Artykuły

Tańczyć lepiej niż Europa

- Balet warszawski nie może być ciągle piątym kołem u wozu, powinien się stać partnerem dla innych zespołów w Europie. Narzekamy od lat, że nie mamy własnych choreografów, ale czy ktokolwiek daje im tu szansę, by udowodnili, że warto w nich inwestować? - mówi choreograf Krzysztof Pastor, nowy dyrektor baletu Opery Narodowej.

Jacek Marczyński: Uwierzył pan politykom, którzy namawiają rozsianych po Europie rodaków, by wrócili realizować swe ambicje w Polsce? Krzysztof Pastor: Śledzę uważnie, co się dzieje w kraju. To, co robi obecny rząd, pozwala na trochę optymizmu, ale polityka nie ma nic do moich decyzji. Artyście w pracy potrzebna jest przede wszystkim stabilizacja. I tę obiecuje zapewnić mi dyrekcja Opery Narodowej w Warszawie, dlatego postanowiłem wrócić. - A nie jest to ucieczka przed kryzysem, który szaleje po Europie? - Nationale Ballet w Amsterdamie nie odczuwa kryzysu, ostatnio nawet zwiększono nam dotację. Ale też od dawna jesteśmy przyzwyczajeni do racjonalnego wydawania pieniędzy. W ubiegłym sezonie po kilku kosztownych premierach sami postanowiliśmy, że następną zrobimy jak najmniejszym kosztem, mimo że była zamówiona przez prestiżowy Holland Festival. - Wie pan już, jaką sumą będzie dysponował w Warszawie na prowadzenie zespołu? - Na pewno mniejszą niż baletu w Amsterdamie. Mam jednak gwarancje, że będziemy realizować w Operze Narodowej dwie duże premiery w sezonie i jedną, złożoną z mniejszych prac młodych, obiecujących choreografów.

Dwa lata temu też proponowano panu stanowisko dyrektora baletu Opery Narodowej. Wówczas pan odmówił.

- Wtedy nie chciano spełnić moich warunków. Bez nich nie widziałem szans na rozwój zespołu, a przede wszystkim na to, by balet zaczął być w Polsce traktowany jako ważna, współczesna sztuka. Teraz obaj dyrektorzy Opery Narodowej, Waldemar Dąbrowski i Mariusz Treliński, deklarują, że balet zyska dużą autonomię i nie będzie pełnił wyłącznie roli służebnej. Dostrzegam w tym nowoczesne myślenie o teatrze.

Z polskimi tancerzami jest tak samo jak z lekarzami, inżynierami czy hydraulikami? Jadą w świat i okazuje się, że są świetni, bo tam wreszcie mają warunki, by zabłysnąć?

- Właśnie. Balet warszawski nie może być ciągle piątym kołem u wozu, powinien się stać partnerem dla innych zespołów w Europie. Narzekamy od lat, że nie mamy własnych choreografów, ale czy ktokolwiek daje im tu szansę, by udowodnili, że warto w nich inwestować? Jeśli w ciągu pięciu, sześciu lat warszawski zespół wychowa trzech choreografów, będzie to moim ogromnym sukcesem. Zespół musi nie tylko dawać premiery, ale także kreować indywidualności.

Widzę, że zamierza pan zostać w Polsce na dłużej.

- Moja rodzina się tu sprowadza, a to dla mnie trudna operacja. Żona jest Włoszką, urodziła się w Rzymie, wychowała się w Londynie, teraz mieszka w Amsterdamie, dzieci też, na pewno nie będzie im łatwo w Warszawie. Ona była tu w czerwcu, gdy wszystko kwitło i nawet się jej podobało, teraz przyjechała i zobaczyła miasto szare i smutne. Dużo zatem ryzykuję, ale robię to w dobrym momencie. Gdy rozpocząłem w Warszawie próby do "Tristana", zobaczyłem, że mam do dyspozycji świetnych ludzi. Ich energia rozbija ściany studia baletowego. Potencjał tego zespołu był wykorzystywany w 20 procentach. Moja żona przyszła na jedną z prób, usiadła w kącie i obserwowała. Po pewnym czasie zauważyłem, że się uśmiecha. Wtedy zrozumiałem, że warto ją namawiać na osiedlenie się w Warszawie. Wcześniej rozważaliśmy raczej wariant, bym przynajmniej na razie dom miał w Amsterdamie, a pracę w Polsce.

Nie zrywa pan jednak zawodowych kontaktów w Holandii.

- Pozostaję stałym choreografem Het National Ballet. W przyszłym roku będę tam robił duży spektakl o Wacławie Niżyńskim, zaawansowane są prace nad kolejnymi premierami. Na pewno będę musiał odrzucić wiele ofert od innych zespołów, choć gdy wyjdą one od Washington Ballet czy Australian Ballet, nie powinienem odmawiać. Można pracę zorganizować tak, by na czas mojej nieobecności w Warszawie próby prowadził inny choreograf.

Nie był pan w Polsce wiele lat. Szybko odnalazł się pan po powrocie?

- Ostatni raz pracowałem w Warszawie w 1993 r., robiłem balet do III symfonii Góreckiego. Wtedy tancerze zaczęli się starać trzy tygodnie przed premierą, wcześniej rozglądali się, jak z próby wyrwać się na papierosa. Teraz od pierwszego momentu wszyscy byli maksymalnie skoncentrowani. Gdy zaś jeszcze mieszkałem w kraju i tańczyłem w zespole Conrada Drzewieckiego, jeździłem do Warszawy na spektakle z Ewą Głowacką, Gerardem Wilkiem czy Stanisławem Szymańskim, a wieczór baletów Serge'a Lifara był dla mnie objawieniem.

Takich magicznych nazwisk i wydarzeń dziś nie ma.

- Właśnie. Chciałbym, żeby warszawski zespół znów był tak odbierany, bo jest najlepszy w Polsce. Musi przedstawiać klasykę na najwyższym poziomie oraz spektakle będące pomostem między historią a współczesnością i nie powinien się bać nowoczesności. To musi być muzeum połączone z laboratorium nowej sztuki. W Holandii zespoły dlatego dostają dotację, by nie musiały się martwić o sprzedanie wszystkich biletów. Jeżeli sztuka bardziej ambitna, wyrafinowana przyciągnie widzów na 60 procent miejsc na sali, też jest dobrze.

Skoro zespół ma się przekształcić w Polski Balet Narodowy, powinien sięgać do rodzimej tradycji.

- Przez lata zaniedbań dorobek choreografów, takich jak Feliks Parnell czy Stanisław Miszczyk, uległ zniszczeniu i dziś jest nie do odtworzenia. Powinniśmy bardziej zająć się Wacławem Niżyńskim. Musimy sięgnąć do baletów jego siostry Bronisławy, bo w światowej choreografii XX wieku zajmują ważne miejsce, a w Polsce nikt ich nie wystawia. Natomiast narodowy charakter zespołu rozumiem też tak, że będziemy korzystać z muzyki naszych kompozytorów, bo jest ona na światowym poziomie. Jeśli dodatkowo zainspiruje choreografów do tworzenia widowisk o polskiej tematyce, będzie jeszcze lepiej. Ale nikomu nie zamierzam niczego narzucać. Wolność jest podstawą artystycznej kreacji.

I nie będzie żadnych patriotycznych powinności?

- Het Nationale Ballet ma status zespołu narodowego, co oznacza tyle, iż Holendrzy mają prawo być z niego dumni. Rząd i władze Amsterdamu dają pieniądze na jego działalność, ale nikomu nie przeszkadza, że jedynie 15 procent tancerzy to Holendrzy. Wszyscy się natomiast szczycą, że członkowie Het Nationale Ballet robią kariery w świecie, a zespół mimo międzynarodowego składu wypracował własny styl. Moim zdaniem to jedyny sposób na artystyczne wyróżnienie się w dzisiejszym, coraz bardziej globalnym świecie.

Krzysztof Pastor - choreograf, nowy dyrektor baletu Opery Narodowej

Urodził się w 1957 r. w Gdańsku, gdzie skończył szkołę baletową. Występował w Polskim Teatrze Tańca, w 1983 r. zaangażował się do baletu Opery w Lyonie, w latach 1985 - 1995 był tancerzem Het Nationale Ballet w Amsterdamie, gdzie zadebiutował jako choreograf. Zrealizował ok. 50 spektakli, od 2003 r. jest jednym z dwóch stałych choreografów Het Nationale Ballet. Pracował też m.in. z Królewskim Baletem Szwedzkim, Washington Ballet czy Australian Ballet. Jako dyrektor zespołu Opery Narodowej zadebiutuje "Tristanem", prapremiera spektaklu odbyła się w 2006 r. w Sztokholmie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji