Artykuły

Figaro znów się żeni

"Wesele Figara" w reż. Marka Weissa w Operze Wrocławskiej. Pisze Maciej Łukasz Gołębiowski w Hi Fi.

"Wesele Figara" to jedna z najsłynniejszych oper Mozarta. Doczekała się wielu niezapomnianych interpretacji. Tym razem zmierzyli się z nią artyści opery wrocławskiej. Premiera prasowa miała miejsce w mroźny wieczór 3 stycznia, ale atmosfera w teatrze szybko rozgrzała i publiczność, i śpiewaków.

O "Weselu Figara" trudno powiedzieć coś nowego. Poszczególne arie, na czele z "Non piu an-drai", "Voi che sapete" czy "Porgi, amor" od dawna funkcjonują samodzielnie. Interpretują je najwięksi śpiewacy, od czasów premiery przedstawienia w roku 1786 do współczesności. Nie znaczy to jednak, że nie warto próbować i że sukces wciąż nie jest możliwy.

Od strony wizualnej wrocławska inscenizacja to radosna zabawa konwencjami. Oto bowiem z jednej strony widzimy artystów w perukach, będących nieodłącznym elementem XVIII-wiecznego stroju. Z drugiej jednak strony-peruki te nie są, bynajmniej, siwe, lecz ufarbowane na jaskrawe kolory - czerwień w przypadku hrabiego, zieleń u Marceliny i fiolet na głowie Figara. Kolory współgrają z barwami strojów, które także nie pozostają w pełnej zgodzie z historyczną modą.

Scenografię wykonano w większości z pleksiglasu. Widzimy przezroczyste krzesła, podświetlone diodami drzewo w scenie w ogrodzie, a główny element stanowi zamykająca przestrzeń akcji konstrukcja z pleksi w postaci dwóch ścian ustawionych do siebie pod kątem i dających wrażenie otwartej księgi.

Oświetlenie zmienia się często, a jego barwy także są dość jaskrawe, od zdecydowanej zieleni po ciemny błękit. Gdyby tej pstrokacizny było mało, na scenie w III akcie pojawia się oddział nieco pokiereszowanego wojska w mundurach z I wojny światowej - i to wszystko na tle marsza zapowiadającego wesele.

Przyznaję, że te zabiegi uwspółcześniające Figara nie do końca mnie przekonały. Być może wynika to z konserwatywnego podejścia i szacunku, jakim darzę muzykę Mozarta. Na szczęście, oprawa sceniczna nie była we Wrocławiu najważniejsza. Prawdę mówiąc, nawet gdyby artyści zaśpiewali na pustej scenie, mając na sobie jedynie szlafroki, też warto by było ich słuchać. Brzmieli bowiem rewelacyjnie!

Dobór głosów udał się twórcom spektaklu wprost genialnie. Najjaśniejszym blaskiem świeciła Aleksandra Kurzak. Młoda śpiewaczka święci coraz większe tryumfy na scenach Londynu, Wiednia oraz w nowojorskiej MET. Znalazła jednak czas, by odwiedzić Wrocław. To szczęście dla słuchaczy! Kurzak to nie tylko lekki głos, pozbawiony pretensjonalnej nuty czy przykrych manier. To nie jedynie cudne piana, delikatne forte, płynna fraza i wyczucie stylu. To także wspaniałe umiejętności aktorskie, których wielu naszym wykonawcom brakuje. Przyzwyczajeni do statycznych póz, nienawykli do gry mimiką twarzy czy gestem, stają się często śpiewającymi mumiami. A przecież opera to połączenie teatru i muzyki. Aleksandra Kurzak to świetna aktorka z genialnym głosem. Jej Zuzanna to szczebiotliwa, filuterna, zadziorna panna, która zniewala urodą i bezpośredniością. W tej roli nasza śpiewaczka okazała się jeszcze hardziej przekonująca niż megagwiazda, Anna Netrebko. Czapki z głów!

W roli Figara wystąpił Marco Vinco, Dysponuje głębokim, donośnym, łecz ruchliwym i przyjemnym basem. Odniosłem jednak wrażenie, że tego głosu było czasem trochę za dużo. Figaro, choć starszy niż w "Cyruliku sewilskim", to postać wciąż młoda, pełna wigoru i młodzieńczego zapału. Tymczasem głos Vinco grzmiał często niczym posąg Komandora z "Don Giovanniego". Na szczęście, od strony aktorskiej włoski śpiewak stworzył ciekawą i wesołą postać, co pomogło się przekonać do jego interpretacji.

Znakomicie zaśpiewała Hrabina, czyli Jolanta Żmurko, prywatnie mama Aleksandry Kurzak. Duet obu pań w III akcie to nie tylko wokalny majstersztyk, ale też wzruszające przeżycie dla widzów.

Wiele pozytywnych wrażeń pozostawili także pozostali śpiewacy: Hrabia - Jacek Jaskuła, Marcelina - Barbara Bagińska i Cherubin - Anna Bernacka. Widać było, że nie tylko dobrze zrozumieli intencje kompozytora i reżysera, ale też postanowili jak najlepiej i najbardziej sugestywnie oddać charakter postaci. Ich zadanie okazało się tym trudniejsze, że Aleksandrze Kurzak naprawdę trudno dorównać. I choć faktycznie widać było różnicę pomiędzy gwiazdą MET a wrocławskimi artystami, to nie był to spektakl jednego aktora. Podziękowania i gratulacje należą się wszystkim. Także orkiestrze, prowadzonej przez Włocha, Francesco Bottigliero. Zespół zagrał precyzyjnie i stylowo.

Wrocławska inscenizacja "Wesela Figara" to jeszcze jeden dowód, że można w Polsce realizować nawet najsłynniejsze dzieła muzyczne. Można dobrać do nich zgraną, dobrze brzmiącą obsadę i nauczyć orkiestrę akompaniamentu. Dlatego warto jeździć do Wrocławia i trzymać kciuki za następne realizacje teatru Ewy Michnik. A Warszawa niech sobie dalej smacznie chrapie...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji