Artykuły

Gra w bambuko?

Witold Dębicki jako Hirst siedzi w fotelu wypełniony po brzegi alkoholem, patrzy tępo i wydyma policzki, jakby chciał powstrzymać czkanie albo mdłości. Lech Łotocki jako Spooner pije pospiesznie i z przestrachem szampana, kieliszek po kieliszku, przymuszany do tego przez demonicznego nieco kamerdynera (Mariusz Sabiniewicz). Ten ostatni wraz z drugim młodym mężczyzną (Mirosław Konarowski) zjawiają się najpierw ubrani swobodnie i nieco ekstrawagancko. Wyglądają jak geje. Następnego dnia są już zapięci na ostatni guzik. Jeden ma uniform w chińskim stylu, a drugi - lokajski frak.

Między tymi czterema mężczyznami, których oglądamy na Scenie Nowej Teatru Nowego w polskiej prapremierze "Ziemi niczyjej" Harolda Pintera (jednego z najbardziej znanych brytyjskich dramaturgów), zachodzi dziwna interakcja, jakiś trochę podejrzany związek. Rzecz rozgrywa się w posiadłości zamożnego pisarza w dojrzałym wieku (Dębicki). Właśnie gości on spotkanego przypadkiem dawnego kolegę, też poetę, która ledwo ciągnie, myjąc kufle w jakimś podejrzanym barze. Wspólny wieczór spędzają przy alkoholu.

Następnego dnia atmosfera tego domu dziwnie się zagęszcza. Jest to atmosfera uzależnienia i zagrożenia. Trochę nierzeczywista, trochę nierealna, z lekka chorobliwa. Dziwną grę toczą owi czterej mężczyźni, opartą na upokorzeniu, rywalizacji, ubezwłasnowolnieniu czy nawet przemocy - chociaż w białych rękawiczkach. Nie wiadomo właściwie kto tu nad kim ma władzę, kto kim manipuluje, kto i jaki ma tu swój ukryty cel.

Obaj młodzi mężczyźni - domowy personel pisarza - wyraźnie mają nad swoim pryncypałem jakąś bliżej nieokreśloną władzę, trzymają go w szachu. A jednocześnie są od niego uzależnieni jako pracownicy najemni. Ów "chudy" literat (Łotocki) ma z kolei interes w tym, by nawet kosztem upokorzeń wkręcić się w dostatnie życie swego dawnego kolegi.

Ale tak naprawdę nie bardzo wiemy, o czym jest ta sztuka. Krytycy brytyjscy - jak przyznaje tłumacz sztuki Bolesław Taborski - przyjęli "Ziemię niczyją" z mieszanymi uczuciami. Sam Taborski - jako krytyk tym razem - stwierdza, że należy do grona tych, którzy nie byli zachwyceni tą sztuką. Sam Pinter zaś oświadcza dosyć prowokacyjnie: "Nie potrafię wyjaśnić tego, co piszę, ani dlaczego to piszę".

Cóż zatem wynika z faktu, że Hirst, który odniósł sukces jako pisarz, jest uzależniony od alkoholizmu i dwóch młodych mężczyzn, którzy u niego pracują? Cóż znaczy, że nieudacznik życiowy Spooner oferuje Hirstowi swoje usługi, by poprawić swoją nędzną egzystencję? U Pintera Hirst i Spooner są już starcami, i to wiele wyjaśnia. U Pintera jest wizja starości, która traci pamięć i obsesyjnie szuka straconego czasu. Ale w poznańskim przedstawieniu obaj poeci są w sile wieku, więc rzecz się gmatwa. Co jest grane - nie bardzo wiadomo.

Jest w tym przedstawieniu godny uwagi klimat i pewna intrygująca nawet tajemniczość, co podkreśla scenografia. Są zgrabnie zarysowane postaci dwóch młodych mężczyzn. Jest ciekawa rola Lecha Łotockiego, udanie wracającego na scenę Nowego. Ale tego wszystkiego jest za mało, aby przedstawienie trzymało w napięciu i żeby wciągało. Niestety, nie wróżę mu wielkiego powodzenia.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji