Publiczność zanudzona
Jeszcze przed premierą "Publiczności zwymyślanej" Petera Handkego w Teatrze Powszechnym im. Jana Kochanowskiego w Radomiu narastał leciutki szum. - Zapowiada się skandal! - szeptano. - Jeżeli w Niemczech widzowie aż zerwali kurtynę... Szum zrobił się jeszcze większy, kiedy to reżyser "Publiczności", Jacek Zembrzuski ogłosił na łamach "Słowa", że właśnie Handkem uzdrowić chce radomski teatr. Atmosfera zagęściła się jeszcze bardziej, gdy Zembrzuski nie wpuścił dziennikarzy na próby. Premierowa sala wypełniona była więc, o radości, po orzegi.
- Siądźmy dalej - szepnęła koleżanka po fachu - bo podobno będą rzucać keczupem.
Teoretycznie teatr przygotował się wspaniale. W programie zamieszczono obszerne fragmenty eseju profesora Błońskiego o sztuce, biografię autora, a także wszystko o Johnie Cage, którego słynny utwór: "4.33", czy raczej lekka parodia tego utworu rozpoczyna sztukę.
Założę więc, że widz z grubsza przynajmniej, mógł zorientować się, że "Publiczność zwymyślana" jest dyskursem o teatrze. Że dzięki niemu możemy postawić pytanie o sens uprawiania teatru. Zarówno w roku 1966 kiedy Handke napisał swoją sztukę, jak i dziś - bo to pytanie pozostaje zawsze aktualne. I, że dyskurs ten poprowadzą czterej panowie, będący tak naprawdę samym Handkem, monologującym na temat teatru.
Czy jednak ów ładunek wiedzy pomógł w odbiorze sztuki? Kiedy Konstantin Ivlev wjeżdża wraz z fortepianem na scenę, by wykonać utwór Johna Cage ("wykonawca siedząc przy fortepianie nie wykonuje żadnej czynności przez 4 minuty i 33 sekundy") na sali rozlega się śmiech. Dalibóg, nie wiem z czego, bo plastycznie scena zakomponowana jest bardzo ładnie. Śmiech wita też pierwsze monologi panów Ireneusza Dydlińskiego, Dariusza Kowalskiego, Jarosława Rabendy i Zdzisława Sobocińskiego, które, bo ja wiem, czy są naprawdę takie śmieszne? Ale ten śmiech jest jedynym powiedziałabym "momentem ożywczym". Bo zaraz potem ze sceny po prostu wieje nudą. I to jaką nudą. Odniosłam wręcz wrażenie, że nudą tą zarazili się nawet sami aktorzy.
Zgadzam się: ta sztuka tak została napisana. Ba - z obfitych kart oryginału reżyser i tak pozostawił jedną czwartą. I znawca teatru odnajdzie w niej z pewnością coś ważnego. Znawca, teoretyk, wielki miłośnik pani Melpomeny... Iluż takich znajdzie się w Radomiu?
Czy jednak większość (sztuka grana jest na dużej scenie) porwą monologi o teatrze wygłaszane przez sześćdziesiąt minut tonem beznamiętnym? Bo przez ostatni kwadrans publiczność jest już wyzywana: "Wy zarozumialcy! Wy oszuści, wy miernoty, wy chamy, wy nazistowskie świnie..!"
- Ty krętku blady! - zawołał nagle jakiś głos z sali i wszystkim zrobiło się nagle bardzo wesoło. A potem był już koniec.
- Ale się ubawiłam - powiedziała za mną jakaś pani.
A może to tylko ja nie mam poczucia humoru?