bliskie. Może za sprawą jednej wspólnej cechy: docierania, w pracy z aktorem, do często skrywanych prawd o ludziach, stopniowego obierania postaci z pozorów.

Pozostawił po sobie dwadzieścia telewizyjnych prac reżyserskich. Warto je obejrzeć na nowo, z perspektywy zamkniętego już dzieła, czasem zweryfikować dawne wrażenia, po latach dostrzec to, co naprawdę cenne. Oprócz wspomnianych już "Parad" były to między innymi: "Cyrano de Bergerac"(1981), znów z wielką rolą Piotra Fronczewskiego, "Rezerwat" (1981), "Mahagonny" (1985), spektakl, który stał się legendą Teatru Współczesnego i Teatru Telewizji, "Choroba młodości" (1987) Brucknera w znakomitym przekładzie Jacka St. Burasa. Później, po siedmiu latach przerwy, Zaleski powraca do Teatru TV w połowie lat dziewięćdziesiątych. W tym czasie powstają przedstawienia, które można podzielić na dwa wyraźne nurty: adaptacje wielkiej literatury oraz legendy o świętych. Wszystkie te utwory były również adaptacjami Krzysztofa Zaleskiego albo jego scenariuszami. "Łuk triumfalny", "Sprawa Stawrogina", "Szkoła uczuć", ballada teatralna według "Mieszkania Zojki" Bułhakowa, "Chińska kokaina czyli sen o Paryżu" z Januszem Gajosem w roli Ametystowa, później, wśród najnowszych spektakli, dołączy do tej listy "Tajny agent" Josepha Conrada w adaptacji Michała Komara, wreszcie "Książę nocy" według opowiadania Marka Nowakowskiego.

Obok adaptacji wielkiej literatury - cztery spektakle, również z połowy lat dziewięćdziesiątych, które dla drogi artystycznej i duchowej Krzysztofa Zaleskiego wydają się nie bez znaczenia. Są to cztery legendy: o św. Antonim, św. Wojciechu, św. Mikołaju, w końcu pierwsza w cyklu "Legenda o św. Krzysztofie". Pomysłodawcą całości był Zbigniew Dzięgiel, z którym Krzysztof Zaleski się przyjaźnił i z którym przez lata współpracował. Zaleski nie przystępował do pracy, jeśli nie był doskonale przygotowany, gdy nie miał wszystkiego przemyślanego. Zanim podjął decyzję literacką, a potem reżyserską, musiał sobie odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tę właśnie historię chce nam opowiedzieć. Dzisiaj jego uwspółcześnione legendy o świętych wydają się jednymi z najważniejszych utworów w telewizyjnym dorobku Zaleskiego. Najprzejrzyściej, bo wprost, odnoszą się one do zasad, którymi reżyser się kierował - są jego duchowym świadectwem. W rozmytej ideowo ostatniej dekadzie dwudziestego wieku realizacja legend wymagała odważnej decyzji artystycznej: skupić się na prawdach wstydliwie przemilczanych w teatrze. Złośliwi mogą powiedzieć, że były to tylko spektakle dla młodego widza, ukryte w telewizyjnej ramówce. Ale nie znam wielu, którzy umieli zadeklarować, że jeśli człowiek żyje zgodnie zasadami, w które wierzy, nie boi się pokonywania trudności i wybiera sprawiedliwość, odnajdzie siebie i wyjdzie zwycięsko z największych opresji. Czy choćby jak św. Krzysztof, syryjski olbrzym-pustelnik, po wielu próbach nauczy się przenosić dobro, bo tylko tak można służyć potędze.

Krzysztof Zaleski był artystą i człowiekiem o skomplikowanej, złożonej osobowości. Dla wielu trudny, mający odwagę wypowiedzieć własne zdanie i niepopularne sądy, uczciwy wobec swoich poglądów i takiej uczciwości wymagający od innych. Nie chciał zaszczytów kosztem wyrzeczenia się swoich pryncypiów, nie godził się z cynizmem władzy.

Zaleski nie zrealizował w telewizji żadnego utworu Witolda Gombrowicza, ale warto przypomnieć spektakl Studia Teatralnego Dwójki "Co nie jest snem" (1999). Dramat-esej Eustachego Rylskiego, który nie traktuje bezpośrednio o autorze "Kosmosu", ale w postaci Mistrza pozwala odnaleźć wiele cech pisarza, a w okolicznościach jego śmierci wiele odniesień do ostatnich dni i miesięcy odchodzenia Gombrowicza. Rolę Mistrza Zaleski powierzył Markowi Barbasiewiczowi. Niezwykłe światło i malarskie zdjęcia Tomasza Werta przenoszą nas w dni sennego marzenia, ostatnich fantazji pisarza. To przedstawienie o pożegnaniu ze światem i zbliżającej się śmierci, która zawsze wpisuje się w jakiś kontekst historyczny, zupełnie nie a propos samotnego, kończącego się życia. Wtedy był to czas studenckiej rewolty 1968 roku. Jakże łatwo świat umie znajdować sobie alibi na zapomnienie o indywidualnym losie, nie tylko samotnych artystów. Po śmierci następuje cisza gorącego Południa, przerwana, wydawałoby się, narastającym dźwiękiem natarczywych cykad - ale to tylko szumiący telewizor, w którym nagle skończył się program... Wyjątkowej urody i nastroju sceną tego spektaklu jest tango zatańczone przez Marię Pakulnis i Małgorzatę Kożuchowską (do muzyki i śpiewu Carlosa Gardela). To niezwykłe zmaganie dwóch kobiet Mistrz kontempluje w nonszalanckiej pozie, pełnej podziwu i mądrości odchodzących.

Krzysztof Zaleski nie byłby sobą, gdyby nie poświęcił się sprawom, które mu doskwierały, a w których przypomnieniu widział sposób na sondowanie naszej kondycji moralnej. Do spektakli, które opisują i interpretują trudną polską historię, należy "Rysa" Pawła Mossakowskiego (2002) oraz "Słowo honoru" autorstwa Zaleskiego i Pawła Wieczorkiewicza (2007). Najważniejszy w tej drugiej opowieści był honor. Zaczęło się od kartki papieru ze spisanymi pomysłami na nowy teatr faktu, jednym z nich był projekt spektaklu o Emilii Malessie, pseud. "Marcysia". Żmudna dokumentacja, wiele trudnych decyzji scenariuszowych. W końcu przyszedł pomysł na sceny z Józefem Rybickim, który stał się narratorem opowieści o "Marcysi". Bohaterowie Zaleskiego nigdy nie byli jednoznaczni i jednowymiarowi, łączyła ich jednak odwaga, charakter, właśnie poczucie honoru. Emilia Malessa (w tej roli Maria Pakulnis) reprezentuje tę formację pokoleniową Rzeczpospolitej, dla której pojęcia wierności, honoru, przysięgi nigdy nie stały się pustymi frazesami. Oszukana, zaszczuta, ratuje swój honor, kiedy opluwana głoduje pod bramą więzienia na Rakowieckiej, zanim podejmie ostateczną decyzję o samobójstwie. Krzysztof nie tylko znał i rozumiał historię, ale potrafił fascynująco o niej opowiadać. Pierwsza próba do "Słowa honoru", w dużym studiu radiowym. Nigdzie indziej nie zmieściłoby się kilkadziesiąt osób obsady. Przyszli wszyscy, nawet aktorzy grający epizody. W milczeniu oglądali dokumenty i zdjęcia autentycznych postaci sztuki, które mieli grać.

Reżyser zawsze bardzo dbał o swoich aktorów, samo konstruowanie obsady sprawiało mu wiele prawdziwej radości. Nie miał kłopotów z podejmowaniem decyzji o tym, komu powierzyć role. Był wierny swoim aktorom: Marii Pakulnis, Piotrowi Adamczykowi i wielu innym, a także swoim współpracownikom, Markowi Chowańcowi, Jackowi Petryckiemu, całym telewizyjnym ekipom. I choć uchodził za niełatwego reżysera podczas realizacji, wzbudzał ogromny szacunek. Ale również sam ten szacunek okazywał. Przy organizacji trzech ostatnich pokazów przedpremierowych spektakli telewizyjnych w Teatrze Małym poświęcał swój czas na osobiste zapraszanie gości. Lista przyjaciół, znajomych, współpracowników tworzona była pieczołowicie, z dbałością, żeby tylko o nikim nie zapomnieć. Kiedy dzwoniłam, aby potwierdzić adres i przybycie, okazywało się, że Krzysztof już zdążył zaprosić gości osobiście.

W telewizyjnych planach reżyserskich miał jeszcze powstającą sztukę "Urodziny" Włodzimierza Boleckiego, wykorzystującą elementy biografii Józefa Mackiewicza.

Jego spektakle są zwarte, często wydaje się - aż nazbyt zdyscyplinowane. Zawsze z zaskakującą ścieżką dźwiękową. Pracując razem z Małgorzatą Małyszko nad dźwiękiem do "Słowa honoru", zmieniał zręcznie tempa, wprowadzał intermezza, korzystał ze swojego daru słuchu i zamiłowania do muzyki. Był wszakże doskonałym znawcą jazzu, uznawanym w samym jazzowym świecie.

Pierwszego grudnia, sześć tygodni po śmierci Krzysztofa Zaleskiego, na uroczystości wręczenia Splendorów - nagród zespołu Teatru Polskiego Radia, któremu jako dyrektor rozwijał skrzydła - każdy z odbierających nagrodę w inny sposób dziękował Zmarłemu. Za zaproszenie do współpracy, za umiejętność odkrywania i pielęgnowania ludzkich talentów. Pokazano też fragment "Indeksu" Janusza Kijowskiego. Józef Moneta, główny bohater filmu, sunie przez długie korytarze. Idzie Krzysztof Zaleski. Idzie pewnym, stanowczym, szybkim, zamaszystym krokiem. Lekko pochylona sylwetka, skupiony wzrok.

W dniu pogrzebu Krzysztofa dzień był chłodny i pogodny. Zalany słońcem skwer przed kościołem ss. Wizytek, ze zbierającymi się grupami ludzi z różnych etapów życia i pracy Zmarłego. Tuż obok, tym swoim pewnym krokiem, musiał wędrować Krakowskim Przedmieściem na polonistykę, nieco dalej na Miodową do szkoły teatralnej, okrążać plac Zbawiciela w drodze do Współczesnego, później przemierzał Kabaty, i pewnie wiele innych dróg, jak tę ze stacji metra Wierzbno do Polskiego Radia.

Ksiądz Ignacy Dziewiątkowski, proboszcz parafii św. Ojca Pio na Kabatach, żegnając Krzysztofa, przypominał, jak zawsze na niedzielnej mszy świętej z radością obserwował Go, siedzącego z boku, trzymającego w pewien charakterystyczny sposób, na kolanach, swój nieodłączny kapelusz.

Na ostatnim festiwalu "Dwa Teatry" w Sopocie czekaliśmy, kiedy przyjedzie razem z Andrzejem Brzoską, opóźnionym pociągiem, nocą do Rezydenta. Czuliśmy, jak wielkim wysiłkiem była ta podróż. Udało się, mimo zmęczenia i pory, spędzić miły wieczór w hotelowym pubie. Następny dzień, pierwszy dzień festiwalu, był uciążliwy dla Krzysztofa; obowiązki dyrektora, próby w Hestii przed wieczornym otwarciem festiwalu, później wzruszające wręczanie nagrody Wiesławowi Michnikowskiemu i piękna laudacja Zaleskiego na cześć uhonorowanego aktora, w której mówił o wartości sztuki. Wartości bezwzględnej, nieprzemijającej.

Na drugi dzień Krzysztof musiał z Sopotu odjechać, karetką, do szpitala, do Warszawy. Była pora śniadania, mieliśmy szczęście móc jeszcze się z Krzysztofem pożegnać, zdążył życzyć każdemu z nas wszystkiego dobrego.

Ewa Millies-Lacroix - członek redakcji Teatru Telewizji, scenarzystka i realizatorka filmów dokumentalnych o ludziach teatru (Zygmuncie Hubnerze, Bohdanie Korzeniewskim, Zbigniewie Zamachowskim). Współautorka powieści "Z całego serca" (2004).

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji