Artykuły

Reżyser nabrał dojrzałości

"T.E.O.R.E.M.A.T." w reż. Grzegorza Jarzyny w TR Warszawa. Dla e-teatru pisze Janusz Majcherek.

Grzegorz Jarzyna długo kazał czekać na swoje nowe przedstawienie. "T.E.O.R.E.M.A.T." wg Pasoliniego świadczy o tym, że uznany kiedyś za cudowne dziecko reżyser, wchodząc w smugę cienia, nabrał dojrzałości.

W "Teoremacie" Jarzyna zdaje się kontynuować kwestie, które zaprzątały go już w "Iwonie księżniczce Burgunda" (1997), mianowicie proces przemiany, jaka w hermetycznym, sformalizowanym i opartym na rytuałach układzie społecznym dokonuje się pod wpływem nieokreślonej i tajemniczej istoty przybywającej z zewnątrz i samą swoją obecnością zakłócającej ten układ. Oczywiście, z punktu widzenia poetyki groteskę Gombrowicza od mistycznego realizmu Pasoliniego dzieli przepaść. Ale już artystyczny, intelektualny i polityczny nonkonformizm, radykalizm krytyki wymierzonej w formę współczesnej kultury i cywilizacji, obnażanie mechanizmów gry w teatrze życia codziennego, pesymizm i swego rodzaju anarchizm, konstruowanie własnego życia jako zmitologizowanej figury losu, a nade wszystko erotyzm dialektycznie związany z obsesją śmierci zbliżają obu autorów bardziej niż by się na pozór wydawało. Tak czy inaczej myślę, że "Teoremat" nie zaciekawiłby Jarzyny, gdyby wcześniej nie zmierzył się on z "Iwoną", odczytując ją zresztą wbrew tradycji , być może zainspirowany lekcją francuskiego marksisty/strukturalisty, Luciena Goldmanna, który w interakcji dworu z Iwoną dostrzegł spotkanie z esencją. W rozprawie "Teatr Gombrowicza" pisał, że esencja objawia prawdę w społeczeństwie, w którym wszyscy usiłują ją ukryć, nie tylko przed innymi, ale także przed sobą. Idąc tym tropem i czyniąc z Iwony osobę w sensie personalistycznym, Jarzyna otworzył perspektywę transcendencji i - jak to znakomicie kiedyś interpretował Jacek Kopciński - dramat międzyludzki podniósł do dramatu bosko-ludzkiego.

W przypadku "Teorematu" odniesienia do sfery sacrum wydają się bardziej jawne o tyle, że w przeciwieństwie do ateisty Gombrowicza, Pasolini - radykalnie i po kacersku wyznający rewolucyjnie pojmowaną naukę Jezusa - wyraźnie rozmieszcza znaki o konotacjach religijnych czy zgoła mistycznych. Takim znakiem jest milczenie (większość scenariusza i w konsekwencji przedstawienia obywa się bez słów), obraz pustyni, cud wniebowzięcia służącej Emilii (Jadwiga Jankowska-Cieślak), fabrykant i ojciec rodziny Paolo (Jan Englert) zrzucający w finale szaty jak św. Franciszek, cytaty ze "Śmierci Iwana Iljicza" Tołstoja i z Rimbauda; takim znakiem - esencji właśnie - jest dziwny przybysz (Sebastian Pawlak), który zjawia się nieoczekiwanie i w podobny sposób odchodzi, dokonując w czasie swego pobytu w rodzinie Paola osobliwego spustoszenia. To spustoszenie nie ma wymiaru obyczajowego czy moralnego i wcale nie sprowadza się do relacji seksualnych, w które Gość wchodzi z całą rodziną: ojcem, matką (Danuta Stenka), synem (Jan Dravnel) i córką (Katarzyna Warnke)oraz ze służącą. Ono raczej polega na ujawnieniu pustki, ba, pustyni duchowej tych ludzi, na doprowadzeniu do sytuacji granicznej całego ich tak elegancko i harmonijnie upozorowanego świata. Powiedziałbym, że Gość wywołuje skandal i zgorszenie w sensie, w jakim tych słów używa Nowy Testament na określenie radykalnej i niepojętej transgresji. Zresztą w pięknym wierszu "Ukrzyżowanie" Pasolini, który w figurze Jezusa odnajdywał figurę własnego losu, wprost tę zasadniczą dla niego konotację przywołuje, cytując Pawłowy "List do Koryntian": "My głosimy Chrystusa ukrzyżowanego, który jest zgorszeniem dla Żydów, a głupstwem dla pogan".

Oczywiście, "Teoremat" Pasoliniego jest parabolą i raczej sygnalizuje możliwości znaczeń niż je arbitralnie narzuca. Jarzynie udało się tę paraboliczność utrzymać i w przeciwieństwie do jego młodszych kolegów po fachu, którzy czynią z teatru prymitywną politgramotę, zbudować przedstawienie wieloznaczne, poetyckie, złożone z ascetycznych obrazów o wielkiej, niekiedy, urodzie, rządzące się nieśpiesznym, z lekka somnambulicznym rytmem, skłaniające tyleż do estetycznej kontemplacji, co do całkiem serio - rzecz dziś rzadka - namysłu.

Ciekawe zadanie stoi przed aktorami: nie dialogują, ledwie wypowiadają parę słów, ich działania sceniczne są syntezą potocznych zachowań i zostały silnie naznaczone formą, mało mają pozostawionych środków do stworzenia postaci, którą muszą uchwycić i skumulować, skondensować w jakimś wyrazistym znaku intensywnej obecności. Podoba mi się, jak to robią, zwłaszcza Jankowska-Cieślak, Rafał Maćkowiak (listonosz Angiolino) oraz Englert, którego obecność w tym spektaklu, wielorako rozumianą, chętnie bym uczynił przedmiotem osobnego studium.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji