Artykuły

Teatr gra kupcem

"Shakespeare to dzikus z przebłyskami geniuszu, które świecą wśród straszliwej nocy" - opinię tę wydał sam Voltaire. Komediant urodzony w Stratford-on-Avon zaczął karierę od posady aktora, potem tworzył dla swojej kompanii, wreszcie stał się teatralnym przedsiębiorcą. Badacze literatury zapisują na jego koncie 37 sztuk, ale mają spore wątpliwości czy wszystkie są jego autorstwa. Jeden z najwybitniejszych angielskich krytyków Clutton Brock z właściwą wyspiarzom megalomanią nazywał Shakespeare'a "człowiekiem, który wie", czyli zgłębił tajemnicę bytu, twierdził też, że "nigdy przed Shakespeare'em nie było większego poety teatru i nigdy po nim już nie będzie". Choć historia światowego dramatu w jakiejś części przyznaje rację Brockowi, to jednak wartościuje twórczość stratfordczyka. W tej hierarchii "Kupiec wenecki" zajmuje jedną z niższych pozycji.

Autor opasłej "Historii literatury angielskiej w zarysie" (ten zarys ma 1164 strony!) George Sampson porównując "Kupca..." z powstałym w tym samym roku (1596) "Snem nocy letniej" napisał: "the Merchant of Venice" ("Kupiec wenecki") nie jest sztuką w równym stopniu udaną. Poszczególne części nie zazębiają się tak precyzyjnie, jak w "Midsummer Night's Dream" ("Śnie nocy letniej"). Niektóre partie wydają się mniej dojrzałe od innych; możliwe, że nie wszystkie powstały w tym samym okresie".

Krajan Brocka, bardziej u nas znany, autor m.in, "Dziejów dramatu", były dyrektor Shakespeare Institue w Stratford-on-Avon, Allardyce Nicoll wady "Kupca" nieco sprecyzował: "...wydobycie nuty romantyzmu realistycznego wymaga delikatnego operowania postaciami i akcją. Na drodze dramaturga zmierzającego do tego celu piętrzą się niezliczone trudności. Shakespeare, doskonale rozwiązał ten problem w "Wiele hałasu o nic", i w "Wieczorze Trzech Króli", natomiast w "Kupcu weneckim"i w "Miarce za miarkę" równowaga została zachwiana. Nawet wtedy, gdy zgodzimy się na potraktowanie postaci Shylocka wyłącznie jako kompozycji komicznej".

Starsze generacje ludzi teatru do dziś twierdzą z przekonaniem, że nad "Kupcem weneckim" ciąży jakieś fatum, bowiem żadna z realizacji nie zakończyła się sukcesem. Jak we wszystkich tego rodzaju podawanych z ust do ust prawdach jest wiele egzaltacji. Żeby się trzymać faktów, muszę w tym miejscu przywołać zdanie Kazimierza Wierzyńskiego, który uznał "Kupca weneckiego" za najlepsze przedstawienie Teatru Polskiego w Warszawie w sezonie 1933/34, a rolę Shylocka graną przez Kazimierza Junoszę Stępowskiego ocenił jako wielką kreację. Proszę mi wybaczyć tę trochę przydługą inwokację ku pamięci muzy Melpomeny i jej sług, ale długo czekałem na premierę "Kupca weneckiego" w Teatrze Polskim we Wrocławiu w reżyserii Tadeusza Minca i z nudów grzebałem po półkach z książkami, chcąc zrozumieć dlaczego ten znany i wysoko ceniony" reżyser wybrał akurat tę sztukę, graną we Wrocławiu pod tytułem: "Najwyborniejsza opowieść o kupcu weneckim wraz z niezwykłym okrucieństwem Żyda Shylocka okazanym owemu kupcowi, gdy przyszło do dokładnego odcięcia funta ciała: a także zdobycie Porcji, gdy wybór padł na jedną z trzech szkatuł".

Mimo wszystkich zastrzeżeń teoretyków, ludzi teatru kusi w tej sztuce głównie postać Żyda-lichwiarza. Ta rola to materiał na aktorską kreację. W Polsce grali Shylocka najwięksi aktorzy, m. in. Jan Królikowski, Wincenty Rapacki, Kazimierz Kamiński. Kilka miesięcy temu wielki sukces w tejże roli odniósł Dustin Hoffman na deskach londyńskiego Phoenix Theatre. Sądzę, że Minc przymierzając się do "Kupca weneckiego" także miał w ręku asa (Igor Przegrodzki), ale też pewnie chciał dowieść wbrew wszelkim opiniom, że można z tego ułomnego tekstu zrobić prawdziwe wydarzenie. Udowodnić wyższość sztuki teatru nad literaturą, która jest przecież tylko jednym z elementów przedstawienia.

Minc skrócił tekst, zrezygnował z kilku mniej ważnych postaci drugoplanowych, wprowadził za to tłum i wykorzystując fakt, iż akcja dzieje się w Wenecji odwołał się do tradycji tamtejszych karnawałów nie mających sobie równych w Europie. Dzięki temu wzbogacił spektakl o choreograficzne wstawki. Trójce aktorów kazał śpiewać. I w tym miejscu można mieć pierwszą pretensję do reżysera, że zatrzymał się w połowie drogi i nie zdecydował się na zrobienie z "Kupca weneckiego" efektownego... musicalu!

Dużo w tym spektaklu bieganiny, która podejrzewam, obok dynamicznych scen zbiorowych, miała podkręcić rytm i tempo. Czasami wygląda to jednak bardzo sztucznie. Podobnie jak ostro zagrana w pierwszej scenie sugestia homoseksualnych powiązań między przyjaciółmi. Tekst Shakespeare'a daje rzeczywiście możliwości takiej interpretacji, ale subtelność w tej mierze byłaby tu chyba bardziej wskazana i nie kładła się cieniem najpóźniejszy rozwój wypadków.

Uwaga widzów, mimo kilku innych wątków koncentruje się na Shylocku. W interpretacji Igora Przegrodzkiego ta postać nabiera momentami cech karykaturalnych. Nie wierzę by było to zamiarem reżysera i aktora. Owo przerysowanie jakby rozmywa tragiczny wymiar postaci Żyda, który przecież w ostateczności traci wszystko. Nie jesteśmy mu jednak w stanie współczuć. Ważą na tym dwie sceny. Ta po stracie córki i scena sądu. Shakespeare stworzył Shylocka zbyt jednowymiarowo, w nim skupił całe zło i Przegrodzki chyba nie uwierzył, że można go obronić jako człowieka.

Nie budzi też sympatia tytułowy kupiec Antonio grany przez Jerzego Schejbala. Jest wyniosły, w niektórych scenach zwłaszcza na początku nawet bufonowaty i jego deklaracje o przyjaźni brzmią wręcz nieszczerze. Trudno też dać wiarę w kluczową dla całej intrygi bezinteresowną pomoc ofiarowaną Bassanio. Schejbal gra na jednym tonie, stara się wyhamowywać emocje, jest chłodny, a w pierwszej scenie z Shylockiem, aż cyniczny. Na dodatek przez sztuczne obniżenie głosu, niektóre jego kwestie są niesłyszalne w dalszych rzędach.

Niemal nad wszystkimi rolami snuje się jakby brak zdecydowania. Odnosiłem wrażenie, że aktorzy próbują grać trochę przeciwko temu co napisał Shakespeare. Nie wiem czy takie było założenie. Nawet relacje między parą romantycznych kochanków, czyli Żydówki, córki Shylocka, Jessicy i Lorenza nie są do końca jasne. Nabieramy podejrzeń, że Lorenzo Stanisława Melskiegc bardziej kieruje się chęcią zysku niż czystością uczuć. Dwuznaczna jest też scena między dwojgiem kochanków, której głównym rekwizytem jest... bicz.

Te wszystkie wolty rysują nam dość kuriozalny obraz. Oto mamy do czynienia z grupą totalnie zepsutych ludzi powiązanych ze sobą dziwnymi i podejrzanymi układami. Oczywiście można i tak zagrać "Kupca weneckiego", którego zwłaszcza współcześni Shakespeare'owi zaliczali do nurtu komediowego stratfordczyka. We wrocławskim przedstawieniu niewiele jest elementów komicznych. Jedyną postacią, zdecydowanie odstającą od innych w tym kierunku jest Lancelot Gobbo Pawła Okońskiego. On prowokuje na widowni śmiech, choć chwilami niepotrzebnie szarżuje. Mam na myśli scenę z Bassanio czy monolog z mycką raz czarną, raz białą.

Wbrew tytułowi przedstawienia w Teatrze Polskim opowieść o kupcu weneckim nie wydaje się najwyborniejszą, a okrucieństwo Shylocka w jakikolwiek sposób niezwykłe. Mamy raczej pomieszanie z poplątaniem, które chwilami irytuje. Spektakl wydał mi się całkowicie obojętny, brak mu temperatury mogącej dźwignąć wątłą akcję. Obawiam się, że z tym kupcem teatr interesu nie zrobi.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji