Artykuły

Jaś, Małgosia i kochanek

Aktorzy nie dość wciągają nas w klimat małżeńskiego znużenia i zagrożenia obiecywanego w progra­mie. Najwyraźniej reżyser tego nie wymagał. Szkoda.

Czy tak urokliwi aktorzy powinni grać małżeństwo zblazowane przez czas, po­zy, maski, codzienne rytuały odmierza­ne zużywanymi nićmi do zębów, butel­kami alkoholu, paplaniną o korkach na drodze, pogodzie, pracy? Małgorzata Biniek (Sara) wygląda jakby czas jej nie dotyczył. Tymczasem w "Kochanku" Harolda Pintera, czas dla Sary to mo­notonnie pracujący metronom; wróg, z którym musi w jakiś sposób się zma­gać. Reżyser Andrzej Chyra najwyraź­niej o tym zapomniał. Tutaj trzeba ob­nażyć jakąś zmarszczkę na sercu bądź twarzy. Nie wiemy jak z sercem, ale twarz widzimy w foyer. Jej sceniczny i życiowy mąż Jan Jankowski, choćby nie wiadomo, jakie założył gacie i znisz­czone podkoszulki nie przekona do sie­bie w roli biurowego pokurcza. Za do­brze wygląda, ot i tyle! Obydwoje są zbytnio w typie forever young, by poru­szyć choć jedną, grzeszną strunę w lu­dziach, którzy rzeczywiście przeżyli 10 lat przy tym samym czajniczku i dzba­nuszku na mleko.

Fabuła jest prosta. Ryszarda codzien­ność to wyścig szczurów (albo praca jak kto woli). Przed wyjściem lekkim tonem pyta Sarę, czy odwiedzi ją kochanek. Normalna rzecz, układ. Wieczorem Ry­szard wraca, piją wino, rozmawiają o bła­hostkach, ale aktorzy niezbyt wciągają nas w klimat swego znużenia i gry. On wyjawia, że ma tam jakąś kurwę na bo­ku, ale to tylko funkcjonariuszka, a nie kochanka. Znowu ranek i znowu pyta­nie o kochanka. Tak, jak najbardziej przyjdzie, gdy Ryszard będzie tyrał w biurze. Ona czeka w krótkiej sukien­ce i na szpilkach. Zabawa z kochankiem jest przednia. Można w końcu być napa­stowaną, ratowaną, zdobywaną, podry­waną, uległą, romantyczną i to wszyst­ko z jednym facetem. W końcu okazuje się, że tajemniczy kochanek to...?

Jednak kim on jest, nie odkrywamy przeżywając szok. Dlaczego? Diabeł tkwi w szczegółach. Na początku wi­dzimy Sarę w butach noszonych przez panie zwane street workers. Te buty kłu­ją widzów w oczy. Ryszard nie rozu­mie, dlaczego Sara chodzi w nich po domu, więc ona zdejmuje je i tyle. Tym­czasem owe szpilki to freudowska po­myłka Sary, rekwizyt zastrzeżony dla ich ocalającej(?) gry. To one pozwala­ją przeobrażać się Sarze. Zatem dla widza od początku powinny stać się tro­pem. Tymczasem grają tak samo jak szklanka, choć powinny obnażyć zagu­bienie Sary.

Reżyser położył też sceny, nazwijmy je, liryczne. Są takie chwile, gdy Sara i Ryszard nie potrafią już grać, ponieważ daje o sobie znać ich miłość. Więc... "bę­dę mówić do ciebie szeptem". I Sara mó­wi szeptem, lecz my nie przeżywamy te­go, co przy piosence "by nikt obcy two­ich słów nie słyszał". Powód: brak kon­sekwencji w budowaniu napięcia i tem­pa, rozciąganego przydługimi wyciemnieniami dla zamiany kostiumów.

Cóż... To tylko usterki. Podobnie jak ładnie oświetlony strip-tease na końcu. Sara robi go już dla męża. Zdemasko­waliśmy swoją grę, więc ja okazuję ci swoje oddanie. To musi być coś więcej niż tylko demonstracja bielizny. Nikną­ce światło powoli ukrywa delikatną ko­bietę, w głośnikach ktoś śpiewa "Close to you".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji