Artykuły

Ballada o uczniach

Grzeczni uczniowie to skarb - pisze w cotygodniowym felietonie specjalnie dla e-teatru Paweł Sztarbowski

Kilka dni temu, podczas premiery "Portretu Doriana Graya" w reżyserii Michała Borczucha, byłem świadkiem publicznej nudy. Co to jest nuda - wiadomo. Cóż to jest nuda publiczna - powiedzieć już trudniej. Odpuszczę sobie obowiązek ścisłej definicji uwzględniającej po Arystotelesowsku genus proximus i differentia specifica. Nadmienię tylko, że nuda publiczna często ma miejsce w teatrze. Zaryzykowałbym wręcz tezę, iż teatr jest do pokazów nudy publicznej miejscem predestynowanym, bo jest ona w swej istocie niezrównanym performansem.

Po tym moim zapętleniu ktoś gotów by pomyśleć, że po prostu znudził mnie spektakl. Otóż bynajmniej! Spektakl może i niepozbawiony wad, ale świeży, znakomicie zagrany - zapewne stanie się kultowy. Pokazy nudy nastąpiły na widowni. Wszak to ich miejsce naturalne. Tuż przede mną dostojnie zasiadła wybitna polska scenografka, a obok niej uczeń, co się po Rejowsku pacholęciem zowie. I właściwie jeszcze dobrze nie zasiedli, jeszcze tylne części ciała siedzeń dobrze nie zagrzały, a już było nudno, już nic się nie działo, już tak jakoś dziwnie przygnębiający nastrój roztaczał kręgi ponad widownią. Istny efekt motyla! Można sobie wyobrazić, cóż to się działo, gdy spektakl się już zaczął. Jeszcze ktoś zechciałby patrzeć na scenę, zamiast na wystudiowany, powielekroć przećwiczony pokaz nudy. Na to zezwolić nie sposób! Pokazowi nudy towarzyszyć zaczęła cała, rozbudowana partytura ruchów. Początkowo nieśmiałe ziewnięcia, wzdychania, potem łapanie się za głowę i zakrywanie twarzy w wyrazie politowania, coraz bardziej nerwowe odgarnianie włosów. No i oczywiście kulminacja w postaci wachlowania się programem do przedstawienia. Dociekać by można, czy przy konstrukcji tego pokazu korzystano z doświadczeń wyczytanych w "Mimice" Bogusławskiego, czy raczej to wynik pobieżnego przewertowania książki Thomasa Richardsa o pracy z Grotowskim nad działaniami fizycznymi? Nie techniki mnie tu jednak interesują.

Moją szczególną uwagę zwróciło, że publiczna nuda w duecie mistrz-uczeń nabiera cech coraz dzikszego pojedynku na gęby. No bo skoro mistrz się nudzi i ostentacją swą okazuje, że ma przedstawienie, łagodnie mówiąc, w wysokim niepoważaniu, to przecież porządny uczeń, co się pacholęciem zowie, nie może się tylko nudzić. Musi pokazać, że nudzi się postokroć bardziej, że nuda owa aż go w dołku ciśnie i wargi mu chorobliwie wydyma. I chciałby zakrzyknąć: "Ech, nudo ty moja, nudo!" i chciałby na głowie stanąć i fiflaka przeciw nudzie zrobić. Bo też zdolny uczeń wie, gdzie kryje się wazelina i znakomicie wyczuwa, że tylko robienie min zgorszenia i znudzenia większych i bardziej zapalczywych od mistrza, podtrzymuje jego formę ucznia, uprawomocnia jego istnienie przy mistrzowskim boku. No bo jeszcze taki mistrz dopuściłby do siebie myśl, że uczeń ów to Tomasz jakiś niewierny! Albo że Wallenrod jakiś, co to, jak wiadomo, lisem być musiał, nie lwem! A wiadomo - ciągła gra i niepewność, że się wszystko wyda jest podstawowym składnikiem zakłamanych relacji ludzkich.

Iluż ja takich lisich uczniów spotykałem na korytarzach warszawskiej Akademii Teatralnej. Do dziś pamiętam te koncertowe wykonania powszedniego "Dzień dobry" i ukłony stylizowane na epoki wszelakie składane tylko po to, by wyrażały lichość, durnowatość i podziw bezdenny wobec profesorskiej mocy. Ceremonie kościelne przy tym to szczyt naturalności. Sam zresztą sfukany zostałem kiedyś publicznie przez rówieśnika, który zarzucał, że nie mam moralności, bo nie słucham się tego, co mówią profesorowie. Takim publicznym wyznaniem wiernopoddańczym aż mistrzów swych wprawił w lekkie osłupienie. Taki student ma w dzienniczku wpisane zachowanie wzorowe, po główce się go głaszcze, po pupci klepie, niczym świeżo przewinięte niemowlę. "Dobry chłopiec", "grzeczna dziewczynka" - słyszy się naokoło. Taki student to skarb! I w taki sposób wśród achów, ochów i sielankowej atmosfery uchodzi wszelka miernota, jeśli tylko ma lisi spryt. Bo tylko miernocie nie zależy na twórczym dialogu z mistrzem. Mało tego, do twórczego dialogu, ex definitione, jest chronicznie niezdolna. Jedyne, co jej pozostaje, to gesty wiernopoddańcze.

Po co opisywać te pojedynki uczniowsko-mistrzowskie? Bo, jak każdy przejaw bezmyślności, mogą być niebezpieczne. Dziś może trudno sobie to wyobrazić, ale wystarczy poczytać o tym, co działo się na uczelniach w systemach totalitarnych, by dostrzec, jak łatwo grzeczne pacholęta zamieniały się w dziarskich chłopców. Dlatego patrząc na takiego ucznia, co podczas spektaklu w TR Warszawa nudził się postokroć, nie mogłem pozbyć się myśli, ile świństw w swoim braku refleksji, w swojej pozie bezrozumnej i mizdrzeniu się tacy ludzie mogliby wyrządzić w innym systemie, bardziej sprzyjającym beczeniu w stadzie.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji