Artykuły

Bajecznie kolorowo...

TO przedstawienie jest plastycznie wysmakowane. Od kurtynki począwszy - wielkiej kolorowej chusty w malowane kwiaty - poprzez au­tentyczne stroje łowickie, w ja­kich występuje zespół wyko­nawców, do elementów scenogra­fii, Tymi kolorowymi wystrzygankami, nawet olbrzymim pa­jąkiem zwisającym nad sceną w finale spektaklu Adam Kilian - wielka twórcza indy­widualność polskiego teatru - tylko zaznacza, podkreśla cha­rakter tego widowiska.

A widowisko powstało z upo­dobań muzycznych Leona Schillera, z jego zainteresowań pieśnią ludową i staropolską, które zbierał i systematyzował pod kątem potrzeb teatru, być mo­że wymarzonej przez siebie ma numentalnej sceny dla mas pracowniczych która miałaby "spełniać szczególną rolę cywiliza­cyjną i społeczno-wychowawczą jakiej teatry obciążone tradycjami mieszczańsko-kapitalistycznymi spełnić nie mogą..."

Oto co pisał w swojej auto­biografii: Z tych poszukiwań muzykologiczno-ludoznawczych powstaną potem bogate zbiory, z nich zaś urodzą się "Pastorał­ka", misteria wielkopostno-wielkanocne, wielkie widowiska na motywach obrzędów ludowych osnute oraz montaże inscenizowanych dawnych piosenek szlacheckich, mieszczańskich i "przed miejskich", owe "Bandurki" "Kuligi", "Pochwały wesołości" i "Kramy z piosenkami".

Ale to tylko jeden z nurtów twórczości wielkiego Leona Schillera zasłużonego twórcy polskiego teatru, na którego kształcie zaważył w sposób szczególny. Kierował w kraju sześcio ma scenami, wszechstronnie wykształcony, utalentowany i nie­bywale żywotny, wychował po­kolenia reżyserów, scenografów, ba, i krytyków. Wojaże zagra­niczne, przyjaźń z wybitnym reformatorem teatru europejskie­go E. G. Craigiem, zaowoco­wały w jego pracach reżyser­skich, inscenizacyjnych, w two­rzonym przez siebie teatrze mo­numentalnym. Kilkakrotnie insce­nizował "Dziady"" Mickiewicza, "Nie-Boską komedię" Krasińskiego, "Kordiana" Słowackiego czy też "Cud mniemany czyli Kra kowiacy i Górale" Wojciecha Bogusławskiego. Zapisał się trwale w historii teatru polskiego wysta wieniem "Achilleis" Wyspiańskiego, "Kniazia Patiomkina", Micińskiego, "Róży" Żeromskiego.

Odrębny nurt w jego pracy inscenizacyjnej stanowiły: "Opera za trzy grosze" Bertolta Brech­ta, "Cjankali" Fryderyka Wolfa, "Spór o sierżanta Griszę" Arnol­da Zweiga czy też "Krzyczcie Chiny!" Sergiusza Tretiakowa.

Po tejże premierze, w roku 1932 odebrano mu kierownictwo scen lwowskich, a cenzura dbała, aby "oduczyć Schillera wystawiania sztuk społecznych".

ZMARŁ trzydzieści jeden lat temu. Bohdan Korzeniewski pisał o Schillerze: ,,..zajmuje w teatrze polskim, i nie tylko polskim, stanowisko osobne właśnie dlatego, że posiada nad środkami scenicznymi taką samą tajemniczą władzę, jak poeta nad słowem". Dziś wiemy, że trwałe miejsce w teatrze polskim zajmuje Schiller także i dzięki temu co po sobie naszemu teatrowi zostawił, dzięki owym "obrazkom" śpiewającym i in­scenizacjom obrzędów ludowych. Zostawił nam w spadku sztukę "nieuczoną." z której "uczona" - jak sam pisał - czerpie natchnienie, odradza się w niej, na niej niejednokrotnie swą oryginalność i odrębność utwierdza, z niej chęć do najśmielszych i najnowocześniejszych poczynań bie­rze.

Kazimiera Zawistowicz-Adamska pisząc o ludowości w twórczości Leona Schillera podkreśla szczególnie, że "Gody weselne" nie są wiernym odtworzeniem określonego obrzędu weselnego czy to z okolic Krakowa czy Lublina, bowiem inscenizatorowi nie chodziło o to, aby zachować cha­rakter jakiegoś regionu. We­dług jego własnych słów - "mniej dbał o wierność folklory­styczną, więcej o ducha twórczości ludowej".

Są zatem ,,Gody weselne" syntezą obrzędu, opartą o głęboką znajomość materiału etnograficznego, a dzięki gruntownemu przygotowaniu mógł Schiller opracować także część muzyczną, wybierając motywy z różnych czę­ści Polski, i dodając związane z akcją przygrywki i pogrywki.

Jan Skotnicki, którego pamiętamy z pięknego przedstawie­nia "Kolędników" na scenie Bałtyckiego Teatru Dramatycznego, kilkakrotnie podejmował się trudu prezentowania tego nurtu twórczości Leona Schillera i jak sam wyznaje, czekał na okazję, by zrealizować w całości "Gody". Okazja nadarzyła się w Kosza­linie. Jak to bywa w małych teatrach, nie ma tutaj takiej liczby aktorów, którzy mogliby sa­mi podołać zadaniu. Do udziału w przedstawieniu zaproszono zespół "Madrygał", prowadzony przez Marię i Wacława Dąbro­wskich, którzy wraz z Ryszardem Strzeleckim czuwali nad przygotowaniem wokalnym całości widowiska. Z tego zadania wywiązali się znakomicie. Pio­senki w "Godach" są urokliwe, śpiewane zarówno przez "Madrygał" jak i część aktorów czysto, poprawnie, tylko niekiedy trochę beznamiętnie; zabrakło chyba czasu na pracę nad ich interpretacją. Zdawać sobie musimy sprawę, że nie było to zadanie łatwe. Wprawdzie sam Schiller zachwycał się opracowaniem harmonicznym i instrumentalnym jakie pieśniom ludowym dał Roman Palester, ale opracowanie to znacznie zwiększyło trudności wykonawcze.

ZESPÓŁ zatem śpiewa, tańczy, część obrzędową prowadzą w tym widowisku aktorzy. I chociaż Jan Skotnicki wiedział, że "Gody" mają wyobrażać obrzęd ludowy, w którym odtworzone są role uczestników orszaku weselnego - tak bowiem spektakl prowa­dził - w przedstawieniu nie zawsze jest to jednoznaczne. Część aktorów nazbyt się chwilami "rozgrywa", myślę że nazbyt utożsamiają się z postaciami, których role im powierzono. Ten niejednolity charakter przedsta­wienia - być może na skutek braku precyzji w pracy reżyse­ra sprawia, że jego fragmenty odbieramy nie jak spójną całość, ale jak okolicznościowy występ podczas jakiejś akademii.

Ale są też fragmenty bardzo piękne i potrafią widza głęboko wzruszyć. Już dla takiego stwierdzenia warto się było pokusić o wystawienie schillerowskich "Godów". Wprawdzie wolałabym w roli Panny Młodej Joannę Fertacz, która ma nie tylko talent, ale i wdzięk na scenie; wolałabym też aby większość aktorów prezentowała tę powściągliwość, jaką ma Teresa Czarnecka-Kostecka, która gra Starościnę, czy też Zdzisław Derebecki ja­ko Opiekun Pana Młodego. Są­dzę, że nieporozumienie polega na tym, iż część zespołu aktor­skiego jakby nie pamiętała, że role uczestników orszaku weselnego należy w tym widowisku tylko odtwarzać.

Jan Skotnicki, który tak ma­lowniczo potrafił skomponować czy to scenę Zrękowin, czy Wyjazd do kościoła, w Zaprosinach na wesele ustawił kilku aktorów na proscenium. Oni to kierują zaproszenie i do widzów i pozostałych wykonawców usytuowa­nych na widowni. Tylko, że trwa to zbyt długo, a publiczność siłą rzeczy spogląda raz po raz to na jedną stronę widowni, to na drugą, gdzie tkwią grupy wyko­nawców. Głowy chodzą jak na zawiasach, a scena w tym czasie pusta. Myślę, że i na zakończenie nie mógł się reżyser zdecydować, skąd też kilka finałów w tym spektaklu, zamiast jednego, a przecież aż się prosi, aby piękna kołysanka zamykała całość, zwłaszcza że jeszcze występuje Wojciech Kostecki, któ­remu Jan Skotnicki dał za zadanie spiąć klamrą przedstawienie fragmentami Pieśni Wajdeloty z "Konrada Wallenroda".

Przedstawienie rozśpiewane, roztańczone, barwne. Chciałoby się powtórzyć za Sewerem: bajecznie kolorowe...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji