Artykuły

Okno z półnagą Heleną

Helena Bogorska, seksbomba i diwa operetki, uchodziła za piękność. Była przedmiotem tysięcznych plotek, ale też pozory miała w pięcie.

Jako aktorka i śpiewaczka Bogorska pozbawiona była większych talentów. Za to olśniewała urodą. Po mieście kursowała książeczka "Cnota pani Wogorskiej" opisująca miłosne awanturki pięknej Heleny z Warszawy. Materiału do publikacji dostarczyła autorowi sama artystka za procent ze sprzedaży książki. Zupełnie tak jak niemal sto lat później odsądzana od czci i wiary Anastazja P. Zdaniem znawcy tematu Witolda Fillera Bogorska była równie pazerna co piękna. A trzeba powiedzieć, że potrafiła zawrócić w głowie.

Wyłudzone syfony

W składzie winnym Stegmanna przy Marszałkowskiej 108 u zbiegu z Chmielną zjawiła się w towarzystwie jednego ze swych wielbicieli.

Stegmann stał oniemiały, olśniony jej urodą. Ale u progu XX w. zachwycali się nią wszyscy panowie. "Delikatna karnacja, subtelne rysy, urzekająca oprawa oczu, a nogi!? Nogi bez końca! - jeśli wierzyć starszym panom, którzy mieli szczęście oglądać ją na scenie w podniecająco ażurowych pończoszkach" - pisał Filler w książce "Rendez-vous z warszawską operetką".

Stegmann z miejsca gotów był jej oddać pół sklepu. Drugą połowę ofiarował z miejsca wielbiciel, z którym przyszła. Piękna Helena nie miała skrupułów. Zamówiła do swego domu cały transport wina. Obaj panowie byli w siódmym niebie.

Wybryki Heleny, de domo Botwiłłowiczówny, primo voto Bogorskiej, obrosły legendą. Opowiadano, jak to potrafiła z którymś z wielbicieli zabłądzić w letni wieczór do sodowni i poprosić do domu tuzin syfonów z wodą sodową. Jak twierdzi Filler, jej niewinną zachciankę z reguły spełniano z ochotą. Mając w domu wielkie zasoby syfonów, odsyłała je po kilku dniach do sklepu, inkasując po rublu za każdy egzemplarz.

"Podają też wiarygodne źródła, że w chwilach wolnych zajmowała się znakomita diwa kwestowaniem po tramwajach z puszką Na domek dla Helusi. To wszystko jednak małe plotki i małe zarobki. Poważniejsze profity zapewniało wystawianie roznegliżowanych fotosów w wystawach sklepowych" - pisał Filler. W 1901 r. jeden z takich fotosów znalazł się w witrynie składu winnego Stegmanna. Drugi w nieustalonej przeze mnie cukierni przy Marszałkowskiej. Zdjęcie skąpo ubranej Heleny imponującej kształtnym biustem przyciągało tłumy panów. Największe wrażenie wywierało na gimnazjalistach, którzy nie potrafili ukryć rumieńców na policzkach. Środowiska dewotów nie posiadały się z oburzenia. Jeden z mniej frywolnych fotosów przetrwał do dziś. Ukazuje diwę w "Lizystracie" Paula Linckego. Istotnie, pomimo zmian w kanonie urody kobiecej na stuletniej fotografii wciąż wygląda ponętnie. To nie jest zdjęcie statyczne. Piękna Helena jest kusząco uwodzicielska.

Kawecka miała łatwiej

Stegmann zdobył rozgłos. W ostatecznym rozrachunku nie wyszedł on chyba jednak na dobre właścicielowi sklepu. Wkrótce bowiem firma przestała istnieć. Pani Bogorska specjalnie się tym nie przejmowała. Zbierała kopiejkę do kopiejki, rubel do rubla i w końcu wystawiła sobie willę w Konstancinie. Jej kariera nie była tak błyskotliwa jak Wiktorii Kaweckiej, której willę w Konstancinie ofiarował jednym gestem Edmund Gwizdalski. Wielbiciele pięknej Heleny nie byli aż tak hojni. Na dom w Konstancinie ciułała latami.

Początki tej kariery nie były zresztą łatwe. Jej rola Tereni z "Konika polnego" i inne kreacje z lat 1894-1901 minęły bez większego echa. Potem jednak, jak twierdzi Filler, nauczyła się "obgrywać profil, kibić i nogi. Przez dziesięć lat wszelkie cud-kobiety na deskach Nowości: tobył jej rewir zastrzeżony. Jeżeli spis osób w sztuce przewidywał jakąś Dianę, Wenus, Alkmenę, jeżeli autor kazał się jej rozbierać, to taka rola automatycznie przypadała Bogorskiej. Ach, jakież ona miała trzymanie się! - wzdycha dziś jeszcze dawna koleżanka Józefina Bielska" - pisał w 1961 r. Witold Filler.

Urodą zachwycała nie tylko warszawiaków. Po występach w Moskwie "Nowosti Dnia" napisały: "Przyjemnie ogląda się artystkę, nawet gdy nie śpiewa i nie mówi".

Z pracownią architekta

Kamienica ze sklepem Stegmanna wznosiła się na południowo-wschodnim narożniku Chmielnej i Marszałkowskiej. Jak pisze Stanisław Herbst, w 1861 r. stanął w tym miejscu trzypiętrowy dom dla przedsiębiorcy budowlanego Konarskiego. Jego projektantem był Adolf Woliński. W budynku znalazł się zdaniem Herbsta zajazd. Działała tu też bawaria Jana Gunderlacha. W końcu lat 60. XIX w. dom należał do Zachariasza Nipanicza W tym czasie w kamienicy mieszkało pięciu urzędników - w tym dwóch Rosjan, lekarz i znany podówczas architekt Franciszek Tournelle. Ten ostatni musiał zajmować obszerne mieszkanie, a pewnie znajdowała się tu też jego pracownia. Pochodził z Kalisza, tam też zmarł w 1880 r. Praktykował u Henryka Marconiego. Stanisław Łoza w "Słowniku architektów i budowniczych w Polsce" zamieszcza długą listę jego realizacji. M.in. w Warszawie dom zakładu św. Kazimierza na Tamce, kamienicę przy Nowogrodzkiej 23 czy szpital dziecięcy przy ul. Aleksandrii, czyli dzisiejszej Kopernika.

W roku 1901 kamienica przy Marszałkowskiej 108 była już w tak kiepskim stanie, że 1 września na chodnik spadł ogromny kawał gzymsu z drugiego piętra. Wtedy to budynek należący do Harczyka uległ gruntowniej przebudowie. Dwie dolne kondygnacje przeznaczono w całości na sklepy i lokale użytkowe do wynajęcia. Otrzymały ogromne witryny. Parter był boniowany. Ponad zaokrąglonym narożnikiem pojawiły się okrągła wieżyczka z sygnaturką oraz dwa renesansowe szczyty z kulami. Podobne domknęły skrajne partie elewacji od Marszałkowskiej i Chmielnej. Dekoracyjność fasady potęgowały ozdobne, płaskorzeźbione fryzy i metalowe kraty balkonów drugiego piętra. Całość można było określić jako opracowaną w duchu zmodernizowanego renesansu północnego.

Narożnik zajął ogromny skład wyrobów aptecznych Antoniego Czekaya. Właściwie nie była to apteka, tylko rodzaj wielkiej drogerii sprzedającej m.in. wyroby centralnego laboratorium chemicznego w Warszawie.

Obok mieściło się wiele innych sklepów, m.in. skład wyrobów żelaznych Gustawa Wisnowskiego, fabryka portier haftowanych, serwet i kapeluszy Silbersteina czy wreszcie przed 1912 r. przeniesiony z innego miejsca przy Marszałkowskiej wielki sklep Józefa Kuczmierowskiego. W firmie założonej ok. 1850 r. można było kupić kufry, walizy, galanterię skórzaną, przybory podróżne, zaprzęgi, siodła Przed 1914 r. od strony Chmielnej działał tu także magazyn mody męskiej i damskiej własnego wyrobu pod firmą Wigura i Nowiński. Miał stałych, wiernych klientów. U panów Wigury i Nowińskiego kupowali kolorowe koszule i krawaty. W tym czasie o składzie winnym Stegmanna nikt już nie pamiętał.

Pola lepsza od Heleny

W czasie pierwszej wojny światowej w kamienicy urządzane były pokazy filmowe i występy artystyczne. Popisywała się tu Pola Negri. To m.in. o tych występach pisał anonimowy autor wiersza opublikowanego na łamach "Kuriera Warszawskiego" "Umrzeć i nie śnić/ I nie być nigdy już w Mirażu sali/ Na Marszałkowskiej pod sto osiem/ Ni w Nowoczesnym ni w Palais de Glace?/ Więc nie zobaczyć nigdy Poli Negri/ Kiedy się zwija w ogniach nieparzących?/ Ani jej wężów, nawet w takiej dali/W której się one węgorzami zdają?".

Przyszła gwiazda Hollywood występowała tu w tańcu z wężami między seansami filmowymi. W roku 1915 dała nawet ogłoszenie do "Kuriera Warszawskiego": "Do najnowszych kreacji w obrazie Gwiazda betlejemska Pola Negri niezbędnie potrzebuje dwóch żywych węży".

Jak pisał w "Wysokich Obcasach" Mirosław Banasiak, numer z wężami był hitem. "Afisze głosiły, że wszechświatowej sławy gwiazda ekranu zatańczy tango śmierci i taniec apaszów z gadami". W tym czasie gwiazda pięknej Heleny Bogorskiej zbladła. Występowała m.in. w Łodzi, ale podobnych tłumów nie przyciągała. "Operetkowa diwa, zazdrosna o rozgłos Negri, dodrukowała na swoich afiszach: Helena Bogorska, królowa brylantów i właścicielka willi w Konstancinie. Ale na Bogorska nikt nie szedł. Na Negri bilety wykupywano na kilka dni przedtem a po występie Łódź obnosiła Polę Negri na rękach do Grand Hotelu" - pisał Banasiak.

Apolonia Chałupiec, czyli Pola Negri, niebawem miała stać się gwiazdą o światowym rozgłosie. Tymczasem o Bogorskiej wszyscy zapomnieli. Willę w Konstancinie sprzedała w fatalnym momencie, gdy Polskę opanowała hiperinflacja. Pieniądze, jakie otrzymała za sprzedaż budynku, kilka dni później były bezwartościową stertą papieru. Mogła je spalić. Przywykła do luksusu, pozostała bez środków do życia. W1920 r. popełniła samobójstwo w Grodzisku Mazowieckim.

W oparach opium

Tymczasem kamienica przy Marszałkowskiej 108 bez większych zmian dotrwała do 1939 r. W grudniu 1927 r. policja aresztowała w budynku niejaką Andrzejczakową. W dużym, luksusowo wyposażonym mieszkaniu z oknami wychodzącymi na ulicę Chmielną urządziła wytworną i oczywiście nielegalną palarnię opium. Wtajemniczeni goście rekrutowali się z różnych sfer. Od arystokracji po urzędników państwowych. Przychodziło się o umówionych godzinach. Płacili za kokainę i jak w chińskich palarniach zapadali się w półletarg.

We wrześniu 1939 r. kamienica została poważnie uszkodzona Wyremontowana dotrwała jednak do Powstania Warszawskiego. Wtedy spłonęła.

Wypalona w gruncie rzeczy nadawała się do odbudowy. Jej mury jednak zburzono jeszcze wiatach 40., a w miejscu budynku stanął parterowy pawilon handlowy rozebrany dopiero dziesięć lat później w związku z budową Ściany Wschodniej ul. Marszałkowskiej. Dziś wznosi się tu Galeria Centrum z przejściem na osi ulicy Chmielnej.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji