Artykuły

"Niebezpieczne związki" tylko dla dorosłych

Tak zaczyna się przedstawienie zanim przekroczy się próg teatru. Niewinna informacja zamieszczona obok tytułu czyni cuda. Jesteśmy w foyer, rzeczywiście sami dorośli, tak mniej więcej po sześćdziesiątce. Niedorośii pewnie gdzieś zakuwają do matury albo do najbliższej klasówki z przygotowania do życia w rodzinie socjalistycznej. Szczęśliwym trafem, tuż po premierze "Niebezpiecznych związków", ukazała się u nas książka Pierre'a Choderlosa de Laclos, według której powstało owo dziełko Hamptona. Chcę od razu powiedzieć, że sztuka jest ciekawsza, skomponowana z nerwem i pod względem struktury dramaturgicznej niezwykle precyzyjna. Poszczególne wątki przeplatają się bardzo sprawnie, dialog prowadzony przez postacie sztuki nie nudzi, rozbudza wyobraźnię, nawet zmusza do ćwiczenia się w sztuce intrygi. Spektakl tylko dla dorosłych, czyli sprośny, pieprzny, w którym rozbiera się cały zespól włącznie z bileterkami, nie mówiąc o maszynistach i portierach. A więc nagość i szczypta artystycznej demoralizacji. To wspaniale, ale dlaczego tylko dorosłych ma artystycznie demoralizować? Teatr wyznaczając części publiczności biiżej nieokreśloną barierę duchową, eliminuje ją z bardzo istotnego dla niej przeżycia, równocześnie wywołując drobne zamieszanie wokół sztuki, co rozumiem. A może to, po prostu, wzmożona czujność urzędników teatralnych spowodowana koniecznością ochrony naturalnego środowiska? Tak czy owak, przedstawienie w "Kameralnym" ze swoim ekologicznym przesłaniem ma szansę zrobić karieię nie tylko we Wrocławiu.

"Niebezpieczne związki" Christophera Hamptona wyreżyserowane przez Jana Buchwalda są spektaklem adresowanym do cnotliwych dam i nierozprawiczonych mężczyzn. Jest to swoisty instruktaż obyczajowy, z którego ci bardziej doświadczeni niewiele już mogą skorzystać, co najwyżej utrwalić przerobiony materiał. Dla niedorosłych natomiast ma on wszelkie walory poznawcze i powinien stać się lekturą obowiązkową w ramach lekcji właśnie, z przygotowania do życia w rodzinie.

Sztuka Hamptona, by zawrzeć jej sens w jednym zdaniu, jest magiczną opowieścią o istocie zła. O ile arcydzieło Laclosa może być potraktowane jako zabytek literatury epistolarnej, bądź też jako pomnik XVTII-wiecznego stylu życia, to dramat autora "Opowieści Hollywoodu", wykorzystując ówczesny zbiór rekwizytów, uderza w nas współczesnych z całą siłą tragizmu. Zdehumanizowana miłość - oto przedmiot tych niewinnie wyglądających sportów miłosnych. Wiek XX zamiast terminu "miłość" chętniej używa słowa "seks", podkreślając tym samym jego proweniencję handlowo-kulturalną. "Niebezpieczne związki", rzecz nieco upraszczając, to znakomicie napisana historyjka o seksie z kulturalnymi konsekwencjami. A więc można sobie jeszcze pogadać.

"Aktorów na scenie zaledwie kilkoro; jednakże węzły pomiędzy nimi pozadzierzgane są tak misternie i różnorodnie, iż wyczerpują niemal całą psychologię miłości we wszystkich jej rodzajach, objawach i odcieniach". Należy dodać jeszcze, że scena tonie w czerni. W drugim akcie zobaczymy kawałek kolorowego parku, ale tylko przez chwilę. Prawie nie ma rekwizytów. Po lewej stronie szerokie łóżko - będzie wykorzystane, po prawej stolik i cztery, zdaje się, krzesła - każde z innej epoki, szczerze mówiąc, nie wiem dlaczego.

Główną postacią przedstawienia jest markiza de Merteuil, intrygantka pierwszej klasy, jakby powiedział Witkacy. Wodzi za nos wszystko i wszystkich. Wielka indywidualność o przenikliwym intelekcie i gorących namiętnościach, istota bezwzględna i pociągająca zarazem. Według Boya "jeden z najsilniej zarysowanych typów kobiecych, żyjących w literaturze". Hampton uczynił z niej postać teatralną, świetny materiał dla aktora, mówiąc krótko. Z tym "świetnym materiałem" Teresa Sawicka rozprawiła się równie świetnie. Jej markiza to osobistość rzadkiej próby, mieniąca się rozmaitymi odmianami cynizmu, ironii, egoizmu i kobiecego despotyzmu z jednej strony oraz niewieściej czułości z drugiej. Panuje nad swym wicehrabią Valmontem, nie pozostawiając mu żadnych złudzeń, mimo że to zawodnik wprawiony w bojach miłosnych, posiadający na koncie niejedno wyrafinowae świństwo. Ale przy markizie wicehrabia jest tylko niewinnym pieseczkiem. Partnera w osobie Jerzego Schejbala Sawicka ma, równie znakomitego jak ona sama, choc może nie tak bogatego pod względem psychologicznym, lecz tu zawinił autor, dając panu Valmont "szczuplejszy" mózg.

Przystępując do realizacji "Niebezpiecznych związków" reżyser, jak sądzę, myślał o tym, jak zrobić dobre przedstawienie i nie zniszczyć tekstu. Nic piszę wcale złośliwie, bo w istocie tekst Hamptona jest rewelacyjny. Zepsuć taką perłę przez nieumiejętne prowadzenie aktorów czy też jakąś fuszerkę inscenizacyjną, używając dymów, zapadni i Bóg wie czego, pozostaje w zwyczaju dzisiejszego teatru, który ciągle z autorem liczy się najmniej. Buchwald nie popełnił tego błędu. Pokornie i rzetelnie wystawił Hamptona - z czego powinien być uatysfakcjonowany, bo publiczność wali drzwiami i oknami.

P.S. Jest to najlepszy spektakl aktorski jaki powstał we Wrocławiu na przestrzeni ostatnich kilku lat. Obok Sawickiej i Schejbala z przyjemnością oglądamy w nim Igę Mayr w roli pani de Rosemonde, Grażynę Krukównę jako panią de Volanges, Halinę Śmielę-Jacobson w roli Emilii, Jolantę Zalewską jako Cecylię Volanges oraz Ryszarda Kotysa w roli służącego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji