Artykuły

Teatr i zgromadzenie (1)

Czy ten, który opuszcza teatr w proteście, oddaje największy mu hołd? - zastanawia się w swym pierwszym środowym felietonie Igor Stokfiszewski

"Teatr oraz zgromadzenie są dwiema solidarnymi formami tego samego podziału zmysłowości, dwoma obszarami heterogeniczności, które Platon musi za jednym zamachem odrzucić, aby stworzyć swoje Państwo jako organiczne życie wspólnoty". To zdanie zanotowane niegdyś przez Jacquesa Ranciere'a od dłuższego czasu nie potrafi mnie opuścić. Krąży nade mną, stawia się, wypowiadane w najmniej oczekiwanych momentach. Przed snem. Krótko po przebudzeniu. To, co wspólne organicznemu życiu nas wszystkich i wydarzeniu teatru odnajduje jeden mianownik w szeregu metafor, które fala dwudziestowiecznej filozofii wyrzuca raz po raz na brzeg pamięci: "społeczeństwo spektaklu", "symulakrum", tzw. "aktor społeczny", wreszcie - "teatr i zgromadzenie". Ale jeśli pierwsze określenia przywodzą na myśl społeczny performance, wspólnotową zabawę w odgrywanie konwencjonalnych ról, obsadę w spektaklu życia, to intuicje Ranciere'a są innego obrządku.

Zgromadzenie, lud to istny teatr w takim samym stopniu, w jakim teatr jest zgromadzeniem ludowym, eklezją - spotkaniem wolnych obywateli na usypanej ziemi widowni i sceny, które odbywa się zawsze, gdy przychodzi podjąć najważniejsze decyzje odnośnie życia wspólnoty: wyboru reprezentantów, ścieżek wojennych i podtrzymania pokoju, wreszcie - sądu nad winnymi niedostatku uznania i chleba. Warunkiem prawości zgromadzenia jest isogoria - wolność wypowiedzi, przebiegiem: próba rozstrzygnięcia sporów, co do wagi, lub braku wagi słów poezji i ekonomii, celem: nadanie ostatecznego kształtu regułom wspólnego życia - prawu, obyczajom. Tym jest teatr.

Owszem - towarzyszą mu emocje, ale nie dla ich doznań spotykają się wolni obywatele. Owszem - odbywa się w konwencji, rytuale teatralnego trwania, trawienia. Ale nie dla konwencji stajemy u bram agory. Tak, wzrusza, potrząsa katartycznym spazmem, pobudza estetyczne wrażenia, ale nie wzruszenie, barwa, ani wstrząs są jego językiem. Jest nim myśl, propozycja rozstrzygnięcia sporu, dowód na prawdziwość tezy, uchwała. Kto wychodzi z teatru wzruszony, stracił czas. Kto przekonany - nie próżnował. A ten, który opuszcza go w proteście, niezgodzie na zaproponowane prawo, oddaje największy hołd dyscyplinie teatralnego życia: ogniowi, w którym wytapiamy bios politicos (przekonanie, że znów można zasnąć z godnością).

Gra społeczna nie jest spektaklem, nie jest w istocie grą, a jej podmiot to nie aktor. Teatr i zgromadzenie są formami solidarnymi. Solidarność teatru oraz zgromadzenia jawi mi się jako przepustka do innego świata zmysłów. Teatr jako zgromadzenie, aktor, widz jako partycypanci w tworzeniu ram społecznego współistnienia, sąd skorupkowy nad niewydarzeniem złych spraw. Wszystko to miesza się w wyobraźni i oddala coraz bardziej od ciążącego standardu: nieznośnej metafizyki teatralnych uniesień, wzruszenia, wywołanego prostymi zabiegami scenicznymi. Owego baroku mgieł i powidoków. Jak mówi jeden z bohaterów, powołany do życia przez Heinera Müllera: "Nie interesują mnie wasze emocje. Przejdźmy do sprawy"...

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji