Artykuły

Szpetni beznamiętni

"wujaszekwania.txt" w reż. Moniki Pęcikiewicz w Teatrze Wybrzeże w Gdańsku. Recenzja Jarosława Zalesińskiego w Życiu.

Gdy kopiujemy plik w formacie txt, niektóre aplikacje mogą zostać utracone. Czechowowski "Wujaszek Wania" w Teatrze Wybrzeże wystawiony jako "wujaszekwania.txt", stracił ich tak wiele, że nawet tytuł trzeba było konwertować.

Swoboda i oryginalność, o jaką stara się reżyser spektaklu, Monika Pęcikiewicz, daje, o dziwo, wrażenie powtarzalności. Akcja przeniesiona do klubu, motelu lub bufetu, pokolenie X jako prawdziwy bohater widowiska, sceny miłosne pod prysznicem (w gdańskim spektaklu - w kabinie toalety), więcej niż soczyste kwestie, hojnie dopisywane autorowi (np. o męskiej masturbacji) - ten sam slajd wyświetlany jest, jak słychać, i w innych teatrach. Jeśli jednak nawet spektakl Pęcikiewicz wpisuje się w stereotyp przedstawień a la moderne, nie znaczy to, że trzeba odmawiać mu myśli i konsekwencji. Można by powiedzieć, że "wujaszekwania.txt"" rozpoczyna się tam, gdzie "Wujaszek Wania" się skończył, że konsekwentnie poprowadzony jest jako przedłużenie dramatu Czechowa, rodzaj obezwładniająco ponurego epilogu.

Czechow w łazience

Wrażliwość Czechowowskich bohaterów jeszcze głębiej tu obumarła. Pierwszą - i jedyną właściwie - cechą wrażliwości tych ludzi staje się brak wrażliwości na cokolwiek. Grający tytułowego bohatera Mirosław Baka, nim jeszcze kurtyna pójdzie w górę, przechadza się więc z boku sceny i nie czekając na bieg wydarzeń, dopasowuje rewolwer a to do skroni, a to do ust. Baka przez cały spektakl pokazuje swego bohatera jako człowieka, który utracił jakąkolwiek motywację życia. Nie chce mu się nawet żywiej włączyć w rozgrywające się wydarzenia. Małomówny, z boku wszystkiego, jest jednak punktem ciężkości tego przedstawienia. Podobną pustkę noszą w sobie pozostali bohaterowie: zmieniona w modliszkę Helena Anny Kociarz czy zmieniony w gubiącego spodnie pijaka doktor Astrow Grzegorza Gzyla. U Czechowa bohaterowie pamiętali jeszcze, że jakieś wyższe pragnienia istnieją, mieli jakby dwie dusze: tę przyziemną i tę tęskniącą za czymś szlachetniejszym. W spektaklu Pęcikiewicz są jednowymiarowi, wyprani z uczuć, przeraźliwie zimni. Kwestie mówiące o ideałach, marzeniach wypowiadane są już tylko szyderczo lub w pijackim amoku. Mdłoseledynowe kafelki, na których tle ludzie ci odgrywają pozory swych emocji, nieprzypadkowo kojarzyć się mogą z wystrojem publicznych toalet czy ze ścianami prosektorium.

Nic, tylko pustka

Dlaczego tak jest? Ano właśnie - nie za bardzo wiadomo. Zimnym postaciom przygląda się chłodno reżyserka spektaklu, która - przynajmniej na pozór - nie angażuje się, nie tłumaczy, nie usprawiedliwia i nie poucza. Widzi i opisuje. W tym opisie mieszają się powracające jak czkawka peerelowskie szlagiery i jakowyś dawniej czczeni intelektualiści, którzy dziś okazują się egoistycznymi oszustami, i parę innych jeszcze polskich aktualnych aluzji. Mieszają się z breakdancem, dubbingiem i nabożnym wpatrywaniem się w ekran telewizora. A po tym wymieszaniu wszystkiego ze wszystkim otrzymujemy bezkształtną rzeczywistość, niepodniesioną do poziomu wartości, w której zerwane są i ludzkie, i międzypokoleniowe więzi.

"Ci, którzy będą żyli za sto lat (...) - ci może znajdą środki, żeby być szczęśliwymi" - roił u Czechowa doktor Astrow. Ależ by się rozczarował, gdyby go zabrano na spektakl Pęcikiewicz. A już strach pomyśleć, jaką za jakiś czas zmalują nam rzeczywistość nasi następcy, którzy w tym spektaklu są tłumem statystującej, przygotowującej się do życiowej zabawy młodzieży. Ale może to tylko stereotyp i więcej racji miał inny, nieprzypominany w spektaklu stary szlagier - że świat nie jest ani taki zły, ani taki mdły?

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji