Artykuły

Szekspir w Teatrze Polskim

Pisząc o przedstawieniu "Kupca Weneckiego" w Teatrze Polskim, podkreśliłem już walory, świadczące o głębokiej pracy wewnętrznej, jaką scena ta może się pochlubić. Zdolny, coraz ściślej harmonizujący sie zespół aktorski, wysoki poziom sztuki reżyserskiej, plastyka i wymowa oprawy dekoracyjnej, oto czynniki, które w komedji szekspirowskiej złożyły się na piękny i zasłużony wynik powodzenia. Zasłudze, w takiem powodzeniu i zawartej, należałby się pokłon w każdych warunkach. O ileż jednak miara tej zasługi wzrośnie gdy przypomnimy sobie, że "Kupiec wenecki" jest drugim już utworem Szekspira, jaki w sezonie bieżącym widzimy na scenie Teatru Polskiego! Na tej samej scenie, która jeszcze rok temu, zdegradowana przez kramarski sojusz z kabaretem, służyła za pole popisów dla muzy operetkowej!

Stan, w jakim Tow. Krzewienia Kultury Teatralnej obejmowało jesienią r. ub. teatry Polski i Mały, był stanem kompletnego bankructwa i rozbicia. Na gruzach tego rozbicia trzeba było wszystko tworzyć na nowo; gromadzić ludzi i środki, dobierać artystów, szukać młodych talentów, wytykać linję repertuaru, zbiorowym wysiłkiem dźwigać się w górę.

Zdawałoby się, że wysiłek taki powinien był spotkać się z solidarnym poparciem opinji. Zdawałoby się, że nawrót od "Zemsty nietoperza" do Szekspira nie powinienby nastręczyć wątpliwości nikomu, kto zdaje sobie sprawę, że sztuka i poezja nie mieści się pod namiotem kabaretu.

Gdzież tam! Znaleźli się ludzie, których inicjatywa Towarzystwa ubodła, jak kolec wbity w zasiedziałą dumę. Na myśl, że Teatr Polski ma być na nowo powołany do służenia sztuce; że z desek jego sceny ma znów przemawiać Szekspir i Shaw, może Słowacki i Fredro, uderzyli oni na alarm, jak gdyby wobec herezji, włamującej się do świątyni. Że w tym alarmie wziął udział "Kurjer Warszawski", to ze wszech miar odpowiada stuletniej tradycji tej dziennikarskiej "maman do wzięcia". To wszakże, że przyłączyły doń swój ferwor także "Wiadomości Literackie", było zjawiskiem nadprogramowem i - pocóż ukrywać! - wysoce przygnębiającem.

Cóż, że w repertuarze mogły zrazu zdarzać się pewne błędy, a w inscenizacji i wykonaniu pewne niedobory! Stworzenie tygodnika literackiego w porównaniu z teatrem jest zadaniem nierównie łatwiejszem do urzeczywistnienia, a przecież "Wiadomości Literackie" musiały strawić kilka lat na próbach wątłych i chwiejnych, nim osiągnęły ten stan rozwoju, z którego wyżyny obecnie ferują swe nie-nieodwołalne, a kapryśne wyroki.

Gdyby nawet teatry, powołane, do życia przez Tow. K. K. T., nie stanęły od pierwszego wieczoru na tym poziomie sprawności technicznej i wykonania artystycznego, jaki w nich pragnęlibyśmy widzieć, to sądzę, że i wtenczas zasługiwałyby na to, aby udzielić im na czas jakiś pewnego moralnego kredytu.

Wszelako, poziom owych teatrów nie był widocznie tak niski, skoro p. Słonimski, sprawozdawca teatralny "Wiadomości Lit." gotów był ich kierownictwu powierzyć swoją "Rodzinę" Czyżby wartość ich gwałtownie załamała się wskutek tego, że 7 łaskawej oferty p. Słonimskiego nie skorzystano dość skwapliwie! Tak zdaje się sądzić sam autor "Rodziny", ubolewając, że zamiast jego znakomitej komedji, wystawiono sztukę Kiedrzyńskiego. Przypuśćmy, że spór co do względnej wartości obu tych komedyj jest kwestją otwartą. Przypuśćmy, że panu Słonimskiemu więcej podoba się jego własna "Rodzina". Czy stąd wynika, że jest om w tym sporze najbardziej miarodajnym arbitrem? Czyżby kwiaty Breitera odurzyły go tak mocno, że na chwilę utracił poczucie humoru?

Na szczęście, teatry, wskrzeszone przez T. K. K. T., zwycięsko wytrzymały impet zjednoczonej furji, która próbowała je osaczyć, zatruć i zniweczyć.

Tak, jak grają aktorzy w "Kupcu weneckim", grać mogą jedynie i artyści, którzy nietylko czują poza dorobek sumiennej pracy, ale i widzą przed sobą pole otwarte dla nowych, rzetelnych zdobyczy.

Spójrzmy na postać Szajloka w świetnej, wstrząsającej kreacji Junoszy Stępowskiego. Słusznie i stwierdzono, że wielkość "Kupca weneckiego" polega na tragizmie weneckiego Żyda. Stępowski nie uronił nic z mściwej, nienawistnej pasji, jaka miota duszą Szajloka, ale jednocześnie pokazał w niej ogrom zapiekłej, nawarstwionej męki, dobył na jaw piekło upokorzeń, które latami - kropla po kropli - osiadały w duszy, nim porwały ją wreszcie do okrutnej i potwortiej zemsty. Poza Szajlokiem w osobie Junoszy Stępowskiego widzi się nietylko ból i jad sponiewieranej jednostki, nietylko ból i jad żydowskiego ghetta, ale i nieskończony łańcuch pokoleń, w których to ghetto narastało i zamykało się w sobie. Widzi się złe i mściwe moce, które stoją na jego straży, broniąc dostępu zwykłym ludzkim uczuciom sprawiedliwości i miłosierdzia. Godność i dystynkcja, tak po mistrzowsku podkreślona przez Junoszę w ruchach i słowach Szajloka, a także fanatyczna wiara, jaką Żyd ten pokłada w prawomocności swego obligu, jest hołdem, złożonym przezeń ustawom i sądom Wenecji; ale wściekłość zemsty i krwawość realizowanego obligu groźne wystawiają świadectwo namiętnościom które pod osłoną tych ustaw się kłębiły zarówno po stronie chrześcijańskiej, .jak żydowskiej.

Obok Junoszy-Stępowskiego żywym zajaśniał blaskiem talent p. Romanówny w roli Porcji. Zarówno damska, jak męska wersja jej roli znalazła wyraz pełen wdzięku i energji. Ileż warta jest wzruszająca a delikatna gama ekspresji uczuciowej, jaką, zdolna ta aktorka rozwija w scenie ze szkatułkami. Naprzód drwiąca, ale i nieco zalękniona, gdy o rękę jej ubiegają się niemili jej książęta zagraniczni, a potem, gdy po szczęśliwy talizman sięga uroczy Bassanio pełna życzliwego uroku zachęty, promieniejąca światłem rozkochanych oczu niemal natchniona!

Trzeba przyznać, że i wszyscy trzej pretendenci - Grabowski, Socha i Kreczmar - godnymi stali się partnerami pięknej i roztropnej Porcji. Grabowski zdążył nawet w krótkim swoim epizodzie stworzyć przewyborną groteskę, złożoną z humoru, przesady i elegancji dworskiej.

Gorzej wypadła Jessyka w wykonaniu p. Borowskiej, której przydałyby się ruchy bardziej nerwowe, krok lżejszy; wymowa bardziej wyrazista cała postać była niedość elastycznem uosobieniem muzyki i rytmu górujących nad całą tą komedją Szekspira: muzyki i rytmu kołyszącej się gondoli weneckiej która niewierną córkę unosi z domu ojca na życie pełne przygód i miłości.

Poważny i melancholijny Antonio wcielił się w powagę i melancholję Brydzińekiego: wspaniały zaś doża wenecki w osobie Justjana reprezentował dumnie i godnie wspaniałość republiki która była w okresie Szajloka królową Adrjatyku i władczynią Morza Śródziemnego.

Charakterystyczny obrazek rodzajowy u drzwi domu Szajloka odegrali z powodzeniem Fritsche i Karpiński: kontrast niemrawego starca i krewkiego, sprytnego chłopca ukazany na chwilę, buchnął, jak rakieta, bengalskim ogniem tej iskrzącej werwy djalogowej której tajemnicę uniósł ze sobą do grobu Szekspir i - wiek Odrodzenia.

[data i numer wydania nieznany]

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji