Koszalińskie wesele
"Weselne gody" Leona Schillera, mniej znane od "Pastorałki" czy "Kramu z piosenkami" doczekały się realizacji po raz drugi, jeśli nie liczyć przedwojennej wersji radiowej. Wyrosłe z folklorystycznych zainteresowań Schillera skomponowane zostały z myślą o innej publiczności i chyba innym teatrze. Ale za wystawieniem "Godów" przemawiać może dziś potrzeba utrzymania różnorodności stylistycznej i repertuarowej teatru, chęć zachowania w teatralnej formie ceremonii, obyczajów czy szerzej - przejawów kultury narodowej, na co zwraca uwagę w programie przedstawienia reżyser Jan Skotnicki, wreszcie wyczucie zapotrzebowania społecznego na tego rodzaju twórczość właśnie w teatrze. Teatr wzbogacić może to, co żyje dziś przede wszystkim dzięki zespołom amatorskim na wsiach, i etatom w domach kultury w miastach.
Jan Skotnicki inscenizując "Weselne gody" posłużył się właśnie zespołem folklorystycznym - licznym i sprawnym - dzięki czemu teatr koszaliński w ogóle mógł udźwignąć wystawienie sztuki w całości niemal śpiewanej i tańczonej. Reżyser dokonał tu stopienia w zwartą całość zespołów amatorskiego i teatralnego, sprawnie poprowadził zmiany poszczególnych scen - obrazów, wykorzystał nie tylko sceniczną przestrzeń teatralną. Przedstawienie miało jednak wyraźne mankamenty.
Charakterystyczna scenografia Adama Kiliana, pomysłowo wykorzystująca motywy kurpiowskich wycinanek, raziła chwilami cepeliowską nowością. Nie wszystkie jej elementy zostały należycie wykorzystane w przedstawieniu, niektóre pojawiły się chyba niepotrzebnie, a inne znów - mijając się absolutnie ze stylistyką przedstawienia - przesuwali jacyś ludzie w dżinsach... nie zaistniała też scenografia jako element wzbogacający grę nastrojów, tak w tego rodzaju przedstawieniach ważną - może z wyjątkiem niektórych scen.
Pojawienie się kilku znakomitych pomysłów ozywiających monotonny nieco w swej wierności literze obrzędu spektakl np. (drewniana gęś - zabawka) utworzyło tylko poczucie niedosytu.
Przedstawieniu, mimo - że sprawne, chwilami wartkie, chwilami urokliwe, można postawić zarzut pewnej statyczności, zatrzymania się w pół drogi między stylizacją, umownością, a żywym autentykiem.
Nie wykorzystano do końca możliwości tkwiących w każdej ze stron tej alternatywy. Przedstawienie to może pełnić dobrze swą rolę na scenie koszalińskiej, uzupełniając repertuar. Zdecydowano się pokazać je na festiwalu; czy słusznie? Moim zdaniem nie.