Artykuły

Wyznania dramaturżnicy

Jak dziadek Kazik pociesza w smutku - pisze specjalnie dla e-teatru Małgorzata Sikorska-Miszczuk

Zdarzyło się kiedyś, dawno, dawno temu, za górami, za lasami, że mój pięcioletni syn Michał uzależnił się od płyty Kazika "Melasa". Biedne dziecko, które i tak nie ma łatwo w życiu mając taką matkę jak ja (inteligentną, twórczą, płodną, dowcipną, zawsze opaloną, duchowo rozwiniętą i piszącą dwoma palcami bardzo długie sztuki) - otóż to dziecko słuchało maniakalnie Kazika i znalazło coś w jego tekstach, czego brakowało mu w domu rodzinnym, mlekiem i miodem płynącym. Czego? - głowiłam się patrząc, jak wsłuchuje się w kącie kuchni w odtwarzacz CD, jak rozpromienia przy piosence o ataku Marsjan, jak duma przy słowach "coście, skurwysyny, uczynili z tą krainą" lub "Zosiu, wybrałaś odpowiedź "b" czyli zaznaczamy "c". Gdy go zapytałam odpowiedział prosto: - Słucham, bo dziadek Kazik pociesza mnie w smutku.

Ta odpowiedź nieoczekiwanie ujawniła moją własną tęsknotę za tajnym dziadkiem Kazikiem, który pocieszyłby mnie w smutku. Szczególnie, że smutków i stanów depresyjnych można się spodziewać, gdy się pisze długie sztuki dwoma palcami, bo się nigdy nie opanowało sztuki pisania dziesięcioma.

Zdarza się przecież, że to, co było wystarczającą prawdą i wskazówką na życie wczoraj, dziś jest już nieaktualne. Gwałtownie, gwałtownie odczuwam potrzebę dziadka Kazika.

W mojej ulubionej książce na temat pisania dramatów i scenariuszy znalazłam taką historyjkę: był sobie facet, który był lekarzem. Leczył ludzi, opukiwał ich albo prześwietlał, do uszu im zaglądał albo pypcie wycinał - dokładnie nie wiem, wiec wymyślam, bo o jego specjalizacji nic nie napisano. Specjalizacja nie miała związku z historią o nim, więc ja też powinnam się odczepić od tego wątku, i już to robię. Więc ten lekarz miał idee fixe, że zostanie pisarzem jak Czechow. Uważał, że skoro Czechow był lekarzem, to transformacja z lekarza w pisarza w każdej chwili jego życia jest możliwa, tylko musi chcieć. Raz na cztery lata umawiał się na kawę z autorką książki i mówił, jak będzie pięknie, gdy stanie się pisarzem... Życie jego nabierze blasku, a przyjemność będzie goniła przyjemność - gdyż przyjemnie jest zapisywać maczkiem puste strony, uroczo jest dzielić się z czytelnikiem radością, smutkiem, a może nawet rozpaczą, po prostu byczo jest być pisarzem, byczo.

Przytomna autorka książki skomentowała te rojenia dwojako: po pierwsze, czy gdyby ona opowiadała przez ostatnie 15 lat, że zamierza zostać lekarzem, choć na razie jest pisarzem, czy nie brzmiałoby to ździebko niewiarygodnie..? A po drugie, skąd się wzięło przekonanie, że pisanie jest zajęciem przyjemnym?

Ja wiem, że nikt i nic na świecie nie powstrzyma ludzi od pisania, ale obiecywałam, że będę się dzielić sobą i czerpać garściami ze skarbnicy mojego życia, więc to robię. Gdy postanowiłam przestać być copywriterem, który wyżywa się twórczo zapełniając tekstem papierowe wkłady do tacek w McDonald'się, miałam poczucie, że nie ma większego szczęścia niż pisanie, pisanie, pisanie. Oczywiście, miałam rację, nie ma takiego szczęścia większego od tego szczęścia, ale na pewno nie jest pisanie tak dramatycznie przyjemne. Trzeba samemu wymyślać tematy. Trzeba być wiernym sobie. Podążać własną drogą twórczą. Nie oglądać się na chwilowe mody. Być obojętnym i wyniosłym wobec pokus łatwego zarobku. Nie obniżać lotów. Wręcz przeciwnie - wywyżać loty, wysoko jak tylko się da. Iść wytrwale po pustyni, choć psy szczekają, jak karawana (albo karawan). Rozwijać się duchowo albo wręcz przeciwnie - karleć, i to karlenie detalicznie opisywać, by potem podnieść się ze skarlenia. Być czujnym. Nie jechać bezmyślnie metrem z Kabat do Centrum i z powrotem, tylko obserwować typy ludzkie. Nawet po pijanemu wracając tym bardziej obserwować i widzieć siebie jako część społeczeństwa, która wraca smutna i po pijaku, gdyż wieczór andrzejkowy nie wywróżył męża, żony, kochanka, dziecka, pieniędzy, sławy, awansu, wycieczki z promocyjnego słoika majonezu - a metro uciekło, następne za pół godziny.

Więc sama sobie śpiewam, teksty układam, wierszem gadam, Kazika sobie ulepię z chleba, a jak piszę to słucham Daniela Bluma "Tulipany". Teraz też.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji