Artykuły

Golonka po bawarsku

"Nocą na pewnym osiedlu" w reż. Piotra Siekluckiego w Teatrze im. Żeromskiego w Kielcach. Pisze Waldemar Wasztyl w Teatrze.

Czy zastanawiali się Państwo kiedyś nad udziałem schabowego z kapustą w pojednaniu polsko-niemieckim? Albo karpia po żydowsku w procesie asymilacji? Nasza kuchnia to przecież konglomerat kultur, piękny przykład narodowej tolerancji i obycia w świecie. Weźmy taką golonkę, żywcem - by tak rzec - zdjętą z alpejskiej świni. To w końcu bardzo polski smak, tak naszym delikatnym podniebieniom bliski. O taką "golonkę" - tym razem w oryginalnym bawarskim sosie - pokusił się Piotr Sieklucki, inscenizując na scenie kieleckiego teatru jednoaktówki Herberta Bergera. Wyszła "Golonka - połączenie dwóch kultur". Smaczna, ale - jak na tę potrawę przystało - ciężkostrawna.

Wpadłem w kulinarne klimaty przez historię Hermana i Resi (Mirosław Bieliński i Beata Wojciechowska), grzecznych mieszczuchów, którzy z dobroci serca przyjmują pod swój dach bezdomną i zagubioną młodzież. W rzeczywistości ich "dobroć" to - jak się szybko okazuje - bezwzględne wyrachowanie rzeźnika tuczącego bydło. Resi czyha na ofiary niczym Nosferatu, a nożami wywija lepiej od Makłowicza. Spokojne mieszczańskie M-ileś kryje w sobie tajemnicę mordów i aktów kanibalizmu. Na koniec małżeństwo raczy się soczystym stekiem z Wolfiego (Wojciech Niemczyk) - i trochę grymasi, że papierosowy dym źle wpłynął na jakość mięsa. Pozostałe opowieści są może mniej makabryczne - ale w tonie podobne. Wszędzie panoszą się hipokryzja, zboczenia, egoizm i chamstwo. Służąca ukrywa śmierć starej kobiety i kradnie jej emeryturę; ich sąsiad kupuje kolejne aparaty do podsłuchu; dwaj inni wycinają sobie na złość drzewka z ogródków i ciągają się po sądach. Po osiedlu krąży listonosz-lowelas i podglądacz-amator każdej ludzkiej osobliwości. Ostatnia z pięciu jednoaktówek austriackiego dramaturga, "Nocą na pewnym osiedlu", dała tytuł całości i jest światową prapremierą.

Reżyser uruchomił na scenie całą kamienicę dewiacji, puścił ją w ruch tak, jak kiedyś odtwarzało się nieme komedie - w przyspieszonym tempie. Pięć historii zmiksowano w jedną wielką farsę. Aktorzy łatwo odnajdują właściwy rytm organizowany przez wybuchy pretensji, kłótnie czy slapstickowe strzelaniny. Szczególnie pocieszna jest para Otto (Paweł Sanakiewicz) i Lucy (Marzena Ciuła). Tyrolscy górale, którzy z mieszkania urządzili cepelię: ludowe stroje i fototapeta z widokiem gór. Na pozór niegroźnie jodłujące stadło jest ogarnięte obsesją fałszu i obłudy. Poza czytaniem katalogów reklamowych zajmują się oni szczekaniem (trzeba udawać pieska, kiedy się puściło taką plotkę) i podsłuchiwaniem (życiowe historie to najlepsza rozrywka).

Monika Rosmanowska popełniła w "Gazecie Wyborczej - Kielce" nieostrożność, pozwalając sobie na krytyczne uwagi pod adresem inscenizacji Siekluckiego. Sprowokowała reżysera do buńczucznej odpowiedzi - "Listu otwartego". Owa potyczka przypomniała mi jedną starą prawdę. Wbrew popularnemu frazesowi - dzieło nie broni się samo. Uznanie jego wartości czy potwierdzenie przynależności do dziedziny sztuki, to wszystko kwestie do negocjacji. W procesie definiowania "sztuki jako sztuki" uczestniczy po trochu widz, krytyk, czasem lubi pokrzyczeć reżyser albo jakiś inny lansjer. Dzieło powinno być poddane dyskusji - i w ten sposób potwierdzone.

Piszę tak - trochę na swój pohybel - bo waham się w ocenie spektaklu. Nie mogę nie docenić sprawności dramaturgicznej, która pięć jednoaktówek połączyła w tak zgrabny landszaft, że trudno domyślić się jakichkolwiek szwów. Losy mieszkańców bloku przeplatają się sprytnie, a finałowy - oddzielony przerwą - epizod z Podglądaczem stanowi naturalne podsumowanie wszystkich wątków. Z drugiej strony zastanawiam się, czy ta lekkość konstrukcji nie wyświadcza spektaklowi niedźwiedziej przysługi. Widz prześlizguje się po wartko płynących historiach, szczególną uwagę zwracając tylko na wulgarne ozdobniki. Momenty, które mogły zabrzmieć złowrogo, są natychmiast kontrapunktowane grepsami zza ściany. Jak w scenie, w której Wolfi nieoczekiwanie przeistacza się w miłośnika sado-maso: upokarza swoich gospodarzy, podczas zabaw w dominację deklamuje poetyckie bździny, wyładowuje artystyczne ambicje w sadystycznych ekscesach. To był materiał na gwóźdź programu. Nie pomogło nawet oświetlenie Wolfiego-Führera czerwoną poświatą. Porno-stylizacje okazały się słabą i dość konwencjonalną przeciwwagą dla wybryków Lucy i Ottona, pary w tyrolskich wdziankach i z antenkami na uszach (hitem szpiegowskiej komercji). "Straszni" Tyrolczycy nasłuchują, śledzą, komentują - i swoją rubasznością kradną Wolfiemu show.

Wspomniana "lekkość konstrukcji" odnosi się zresztą tylko do dramaturgii i stylu gry. Trudno opisać tak scenografię Łukasza Błażejewskiego - kawał obskurnego bloku, bebechy kilku tandetnych mieszkań wywalone na sam środek kieleckiej sceny. Cztery mansjony ustawione w dwóch poziomach, połączone schodami i bodaj pięciorgiem drzwi. Festiwal drobnomieszczańskiego kiczu, przy którym rokoko - a nawet "rokokoko" - wydaje się oszczędne w formie i subtelne w smaku. Na ścianach malowane meble lub kominek, wściekłe kolory fototapety z widokiem Alp czy nasycone słodyczą zdjęcia podopiecznych. Uporczywe podkreślanie granic między mieszkaniami, szczególna afektacja scenografa względem ram, ościeżnic, poręczy i balasek. Jest to, przyznam, trudne w odbiorze. Ze swego miejsca z trzeciego rzędu chłonąłem historię Moniki, Kurta i Starej - uwijających się za nieprzezroczystymi futrynami - niczym wierny słuchacz Teatru Polskiego Radia.

Motyw "życia na podsłuchu", wprowadzony przez Tyrolczyków i rozwinięty w epizodzie Podglądacza, stanowi wrzeciono, na którym - rzadkim ściegiem - tkana jest podwójna moralność bohaterów Bergera. Wszyscy oni żyją w panicznym strachu przed ujawnieniem swojej prawdziwej natury, grzeszków i fobii. W momencie, gdy na osiedlu pojawia się Podglądacz (Marcin Brykczyński), natychmiast uznają go za śmiertelnego wroga i nie wahają się przed niczym, by go wyeliminować.

Gdy jeden pożar wydaje się ugaszony, nagle ujawnia się drugie, poważniejsze zagrożenie: widzowie. Finałowa wolta inscenizacji zwraca ostrze satyry w stronę publiczności. "O kurwa! Podglądać wam się zachciało? Powiem wam, co o was myślę! Wy skurwisyny, bandyty" - Otto nie przebiera w słowach. Chwyt zapożyczony z Gogola: złapać widownię w sieć własnego śmiechu, nie tyle podstawić, co uderzyć w nią zwierciadłem teatru. "Banda głupców i kretynów, nie mają nic innego do roboty, tylko podglądać uczciwych ludzi? Dziecinada - jak małpy i imbecyle. Teatr sobie urządzili!"

Swego czasu Klata przebrał w Wałbrzychu Gogolowskiego "Rewizora" w kostium rodem z lat siedemdziesiątych. Zrobiło się nostalgicznie. Może właśnie dzięki temu umiejscowieniu w swojskich realiach finałowe "Z kogo się śmiejecie, z siebie samych się śmiejcie!" wypadło zaczepnie i ostro. Rosjanie z zapyziałej prowincji nagle stali się dziwnie bliscy współczesnym Polakom. Nowocześni Austriacy w wydaniu Siekluckiego są szkicowani grubym konturem właściwym komiksom. Ich wykrzywione gęby śmieszą, ale to typy zbyt odległe, żeby wzruszyć.

Wbrew postulatom z "Listu otwartego" ta sztuka nie uwiera widza. To po prostu nie mieści się w konwencji, którą wybrali realizatorzy. Zanim ze sceny padnie pierwsze słowo, z głośników już skrzeczy Adolf Hitler, zagrzewając rodaków do walki o lepszy Heimat. Aha, to fajnie, będziemy oglądać Hitlerków No i widzimy gościa zagłębionego w lekturze "Mein Kampf", jego sąsiada z żalem wspominającego moralność Übermenschów, jakiegoś punka podniecającego się nazistowskim sado-maso (swoją drogą, punk wpatrzony w faszystów to niezła ekstrawagancja). Przerysowanie, komiksowa łopatologia otwierają pole dla skeczy, zatrzaskują jednak furtkę dla refleksji.

A miało być inaczej Piekiełko Austrii śmierdzieć powinno typowo polskim bigosem - zdawał się sugerować wstępniak reżysera umieszczony w programie. Jeśli to teatralne danie miało zjednoczyć w smaku austriackiego Fritzla i polski Ciemnogród - to ja poproszę ruskie pierogi. W nich prędzej odnajdę swą słowiańską duszę.

Waldemar Wasztyl - absolwent krakowskiej teatrologii, doktorant Wydziału Polonistyki Uniwersytetu Jagiellońskiego.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji