Artykuły

Salonowe miłostki

"Opuściła cię piękna kobieta i rzuciła się w ramiona twego przyjaciela, wesel się tedy: Jutro uwiedziesz z kolei jego damę serca i bardziej mu trzeba będzie współczuć niźli tobie, nie wie on wszakże zapewne, iż należy się weselić" (Książę de Ligne).

Talleyrand powiedział, że kto nie przeżył lat ancien regime'u, nie wie, co znaczy słodycz życia. A owe lata to rozkosze życia salonowego, rozkosze miłości, zalotów, to miłość jako "wymiana dwóch kaprysów i zetknięcie dwóch naskórków" (Chamfort), to mężczyzna "w modzie", kobieta "w modzie". Niewola gry. Gry w miłość, w zaloty, w sentymenty, w cynizm, w pozory. To niewola całego arsenału słów pieszczot, gestów, mieszczących się w salonowej konwencji tego, co uznano za miłość. "Miłość to pseudonim, którym ludzie postanowili nazywać rozkosz zmysłów" (Pitigrilli).

W tej sferze życia ludzkiego - jak w każdej innej - Duch Czasu determinuje i przenika wszelkie zjawiska. A Duch Czasu w wieku XVIII, w dobie racjonalizmu, był jak najdalszy od sentymentów i romantyczności. Ośmieszał i kpił z uczucia, nad wszystko wynosząc rozkosz zmysłową. Niewątpliwie i wtedy kochano prawdziwie i cierpiano z miłości. Ale... wstydzono się tego i ukrywano to w imię salonowego konwenansu. "Losem naszym jest: zdobywać". Oto epoka, w której zepsucie stało się sztuką...

Ówczesny, lubieżny Casanova, wicehrabia de Valmont, całe życie hasający "po gęstej łące orgietek", kona osamotniony, a w jego dogorywających oczach odbija się ostatnie wspomnienie tego, czego nie odważył się przeżyć: miłości do pani de Tourvel. "Tak, ty bardzo kochałeś panią de Tourvel - pisała markiza de Merteuil - a nawet kochasz jeszcze, kochasz ją jak szaleniec: ale dlatego, że ja dla zabawy wykłuwałam tym oczy, poświęciłeś ją tak rycersko. Byłbyś ją raczej poświęcił tysiąc razy, niżbyś ścierpiał jakiś żarcik! Co robi z człowieka próżność!"

Takie jest mniej więcej tło "Niebezpiecznych związków" Laclosa. Galeria świetnych psychologicznie portretów i charakterystyka - nieco sarkastyczna - epoki. Niełatwego zadania podjął sie wrocławski Teatr Kameralny przenosząc ową osiemnastowieczną powieść epistolamą na scenę. Niełatwego może nie tyle z racji samej, adaptacji - wystawiono bowiem sztukę Christophera Hamptona według powieści Laclosa - ale dlatego że utwór, w którym głośno i jawnie mówi sie o miłości zmysłowej, traktuje się u nas zawsze jako coś niebezpiecznego i podejrzanego. Po kilku przedstawieniach Po kilku przedstawieniach plakaty rozlepione u wejścia do teatru przyozdobiono napisem: spektakl wyłącznie dla widzów dorosłych. Cóż, co kraj, to obyczaj. Pewnie do końca świata będziemy z wyciekami podglądać miłość przez dziurkę od klucza i wszelkim jej cieniom i blaskom towarzyszyć będzie oko "strażników moralności".

Główne osoby dramatu to markiza de Merteuil w wvkonaniu Teresy Sawickiej, Cecylia Volanges (niewinna panienka) Jolanty Zalewskiej wicehrabia de Valmont (Don Juan ówczesny francuski) Jerzego Schejbala, prezydentowa de Tourvel (przyzwoita - do czasu - mężatka) Kamili Sammler, Kawaler Danceny (mało jeszcze zaradny w szrankach miłosnych młodzian) Tomasza Lulka. Kilka postaci w tle dopełnia obrazu. Główne intrygi miłosne odbywają się miedzy tą szóstka. Ich osią i punktem centralnym jest wicehrabia de Valmont. Schejbal narysował tę postać delikatnymi, wrażliwymi kreskami. To nie pewny siebie, zarozumiały i nadęty lew salonowy, ale uwodziciel posiadający wszelkie możliwe atrybutyamanta. Urodziwy, inteligentny, zgrabny, miękki w ruchach, czuły w gestach. Miast uwodzicielskich sztuczek sam wdzięk i subtelność przyprawiona pieprzykiem cynizmu. Zapasv i zachody miłosne z nim mają w sobie coś z pikanterii - brzydkich słów w ustach malutkiego dziecka. Scenka łóżkową między Valmontem a Cecylia jest zabawna. Po prostu zabawna. Nie gorsząca nie wywołująca rumieńca, lecz uśmiech. Wytrawny kobieciarz uwodzący niewinność, która strasznie chce być uwiedziona! Cecylia Zalewskiej to "cnota z gwarancją". Słodka pensjonarka, która aż niszczy od nadmiaru wrażeń w pulsującej erotyzmem atmosferze buduaru i salonu matki i markizy de Merteuil. Ta niewinna wychowanka klasztoru aż pali się z chęci zakosztowania nieznanego i zakazanego - aż do zamążpójścia! - owocu.

Valmont cyniczny, okrutny wobec kobiet, ale okrucieństwem które one przecież tak lubią, uwodzi jedną, drugą, dziesiątą... I bawi się, bawi się, bawi. Ma dostęo do ciała, ale i do duszy uwodzonych dam. Nie gardzi żadną zdobyczą. Nie ma w nim jednak pogardy dla łatwości podboju, dla tych które uległy. On po orostu lubi kobiety. Prawdziwie i szczerze. Lubi te chwile wzajemnego zauroczenia, scenki zazdrości i pogodzeń, flirciki, zaloty, całą tę przebogatą gamą słów i gestów prowadzących ku połączeniu się ciał. Całą tę grą w miłość.

Valmont Schejbala po prostu tym żyje, tym oddycha. Miłosne intrygi wypełniają każdą minutą jego życia. A jednak w tym naskórkowo-kapryśnym stylu miłości pojawia sią rysa: prezydentowa de Tourvel. "Oto więc od czterech dni pochłania mnie namiętność - zwierza się markizie de Merteuil, swej dawnej kochance. - Znasz mnie, wiesz czy umiem żywo pragnąć, czy umiem dawać sobie rady z przeszkodami; ale nie wiesz, jak bardzo osamotnienie wzmaga gorączkę pragnienia. Żyję wyłącznie jednym: myślę o niej we dnie, śnię w nocy. Muszę mieć tę kobietę, aby się ocalić od śmieszności zakochania". Nie ocalił się. Nawet on, Wicehrabia de Valmont, Don Juan francuskiego oświecenia.

W ostatnich chwilach swego życia pozostaje cyniczny, ale jest to już cynizm tragizmu. Schejbal nadał tej scenie ostrość i pewną powagę. Na moment, w jednym geście, spojrzeniu przede wszystkim, staje się postacią tragiczną. Żałośnie i smutno orzegraną.

Prawdziwie cyniczna, mająca w swym ręku nici wszystkich intryg, jest markiza de Merteuil Teresy Sawickiej. "Kiedy mam do kogoś urazę, nie szydzę zeń; robię lepiej: mszczę się". Markiza nie przebacza i nie zapomina. Nawet najdrobniejszej urazy czy zdrady. "Nie zaprzeczysz chyba prawdom, które aż pospolitymi się stały przez swą oczywistość. Jeżeli mimo to patrzyłeś jak kieruję do woli wypadkami i opinią, jak owych mężczyzn, tak niebezpiecznych, zmieniam w zabawkę mego zachcenia lub fantazji; jak odbieram jednym chęć, drugim zaś siłę szkodzenia mi; jeśli umiałam na przemian, stosownie do mych kaprysów, to ściągać do swoich stóp, to odtrącać tych tyranów, przygiętych do jarzma niewoli...; jeżeli śród częstych odmian mych uczuć dobra sława moja została nietknięta - czyż nie powinieneś był wywnioskować, iż przyszedłszy na świat po to, aby pomścić moją płeć a ujarzmić twoją, umłałam snadż stworzyć sobie środki nieznane światu przede mną?"

Sawicka wchodzi w scenę ostro, agresywnie, brutalnie niemal. Nic w niej miękkości, kobiecości. Żadnego puszku, żadnych porywów. Zimne wyrachowanie. Jest mocna. Mocą doznanej zniewagi ze strony dotychczasowego kochanka (śmiał ją opuścić dla innej) i pragnienia zemsty. Powoli głos jej wyzbywa się ostrych agresywnych tonów, łagodnieje ciepleje. Traci swą wyniosłość w rytm spojrzeń Valmonta. Przeistacza sie w puszysta kotkę. Głaszcze pieszczotliwym głosem, wibruje zmysłowo, chwilami jest drapieżna, chwilami delikatna i zwiewna. Tylko jej spojrzenie pozostaje zimne. Kryje więc oczy pod powiekami. Nie, nie uwodzi Valmonta Chce coś uzyskać od niego, więc łasi się, przymila, ot, z przyzwyczajenia. Aktorka wszystko rozgrywa głosem, to ostrym i zimnym, to pulsującym namiętnością, wibrującym odcieniami niemal lubieżnych pragnień. Nie do końca jesteśmy pewni tej.gry. Czy wicehrabia de Valmont nie poruszył jej serca? Czy jej cynizm nie jest udaniem? Aktorka świadomie balansuje na tej cienkiej linie dwuznaczności, domysłów, pytań.

Spektakl jest klarowny, czysty. Przede wszystkim zaś zabawny. Reżyser Jan Buchwald nie odsłania tu "brudów tego świata" lecz jego śmieszność. Cynizm, który w powieści jest może zjawiskiem najbardziej bulwersującym tu został przyprawiony domieszka humoru sytuacyjnego, a dowcip tkwiący w powieści mocno wyeksponowany. Reżyser odsłonił śmieszność najbardziej drastycznych sytuacji (bardzo zabawnie rozegrana scena w łóżku Valmont - Cecylia, czy pisanie listu na pupie kurtyzany - Halina Śmiela-Jacobson, także pompatyczna niemal muzyka Jerzego Satanowskiego zapowiadająca upadek cnoty). Powstała z tego teatralna błahostka, pełna wdzięku i blasku. Z pięknymi kostiumami Zofii de Ines-Lewczuk, które stanowiły wykwintne cacko samo w sobie, doskonale dopełniając całości teatralnego wyrazu postaci.

Zniknęła z pola gry pani de Tourvel, zginął Valmont (przewrotność losu kazała mu zginąć w pojedynku z ręki "niezdarnego" Kawalera Danceny). Trzy damy, markiza de Merteuil, pani de Volanges i pani de Rosemonde (bardzo' dobra postać, raczej karykatura w wykonaniu Igi Mayr), niczym trzy harpie z ironiczno-perwersyjnym uśmieszkiem grają dalej w karty pod osrebrzona gałęzią. Jakby się nic nie stało. Nie było miłości, upadku cnoty, awansów Kawalera Danceny u markizy, wyrafinowanej zemsty markizy na męskim rodzie. Miłosny teatr, miłosne gry skończone. "Najlepsza rzecz, jaka można teraz zrobić, to... grać dalej!", mówi markiza de Merteuil rozdając karty.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji