Artykuły

Nie jest źle - jest dla kogo grać!

Tuż przed kaliską premierą "Lotu nad kukułczym gniazdem" Kena Keseya w reżyserii Jana Buchwalda, rozmawiamy z odtwórczynią kluczowej roli tego spektaklu - Grażyną Barszczewską, która gra tu Wielką Oddziałową, czyli siostrę Ratched. Artystka Teatru Polskiego w Warszawie zaproszona została do pracy nad tą rolą przez Zbigniewa Lesienia - dyrektora kaliskiego teatru, grającego zresztą w tym spektaklu rolę Mc. Murphy' ego. Coraz częściej na kaliskiej scenie pojawiają się gwiazdy polskich scen. Grażyna Barszczewska, znana przede wszystkim z licznych ról filmowych i telewizyjnych ("Kariera Nikodema Dyzmy", "S. 0. S.", "Dyrektorzy", "Łabędzi śpiew" "Letnicy" Gorkiego, itd.. Stworzyła jednak przede wszystkim wspaniałe kreacje teatralne, co zdołali ocenić jedynie prawdziwi teatromani, którzy obserwują życie teatralne wielkich scen (są tacy jeszcze!). Odnosiła sukcesy, jako Nina w "Czajce" Czechowa, Porcja w "Kupcu weneckim", Gizela w "Dwoje na huśtawce" Gibsona, Stefania w "Solo na dwa głosy" Kempińskiego, Stelka w "Fantazym", czy tytułowa rola w "Marii Stuart". Nie sposób zresztą wymienić wszystkich znaczących ról w karierze pani Grażyny.

- Czy rola Wielkiej Oddziałowej w sztuce opartej na powieści Keseya, osoby apodyktycznej, zbliżonej charakterem do osławionych nazistowskich strażniczek w obozach hitlerowskich -jest dla Grażyny Barszczewskiej - uosobienia kobiecości, wdzięku i wewnętrznego ciepła - zadaniem w ogóle możliwym do realizacji ?

- Kiedyś pewien mój "bywały w świecie" znajomy opowiadał, że gdy szedł jedną z paryskich ulic, pełną panienek lekkich obyczajów (wulgarnych, agresywnych, wyzywających w sposobie bycia i ubioru - wzrok jego przyciągała tylko jedna z nich - wyglądająca, jak skromna uczennica z liceum. Podobno miewała ona najwięcej "klientów" i była najbardziej "kasową panienką" dzielnicy. Steven Spielberg w filmie "ET" wykazał, iż "coś" na pierwszy rzut oka odrażającego, obrzydliwego - może się zacząć podobać. Ba, można nawet to "coś" - co przez swoje wnętrze staje się na naszych oczach coraz ładniejsze - nawet pokochać! Myślę, że może być również odwrotnie. Czyż nie istnieją piękne, miłe potwory? Interesuje mnie takie właśnie podejście do pracy nad tą rolą, a jest ono również zbieżne z koncepcją reżysera...

- To oczywiście ważna książka, do dziś aktualna, ale i chyba aktualna zawsze, poza tym świetny film Milossa Formana, kilka dobrze ocenionych przez krytykę spektakli teatralnych opartych na adaptacji Dale'a Wassermana, także ten Teatru Powszechnego w reżyserii Zygmunta Hübnera z Romanem Wilhelmim, Franciszkiem Pieczką i - Mirosławą Dubrawską w roli Wielkiej Oddziałowej - rewelacji 19 Kaliskich Spotkań Teatralnych. Co dla Pani jest w tym utworze najważniejsze, co decyduje o tym, że "Lot..." od lat ma tak liczną publiczność?

- Wielki Wódz, Bromden mówi w pewnym momencie słowa chyba najważniejsze, zacytuję z pamięci - Ludzie w imię wymyślonych przez siebie praw i kodeksów, gotowi są unicestwić innego człowieka. Wymyślili rejestr sposobów postępowania, wierzeń, hierarchii wartości i jeśli ktoś ich nie akceptuje - jest outsiderem, a nawet może zostać wyeliminowany zabity po prostu... Taki jest sens tej wypowiedzi, całego utworu, a reprezentuje właśnie taką postawę siostra Ratched. I to jest aktualne także dziś, a chyba - będzie (niestety!) "do zawsze". Nietolerancja, totalitaryzm, despotyczne przestrzeganie narzucanych norm, szczególnie wobec słabszych - od tych zależnych "strażników norm" - oto o czym jest "Lot...". A także

o buncie wobec tej przemocy. Przesłanie jest gorzkie - bunt ma szanse niewielkie, co najwyżej powalony zostanie pojedynczy przeciwnik. System działa jednak dalej. Ale, mimo wszystko - walczyć trzeba. Ta sztuka pobudza ludzką wrażliwość, nakazuje zastanowić się nad tym, czy aby to, co uważamy za absolutnie czarne - na pewno jest czarne?

- Coraz częściej gwiazdy polskiej sceny występują gościnnie na scenach zwanych

prowincjonalnymi. Dyskusja o teatrze - kontraktowym, gdzie aktor przyjmuje po prostu propozycje z różnych ośrodków (lub je odrzuca) i teatrach ze stałymi zespołami, w stałych siedzibach nadal trwa. Jaki jest Pani pogląd?

- Polska, a więc i polski model teatru, ale i rozrywki - jest w okresie przełomu. Trudno mówić przecież o ukształtowanym kapitalizmie. Wielu moich kolegów - gwiazd, jak pan mówi - rezygnuje z etatów, decydują się właśnie na model kontraktowy. Wielu jednak nadal szuka oparcia w stałych zespołach. Ja - przyznam - obawiałabym się całkowitego zerwania ze stałym teatrem. Mnie on jest potrzebny, chcę się z macierzystą sceną utożsamiać. Gram jednak czasem gościnnie, na przykład w Poznaniu na "Scenie na Piętrze", teraz w Kaliszu - ale zawsze tylko wtedy, gdy interesuje mnie to artystycznie. Bywa też i tak, że w określonym zespole nie ma aktorów, którzy posiadają cechy niezbędne dla realizacji koncepcji twórców jakiejś sztuki... Ale - o jednym muszę pana zapewnić: odrzucam w ogóle pojęcie "chałtury". Przecież nie mogę zagrać inaczej - lepiej dla publiczności w Paryżu, Warszawie, czy Tokio, niźli w Kaliszu, czy Poznaniu. Tzw. chałtura może się ona zdarzyć w najlepszym nawet teatrze. To zależy - kto to robi, co robi i jak to robi? Gdyby dyrektor Lesień mógł pomyśleć, że przyjeżdżam do Kalisza robić "chałturę" - na pewno by mi tej roli nie zaproponował. A ja nie mogłabym w lustro na siebie spojrzeć, gdyby ktoś po konfrontacji ze mną doznał uczucia, że lekceważę go jako widza, a więc i współuczestnika spektaklu. Szanuję jednakowo widza - przedszkolaka jak i staruszka. Przecież ja to firmuję własnym nazwiskiem i twarzą.

- Wróćmy do "Lotu nad kukułczym gniazdem". Państwo uporaliście się z tym materiałem bardzo szybko. To wymagało intensywnych prób, częstych pani tu pobytów. Czy to znaczy, że zaniedbała Pani inne zajęcia?

- To prawda, życie spędzam w samochodzie z walizką w bagażniku i cierpi na tym moje życie prywatne, staram się jednak nie zaniedbywać innych zobowiązań zawodowych. Przygotowałam niedawno recitale, również dla telewizji. Ostatni - pod tytułem "Miłość jest wszystkim, co istnieje", emitowany był w telewizji w minioną niedzielę. Mam też swój spory udział w nagranej niedawno płycie kompaktowej z piosenkami "Piwnicy pod Baranami", która rozeszła się w mig. Równolegle z próbami w Kaliszu biorę również udział w nagraniach telewizyjnych najlepszych prezentacji kabaretu "Dudek", wraz z moimi wspaniałymi koleżankami kolegami - Ireną Kwiatkowską, Edwardem Dziewońskim, Wiesławem Michnikowskim, Janem Kobuszewskim i Wiesławem Gołasem. Zaraz po premierze rozpoczynam próby do nowej sztuki, a w międzyczasie nagrywam powieść dla radia. Ale teraz - najważniejszy jest "Lot..." i cieszę się ogromnie, bo wszystko wskazuje na to, że nasze, kaliskie przedstawienie będzie "hitem" i doceni je także publiczność pozakaliska.

- Jednak w teatrach coraz mniej widzów. Odciąga ich od sceny telewizja, video, wreszcie - pogoń za "biznesem"... - Niestety, pewnie na te tłumy, czujące głód kultury, będziemy musieli trochę poczekać. Poczekać, aż się one nasycą ciuchami, samochodami, etc, oby nie tak długo, jak to prorokował wielbiony przeze mnie Kisiel, ale dostrzegam też zjawisko krzepiące. Byłam na kilku spektaklach w kaliskim teatrze i w Centrum Kultury i Sztuki. Pełne sale, przeważała młodzież, skupienie, ale i spontaniczne reakcje. Mam pewność, że Kalisz jest miastem "teatralnym", bogatym w tradycje sceniczne, choćby poprzez tak ważną imprezę, jaką są Kaliskie Spotkania Teatralne. Przy tym to miasto piękne, szczególnie w swej śródmiejskiej części. Kaliszanie muszą dbać o ten klimat, nastrój, tradycję. Gdy obserwowałam publiczność kaliską - pomyślałam: Nie jest źle! - Jest dla kogo grać!

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji