Artykuły

Dajmy kredyt na przyszłość

Każdego miesiąca na trzech scenach Teatru Wybrzeże (Dużej, Malarni i Kameralnej) wystawia się około czterdziestu przedstawień, dwukrotnie zwiększyła się liczba sprzedawanych biletów - to oznacza, że widzowie do teatru wrócili - głos w sprawie Teatru Wybrzeże, pod dyrekcją Adama Orzechowskiego, zabiera na łamach Gazety Wyborczej - Trójmiasto Natalia Klimczak.

Kiedy Adam Orzechowski przyjechał do Gdańska, by objąć stanowisko dyrektora w Teatrze Wybrzeże, placówka borykała się z poważnymi problemami. Budynek był w katastrofalnym stanie technicznym, instytucja zadłużona po uszy. Na dodatek widzów skutecznie odstraszały mocno upolitycznione spektakle oraz nieprzychylny "mieszczaństwu" klimat.

Od chwili, w której nowy dyrektor przejął ster, zaprezentowano ponad 20 premierowych przedstawień. Lista wciąż rośnie. Każdego miesiąca na trzech scenach (Dużej, Malarni i Kameralnej) wystawia się przedstawienia około 40 razy. To dużo. Jeśli opłaca się wystawiać sztuki tak często, oznacza to, że jest widownia. Po zmianie repertuaru przynajmniej dwukrotnie zwiększyła się liczba sprzedawanych biletów - widzowie wrócili. Przeczy to teoriom, że nowy dyrektor miał pozbawić Wybrzeże wszystkich wartościowych przedstawień, by wprowadzić znacznie słabsze. Nowy repertuar ma wady, na niektóre przedstawienia chciałoby się zarzucić kurtynę zapomnienia. Trudno jednak dyskwalifikować wszystkie spektakle. Publiczność szczególnie gromkimi brawami nagradzała "Spalenie matki", "Farsę z Walworth", "Słodkiego ptaka młodości". "Grupę Laokoona" i "Blaszany bębenek". W ciągu dwóch sezonów artystycznych spłacono długi, odpolityczniono scenę, rozpoczęto remonty, przygotowano długofalowy plan modernizacji teatru.

Na korzyść polityki Orzechowskiego świadczy fakt, że Wybrzeże stało się miejscem przyjaznym dla młodych twórców. Niewiele osób jest tak otwartych na tę grupę artystów. Efektem tego jest choćby obsypane nagrodami "Spalenie matki" Michała Kotańskiego czy cykl spektakli "zerojedynkowych", mający szczególne miejsce w tym sezonie artystycznym. Warto przypomnieć, że to w Teatrze Wybrzeże w 1959 r. debiutował młody reżyser Andrzej Wajda. Wtedy też był tylko teatralnym debiutantem, a jego słynny dziś, "Kapelusz pełen deszczu" budził obawy i kontrowersje.

Można bez końca dywagować o tym, dlaczego wkrótce zobaczymy spektakle Wiśniewskiego, Nalepy i Augustynowicz, nie zaś Klaty, Zadary czy Pęcikiewicz. Można także ronić łzy za aktorami, którzy zakończyli współpracę z Wybrzeżem i nie dostrzegać tego, że w zamian przyjechali równie dobrzy. Można roztrząsać sprawy odsunięcia Bogny Podbielskiej i Tomasza Gawrona od pracy nad spektaklami i nie dopuszczać do świadomości prostego faktu, że takie sytuacje się zdarzają nie tylko w Gdańsku. Można też bezustannie porównywać Nowaka i Orzechowskiego, którzy są skrajnie różni. Pytanie tylko - po co?

Lepiej spojrzeć w przyszłość. Trzeci sezon artystyczny ery Adama Orzechowskiego wciąż niesie ze sobą nadzieje na dobre spektakle. Wkrótce rozpocznie się też wielka przeprowadzka sopockiej Sceny Kameralnej. Teraz, kiedy Teatr Wybrzeże wychodzi na prostą, może być tylko lepiej. Mając grupę dobrych aktorów i kreatywnych reżyserów, można sobie tylko życzyć interesującego doboru scenariuszy i tłumnie przybywającej widowni. Sądzę, że to dobry moment, by zapomnieć o przeszłości i dać kredyt zaufania Adamowi Orzechowskiemu.

Autorka jest dziennikarką współpracującą m.in. z Dziennikiem Teatralnym, serwisem Wiadomości24.pl i magazynem Inne Oblicza Historii.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji