Artykuły

Wyznania dramaturżnicy

Jak sobie zniosłam lordozę? - w pierwszym czwartkowym felietonie dla e-teatru pisze Małgorzata Sikorska-Miszczuk

Kobieta wiele może znieść, a dramaturżnica w szczególności. Ja sobie zniosłam lordozę i o tym zaraz opowiem. Ale żeby nie zaczynało się bez związku z Teatrem, to zapewniam na początku i u samej góry, że taki związek się znajdzie i obnaży.

Chodzi po prostu o to, żeby ktoś mógł czerpać garściami ze skarbnicy mego życia i ja te garście do niego szczodrze wyciągam. Chcę, żeby wszystko, co składa się na blaski i cienie mego życia, nie stało się tylko własnością nielicznych, lecz każdy, kto chciałby zostać dramaturżnikiem lub dramaturżnicą, mógł korzystać i hartować się na przyszłość. Być może moje życie i doświadczenia okażą się dla kogoś drogocenna lampką oliwną, która poprowadzi go z Pomieszania w Orientowanie Się lub z Mroku w Pełne Oświetlenie.

Ja bardzo chciałam pisać, już jako dziecko. Zupełnie nie zastanawiałam się - dlaczego (i tak mi zostało) ani też jakie z tego popłyną dla mnie konsekwencje. Myślę, że wszyscy, którzy chcą pisać, popełniają ten sam błąd. Uwaga: W tej sekundzie sygnalizuję, że teraz jest Ten Moment, kiedy wyciągam garść mojego życia. Ale zanim wyciągnę ją do końca, to wpadnie mi do głowy dygresja lub dwie, bo zawsze wpada (tak mi działa mózg), a nie chcę się powstrzymywać - i tak całe życie powstrzymuję przed różnymi fajnymi rzeczami, które lubię robić.

Dygresja: uwielbiałam czytać przy jedzeniu, a najbardziej książki Centkiewiczów o wyprawach na biegun, szczególnie rozdziały, w których właśnie kończyły się zapasy żywności. Pamiętam również "Desperacki rejs", o samotnej podróży przez ocean i bohatera, który po straszliwym sztormie został na pokładzie z jedną puszką groszku, bez otwieracza zresztą. Pamiętam też "Zielone piekło" oraz przepisy na korę z jadalnej palmy. Pozostawiam te moje dziecinne upodobania bez komentarza. Albo nie - przyszło mi do głowy coś mądrego (przynajmniej taką mam nadzieję): świat głodu, jaki tworzyła tamta literatura, zderzał się z moją gierkowską kanapką z żółtym serem. Oznaczało to, że moja kanapka tworzyła świat sytości wobec smaku jadalnej kory. Czułam się bogata. Prawda, że to cenny komentarz? Muszę pielęgnować w sobie wiarę w swoje cenne komentarze, w twórczość swą!

No właśnie, oto kolejna garść ze skarbnicy mojego życia: żeby pisać, trzeba od czasu do czasu uważać, że to jest cenne.

Nie jest łatwe zachowanie takiej ślepej wiary w świecie, który ma często inne zdanie. Na skrzydłach wyobraźni frunę teraz do wspomnienia moich pierwszych prób czytanych z publicznością. Wiara była mi wtedy bardziej potrzebna niż otwieracz do konserw lub kora z palmy. Nie wiedziałam, że próba czytana może stać się wyrafinowaną tortura albo zatrutą strzała skierowaną z łuku prosto w serce młodego dramaturżnika lub dramaturżnicy.

Dniem i nocą, pisząc sztukę, za sztuką marzą oni o tym, by jakiś teatr zrobił im czytanie. Oznacza to przecież pierwszy krok w stronę nazywania siebie artystą, gdyż bez próby czytanej to może tylko uzurpacja, sen lub grafomania?

Próba czytana jest pierwszym certyfikatem stwierdzającym, że jest się pisarzem piszącym dla teatru. Dlatego lecę, lecę i skrzydła wyobraźni przenoszą mnie w świat tych prób. Od czasów szkolnych cieszę magiczną właściwością głuchnięcia i tracenia rozumu z powodu stresu. Okazało się to niezwykle przydatne w sytuacji, gdy moja wiara została wystawiona na śmiertelną próbę.

Próba czytana ma to do siebie, że pokazuje mocne i słabe strony tekstu. Jest to pierwszy sprawdzian, czy wykreowane postaci są prawdziwe, czy sytuacja jest prawdopodobna (nie chodzi mi o realizm). Jeśli emocje i nerwy umożliwią autorowi taką obserwację - jest wspaniale. Natomiast zatruta strzała, o której wspominałam, łączy się z czymś, co nazywam "koncertem życzeń" publiczności - co w ogóle zakłada model dyskusji z publicznością.

Kandydat na pisarza w teatrze niech wie: ta sama publiczność, dla której pisze bez jedzenia i bez spania, dobije go bez litości, jeśli jego wiara w siebie jest mała jak świeżo wykluty koliber.

Dowolny pan lub pani obdaruje go radami typu: "ta postać jest niepotrzebna, trzeba dodać Gadającego Psa lub Śpiewającego Kota, postać Y powinna bzykać się postacią Z, a najlepiej gdyby do kółeczka kochających się dołączyła jeszcze postać A."

Wszystko to tworzy Stan Pomięszania w duszy młodego dramaturżnika. Jedyne, co może on zrobić, to ofiarować się Jasności, Sile, Energii i oczekiwać na błogosławioną Sklerozę, która wymiecie mu z pamięci wszystkie te psy, koty i bzykanie.

Moje przeświadczenie, że publiczność jest w stanie powiedzieć coś sensownego autorowi jest tak malute-malute jak najmalutsza kropeczka nad i.

Ja jednak nie wiedziałam wtedy o tym, i choć ogłuchłam i odebrało mi rozum, to i tak wyciągałam szyję, żeby usłyszeć jak najwięcej od publiczności, albo udawałam, że słucham, i tak zaczęła mi się znosić lordoza szyjna.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji