Artykuły

Nie myślą o Bogu, szukają sposobu

Striptiz Matki Boskiej Fatimskiej? Esemesowy sąd nad Jezusem Chrystusem? Współczesna sztuka uwielbia szokować. Ale gdy napotyka opór, sama bywa zszokowana. Ile jest w stanie znieść odbiorca sztuki współczesnej, zanim trzaśnie drzwiami? - zastanawia się Jarosław Jakubowski w Expressie Bydgoskim.

Jakubowi Jaworskiemu, pomysłodawcy przedstawienia "Superstar with Jesus Christ" udała się rzecz niebywała: wywołał ogólnopolskie kontrowersje wokół spektaklu, który jeszcze nie powstał. Wielu artystów musi się nieźle nagimnastykować, zanim ich wysiłki w pogoni za skandalem zostaną zauważone. W bydgoskim przedsięwzięciu wystarczyła zapowiedź, że w spektakl zostanie wbudowana SMS-owa sonda, w której widzowie sami zdecydują, czy Jezus zasługuje na ukrzyżowanie, czy nie. Przedstawienie miało odbyć się w okresie Wielkiego Tygodnia w centralnym punkcie miasta, na Starym Rynku.

Między prawdą a sposobem

Pomysł nie spodobał się, m.in., katolickim tradycjonalistom ze stowarzyszenia Unum Principium, które wystosowało do władz Bydgoszczy apel, by te nie godziły się na publiczny "sąd nad Panem Bogiem".

Sprawą zainteresowali się publicyści, politycy, blogerzy. Posłanka lewicy, Joanna Senyszyn, wzięła w obronę twórców spektaklu, nazywając Bydgoszcz "moherowym zaściankiem". Wydaje się, że więcej to twórcom zaszkodziło niż pomogło, bo po kilku próbach zakończyła się ich współpraca z Wyższą Szkołą Gospodarki, a do bojkotu przedstawienia w swoim liście pasterskim namawia bp Jan Tyrawa, ordynariusz bydgoski.

Nie wiadomo, czy ostatecznie premiera "Superstar with Jesus Christ" dojdzie do skutku. Nawet jeśli na zawsze pozostanie w sferze zapowiedzi, to przykład ten doskonale ilustruje problem współczesnej sztuki - zagubienie równowagi między prawdą artystyczną a sposobem jej wyrażenia. Ponad 30 lat temu poeta Rafał Wojaczek wyraził to tak: "Nie myślą o Bogu, tylko szukają sposobu". Sposób staje się ważniejszy niż prawda.

Nieprzyzwoita Łuczniczka

Myli się ten, kto sądzi, że skandal to domena czasów współczesnych. Nawet mieszczańska i dbająca o pozory dawna Bydgoszcz nie była wolna od zdarzeń, które jeżyły włos na głowach nobliwych obywateli. Na paradoks zakrawa fakt, że symbolem przyzwoitego grodu nad Brdą stała się "nieprzyzwoita" rzeźba, przedstawiająca kompletnie nagą kobietę z łukiem. Dzieło niemieckiego artysty Ferdinanda Lepkego kilkakrotnie zmieniało miejsce pobytu, kilkakrotnie też bydgoszczanie podejmowali próby ubrania naguski. Łuczniczka bardzo nie spodobała się Apolonii Chałupiec, która już jako Pola Negri rozkręciła kampanię prasową, aby rzeźbę zrzucić z piedestału. Tym bardziej było to dziwne, że sama Pola Negri nie grała raczej ról uznawanych za "skromne".

Lata powojenne, mimo swej przaśności, również co pewien czas przynosiły skandaliki. Często przyczyną bardziej lub mniej zabawnych zdarzeń była cenzura, ulokowana przez lata przy ul. Paderewskiego, a później przy Dworcowej. Jak wspomina znany satyryk Zdzisław Pruss, bydgoski Urząd Kontroli Prasy i Widowisk należał do najsurowszych, szczególnie w odniesieniu do twórców miejscowych. W latach 60. popularny wówczas kabaret "O-Wady" przygotował program, w którym wykorzystano, m.in., wierszyk Boya pt. "Franio" ("Franio był to chłopiec mały, ale okrutnie nieśmiały" itd.). Po pokazie przedpremierowym cenzorzy uparli się, by wyciąć ten numer nie podając przyczyny. "Dopiero później wyszło na jaw, że uczyniono to w trosce o dobre imię najmłodszego posła ziemi bydgoskiej, Franciszka Szałacha" - pisze Pruss w swoich wspomnieniach "Z albumu komedianta".

W salonie pani Joanny

Ważną instytucją na styku życia artystycznego i towarzyskiego był w tamtych latach salon, miejsce spotkań przedstawicieli bohemy. Adres mieszkania przy ul. 24 Stycznia w Bydgoszczy musiał znać każdy szanujący się artysta. Gospodyni, Joanna Witt-Jonscher organizowała tu słynne popołudniowe przyjęcia. Była personą niezwykle oryginalną. Sąsiedzi twierdzili, że nago się gimnastykuje, przechodniów szokowały jej odziane w sweterki pudle, a krytycy sztuki pokpiwali z jej prób malarskich. Niemniej to właśnie w jej mieszkaniu Iwaszkiewicz recytował swoje wiersze, lekkie utwory grał na białym pianinie Artur Rubinstein, tutaj też przedstawienie dał słynny Teatr na Tarczyńskiej poety Mirona Białoszewskiego. Na żadnej premierze, koncercie i wernisażu nie mogło zabraknąć pani Joanny, a jak zaznacza niestrudzony kronikarz bohemy, Zdzisław Pruss, jej mąż, popularny i ceniony dr Józef Jonscher, znosił wszystkie fanaberie swej małżonki ze stoickim spokojem, nawet wtedy gdy obrzuciła go tortem w "Cristalu", gdzie pan doktor niewinnie konwersował z jakąś pacjentką".

"Lutek"

Ponieważ życie towarzyskie nie znosi próżni, w latach 90. na bydgoskim firmamencie zajaśniała gwiazda redaktora Lecha Lutogniewskiego. Studiował prawo na UMK w Toruniu i już tam zasłynął ze swoich kreacji typu "kolonista holenderski". Nie zagrzewając długo miejsca w redakcjach, wkrótce sam stał się jednoosobową redakcją, z nieodłączną słuchawką w uchu, dzięki której wiedział zawsze, co w mieście piszczy. Jego ekscesy (najgłośniejszym echem rozszedł się sfingowany pogrzeb) wywoływały różne komentarze, od entuzjazmu do potępienia, ale nigdy nie pozostawały widza obojętnym. Kiedy więc rozeszła się wieść, że "Lutek", jak go nazywała brać dziennikarska, odszedł z tego świata, wszyscy pomyśleli, że to po prostu jego kolejny kawał.

Czego łaknie widz?

Dawne skandale wydają się niewinne i wręcz zabawne w porównaniu z ekscesami, które są udziałem współczesnych awangardzistów. Jednym z pierwszych przedsięwzięć Pawła Łysaka po tym jak 3 lata temu został dyrektorem Teatru Polskiego, był antykonsumpcyjny projekt, w ramach którego odbył się happening, polegający na wielogodzinnym jedzeniu jabłek przez jedną osobę. Osobą tą był Łukasz Chotkowski, dramaturg i reżyser, ostatnio znany z inscenizacji sztuki Sary Kane "Łaknąć". Po jej premierze najgłośniej rozprawiano o męskich i kobiecych genitaliach, które "zagrały" na scenie, a raczej projekcji wideo. Nieco wcześniej, na prapremierze tekstu Artura Pałygi "Turyści" mogliśmy oglądać scenę striptizu w wykonaniu... Matki Boskiej Fatimskiej oraz Mahometa w roli... alfonsa.

Wzajemne niezrozumienie

Zdaniem Katarzyny Drewnowskiej-Toczko z toruńskiego Centrum Sztuki Współczesnej "Znaki Czasu", skandale wynikają zwykle z wzajemnego niezrozumienia artysty i publiczności, z kolizji między językiem, jakim posługuje się twórca a oczekiwaniami odbiorców. - Każdej naszej wystawie towarzyszy program edukacyjny - warsztaty dla dzieci, darmowe przewodniki dla nauczycieli i opiekunów, oprowadzanie z przewodnikiem, katalog z tekstem kuratorskim. Zależy nam na tym, aby Centrum Sztuki Współczesnej było instytucją otwartą.

Otwarte też pozostaje pytanie, ile jest w stanie znieść odbiorca sztuki współczesnej, zanim trzaśnie drzwiami.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji