Artykuły

"Łup" po mieszczańsku

Jak to się stało, że szyderczy tekst Ortona, drwiący z fałszywego katolicyzmu i ludzkiej hipokryzji, zyskał na scenie łagodny kształt? - o "Łupie" w reż. Iwo Vedrala w Teatrze Wybrzeże pisze Anna Bielecka-Mateja z Nowej Siły Krytycznej.

O "Łupie" Joe Ortona - najnowszej premierze Teatru Wybrzeże w reżyserii Iwo Vedrala mówiło się na dwa sposoby. Pierwszy głosił, że to sztuka odwołująca się do przemian społecznych i kulturowych końca lat sześćdziesiątych, które okazały się prawdziwym odkryciem i swego rodzaju niespodziewanym prezentem dla Brytyjczyków. Drugi zaś traktował "Łup" jako czarną komedię pełną zaczepnych aluzji i parodii stylów. Iwo Vedral wybrał drugą drogę, co ma się nijak do wykładni pierwszej. Nie byłoby w tym pewnie nic złego, gdyby nie efekt mało lotnej komedyjki, podczas której można zarechotać razy kilka i bez większego wrażenia wrócić do domu.

Jak to się stało, że szyderczy tekst Ortona, drwiący z fałszywego katolicyzmu i ludzkiej hipokryzji, zyskał na scenie łagodny kształt? Vedral to jeszcze młody twórca, ale zdaje się być jednym z tych, co mają uszy, żeby słuchać. Nie ma w tym egotycznego proroctwa, ale trzeźwy ogląd widza uwikłanego przecież w łańcuch kulturowych i socjologicznych zależności. Reżyser robi wszystko, by publiczność miała się z czego śmiać, ale tworzy w ten sposób coś na wzór typowego teatru mieszczańskiego. Czarnym humorem szafować można, owszem, ale nie w nadmiarze, bo to przecież nie wypada; ironia słowna i sytuacyjna również, lecz najpierw trzeba widza z nią oswoić. Groteska i absurd? A jakże! Jednak tylko w nielicznych znakach, zaledwie punktowo. Wszystko to wprowadza chaos, podkreśla nierówność i obnaża strach i niepewność reżysera. Skutki takiej postawy są jawne i przewidywalne. Rezygnując z zaplecza kulturowego, Vedral spłycił treść sztuki, zaś wprowadzając komizm stopniowo i etapami, uderzył w tempo akcji.

Mamy więc zwłoki kobiety, nad którymi gromadzą się żałobnicy - jej mąż McCleavy (Krzysztof Gordon), syn Hal (Maciej Konopiński), pracownik domu pogrzebowego Dennis (Grzegorz Falkowki) oraz pielęgniarka i jak się potem okazuje seryjna morderczyni Fay (Anna Kociarz). Akcja z trupem w tle przybiera inny wymiar, gdy do gry wkracza inspektor Truscott (Mirosław Baka), poszukujący łupu z okradzionego banku. I tak ciało trupa zaczyna krążyć między szafą a trumną, a pieniądze miedzy trumną a pojemnikiem na ludzkie organy. Jest zabawnie, ale raczej spokojnie i zwyczajnie, szczególnie jak na tak duży ładunek komizmu zapisany w tekście Ortona.

W zasadzie tylko pierwsze sceny zdają się tu mieć rodowód czarnej komedii. Patetyczna muzyka w tle i żałobnicy bardziej zainteresowani innymi sprawami niż wylewaniem łez nad stratą bliskiej im osoby po chwili tracą zapał do budowania ostrych kreacji i stawiania ciętych ripost. Rytm akcji słabnie i odrodzi się dopiero w finale, ale już jako prawdziwa farsa - w istocie śmieszna i pełna prostego humoru. Trudno wobec tego oczekiwać od aktorów skrystalizowanych i pełnych kreacji. Grają jak potrafią, komediowo, równo, poprawnie, choć nigdy nie przebiją się przez gwiazdorsko zmanieryzowanego Mirosława Bakę z nonszalancją poruszającego się po scenie. Zresztą ani rekwizyty ani scenografia Tomasza Brzezińskiego nie pomagają im. Mało efektownie i beznamiętnie wygląda kukła trupa, którą w zasadzie przerzuca się z miejsca na miejsce, a zbudowanie niedomkniętej przestrzeni pozbawionej tylnej ściany, tworzy konstrukcję, w której aktorzy zdają się szamotać.

Sopocka scena kameralna, na której Iwo Vedral zrealizował "Łup", zyskała już etykietę lekkiej, mieszczańskiej sceny komediowej z farsowym repertuarem. Może to zła wróżba i gdyby przekazano reżyserowi inną przestrzeń, odsłoniłby kulturowe i społeczne przesłanie Ortona? Ja widzę tu pewien potencjał, który skrył się albo został stłumiony przez strach czy nieśmiałość. Tymczasem ironię wprowadza się po to, by coś wyśmiać, a nie po to, by się pośmiać. W "Łupie" nie krytykuje się nikogo ani niczego, bo trudno jedną różańcową zdrowaśkę i jeden wizerunek polskiego papieża przyklejony do trumny nazwać szyderstwem z polskiego katolicyzmu. Ale może taka rola sopockiej sceny, by śmiać się i śmiać

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji