Artykuły

Szekspir skundlony

"Makbet" w reż. Mai Kleczewskiej w Teatrze. im. Kochanowskiego w Opolu. Pisze Iwona Kłopocka w Nowej Trybunie Opolskiej.

Opolski "Makbet" zgodnie z ostrzeżeniami jest przedstawieniem dla dorosłych. I to tych odpornych na epatowanie ohydą, prostactwem i wulgarną seksualnością.

Trudno się dziwić, że w tym sezonie aż dziewięciu reżyserów sięgnęło w polskim teatrze po dzieło Szekspira. Jego dramaty w każdym czasie są najdoskonalszym lustrem rzeczywistości. "Makbet" to studium zła. W tej chwili wydaje się, że nie ma lepszej sztuki Szekspira, która trafniej opisywałaby współczesność.

Wizytówką naszej rzeczywistości jest zło, okrucieństwo i zbrodnia - straszne, a jednocześnie absurdalne. Im straszniejsze, tym bardziej absurdalne i na odwrót. Tej ambiwalencji doświadczamy np. oglądając sceny egzekucji ofiar irackich terrorystów. Zakapturzeni oprawcy, odżynający przed kamerą głowy bogu ducha winnym ludziom, a po drugiej stronie ekranu widzowie na całym świecie, oglądający dziki, średniowieczny spektakl dzięki supernowoczesnej technice satelitarnej. To chore, przerażające, a zarazem groteskowe.

Przypuszczam, że z podobnych odczuć wziął się "Makbet" Mai Kleczewskiej. Zwłaszcza, że jedną z możliwych dróg interpretacji tekstu jest szukanie odpowiedzi na pytanie o źródło zła w absurdzie świata. Szkoda, że w przedstawieniu wszystko też zostało doprowadzone do absurdu.

Kluczowe znaczenie dla interpretacji historii Makbeta ma scena z Trzema Wiedźmami, które przepowiadają mu przyszłość. W naszym przedstawieniu Wiedźmy to tanie kurwy - damska, męska, transwestyta, co kto lubi. Spotykają Makbeta nie na polu bitwy, lecz nachodzą go w domu, gdy siedzi w kapciach przed telewizorem. Głowę ma owiniętą bandażem, ale rana nie pochodzi z wojny, chyba że z wojny gangów, bo opolski Makbet nie jest wielkim wodzem, ale żulem. Król Duncan wygląda jak szef mafii, ale nie ma w sobie nic z godności Ojca Chrzestnego. Zresztą cały świat przedstawiony to półświatek. Raz ruszywszy tym tropem pani reżyser mnoży pomysły (w niektórych odzywają się jakieś echa filmów Tarantino i Pasikowskiego), za to coraz bardziej odziera tekst z sensu. Dyskotekowa muzyka, wyuzdane gesty z najczęściej powtarzanym słynnym gestem Michaela Jacksona, który w charakterystyczny sposób kładł rękę na kroczu (co w wykonaniu naszych aktorów wypada żałośnie i żenująco), striptiz Duncana, golizna innych panów, akty seksualne w różnych możliwych wariantach (tego, co Wiedźma-transwestyta robi Makbetowi, nawet nie napiszę, bo naszą gazetę czyta także młodzież).

"Makbet" Szekspira unurzany jest we krwi. "Makbet" Kleczewskiej nurza się w najgorszej ludzkiej podłości i poniżeniu, a na dodatek przewrotnie usiłuje być atrakcyjnym widowiskiem. Cel pani reżyser był taki: Świat pokazuje bezwstydnie swoje zło, a ludzie śledzą je z zapartym tchem. Mało tego, kultura masowa żywi się złem tego świata (stąd muzyczne cytaty) przez co my wszyscy jeszcze bardziej jesteśmy za nie odpowiedzialni. Trzeba więc to wszystko pokazać bez ogródek, bez umowności, w całej ohydzie. No i mamy kwintesencję takiego myślenia w scenie zabójstwa Lady Macduff. Kiedy jeden z oprawców ją brutalnie gwałci, drugi się onanizuje. Doprawdy nie wiem, czemu to miało służyć. Między ukryciem brutalnego aktu za parawanem, a naturalizmem teatr oferuje szerokie możliwości. Tymczasem Maja Kleczewska wybrała rozwiązanie, które jest istotą tego, co sama niby potępia. Świat jest zły. Czy musimy mieć jeszcze zły teatr?

Obawiam się, że gdyby pani reżyser była tą osobą, która w telewizji decyduje, kiedy nacisnąć guzik, jak iracki oprawca zbliża nóż do szyi ofiary, to zobaczylibyśmy toczącą się głowę. W imię terapii wstrząsowej i niezakłamywania okrutnej rzeczywistości.

Niestety w tym wszystkim rozmywa się gdzieś istota tragedii Makbeta i jego żony. Wszystko, co w "Makbecie" jest wielkie - wielka zbrodnia, wielka ambicja, także wielki strach, w przedstawieniu Kleczewskiej skarlało, nabrało podłego, skundlonego wymiaru.

Są w nim rzadkie chwile, gdy wstrząsa widzami dreszcz inny, niż niesmaku. To przede wszystkim scena, gdy Lady Makbet wypowiada te straszne słowa "Odbierzcie mi płeć". Z ust Judyty Paradzińskiej wychodzą one ze strasznym wysiłkiem, bólem i cierpieniem. Jakby, pozwalając im się wydobyć, zrzucała ona skórę żądnej władzy kobiety (ale jednak człowieka) i stawała się nienasyconym potworem nie z tego świata. Drugi taki moment to scena, gdy po zabiciu Duncana Lady Makbet obmywa z krwi Makbeta. Michał Majnicz [na zdjęciu] w przejmujący sposób uwiarygodnił psychologiczny stan swego bohatera. Trzeci epizod to scena poprzedzająca śmierć Lady Macduff. Aleksandra Cwen doskonale zagrała śmiertelne, bliskie obłędu przerażenie kobiety, która przeczuwa, że nie może jej spotkać nic dobrego. To wszystko to jednak za mało, by polecać opolskiego "Makbeta" widzom.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji