Artykuły

Gra w chodzonego

"Nieznajoma z Sekwany" w reż. Agnieszki Glińskiej w Teatrze Współczesnym w Warszawie. Recenzja Jacka Wakara w Życiu.

W historiach pisanych przez Ödöna von Horvatha przewrotność nie jest łagodna, a podszyta prawdziwym okrucieństwem, Z pozoru podglądamy świat rodem z kiczowatego melodramatu.

Raz dziewczyna skłócona z ojcem tyranem opuściła rodzinny dom i odeszła z ukochanym, aby zasmakować wszystkich możliwych nieszczęść i skończyć w obskurnym tingel-tanglu w ciasnym trykocie opinającym ciało, tańcząc przy rurze dla uciechy oblizujących wargi mężczyzn.

Innym razem nieznajoma kobieta odeszła w noc z przechodniem, aby rozmawiać z nim i słuchać jego słów, i łapać ciepło każdego oddechu. A potem martwą wyłowiono ją z rzeki. Na jej pięknej twarzy malował się pełen spokoju uśmiech, więc wykonano odlew. I potem podobne jemu sprzedawano, a nazywano je "Nieznajomą z Sekwany".

"Opowieści Lasku Wiedeńskiego" jeszcze raz na jakiś czas pojawiają się na afiszach polskich teatrów, ale już o "Nieznajomej z Sekwany", przynajmniej w ostatniej dekadzie, kompletnie nic nie słyszałem. Von Horvath pozostaje więc zaledwie nazwiskiem, i to z szeregu tych najlepszych. Jest hasłem, usłyszawszy które należy z aprobatą pokiwać głową. I na tym się kończy, bo nie do końca wiadomo, o kim mowa. Polski teatr podchodzi więc do austriackiego pisarza niczym do jeża. Czyżby bał się tego, co kryje się pod melodramatycznymi z pozoru opowieściami?

Niewykluczone, bowiem autor "Nieznajomej z Sekwany" bezkompromisowym spojrzeniem na świat, nieokiełznaną brutalnością w portretowaniu ludzi w istocie rozbija mieszczański, karmiący się własnym dobrym samopoczuciem teatr. I nie ma nic do rzeczy, że konstrukcją i formą jego sztuki do tego właśnie teatru przynależą. To tylko jeszcze jeden trick pisarza. Jeśli się tego nie zrozumie, ze scenicznej konfrontacji z artystą wyjdzie się mocno poobijanym.

"Nieznajoma z Sekwany" w reżyserii Agnieszki Glińskiej niczym nie zaskakuje. Jeżeli widziało się jej dawniejsze przedstawienia, choćby "Opowieści Lasku Wiedeńskiego" w warszawskim Ateneum albo "Bambini di Praga" według Hrabala we Współczesnym, ma się wrażenie, że to ciąg dalszy, tylko z częściowo zmienioną obsadą. W owych spektaklach Glińska pokazywała przecież, że najbardziej interesują ją portrety ludzkich zbiorowości, że nad rysunek indywidualnych postaci przedkłada szerszą perspektywę. Miejski krajobraz nadawał się tu idealnie. Dlatego u Agnieszki Glińskiej ostatnimi czasy ludzie na scenie coraz mniej się odzywają, za to coraz więcej chodzą. Mijają się, przystają na moment, podnoszą coś z ziemi, czasem wzruszą ramionami lub z rezygnacją czy gniewem machną ręką. Tworzą się z tego chwilami frapujące sceniczne obrazy, ale wrażenie mija szybko. Szczególnie, że z podobnymi rozwiązaniami mieliśmy do czynienia wielokrotnie wcześniej, a i w "Nieznajomej..." w warszawskim Teatrze Współczesnym aktorskie przechadzki funkcjonują jako leitmotiw, więc można się na nie napatrzeć do znudzenia.

Tylko trudno opędzić się od natrętnie powracającego pytania - po co to wszystko, po co tytuł na afiszu, po co wysiłek aktorów? Czy tylko po to, aby tam i z powrotem pochodzili sobie po niewielkiej scenie Współczesnego?

Glińska tak pochłonęło reżyserowanie tych niemych sekwencji, że jakby zapomniała o poprowadzeniu aktorów. Nie powiedziała im również chyba, o czym chce zrobić przedstawienie. Na to ostatnie pytanie trudno znaleźć odpowiedź. Pewne jest tylko, że we Współczesnym nie słychać charakterystycznej dla von Horvatha bolesnej ironii, a ostrze jego sztuki stępiło się niepomiernie. Bogu ducha winni ludzie przechadzają się na swoich nie kończących się spacerach i gdzie tu ostrość, gdzie typowy dla autora "Opowieści Lasku Wiedeńskiego" gorzki smak piołunu?

Aktorzy grają tyle, ile muszą, częstokroć w całkiem odmiennych, nie przystających do siebie konwencjach. Największy kłopot z tytułową bohaterką, bowiem Natasza Sierocka, choć bardzo się stara, robi z niej jakąś jurodiwą, o szeroko otwartych oczach i szczebiotliwym głosie. Zbyt mało jak na postać, która cała ma być tajemnicą. Dużo ciekawiej wypada Borys Szyc jako Albert. Wiecznie zmęczony, czasem podpity, krępy w przymałym garniturku jest uosobieniem przeciętności, uzurpującej sobie prawo do wielkości. Ale cała prawda o tym nieprzyjemnym w gruncie rzeczy facecie kryje się w oczach. Pustych, przerażająco smutnych. A inni wykonawcy? Chodzą. I to, niestety, musi wystarczyć.

Tęsknię za wieczorami we Współczesnym, takimi jak "Bambini di Praga", "Porucznik z Inishmore" czy "Wniebowstąpienie". To jest teatr gorzki i bezkompromisowy - na miarę tradycji Erwina Axera. "Nieznajoma z Sekwany" też mogła taka być. Ale nie jest - znów mamy spektakl poprawny, kulturalny, ale bez właściwości.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji