Artykuły

Warszawa to fantastyczne miasto

- Zajmuję się teatrem, od kiedy pamiętam. U nas w Kolumbii edukacja teatralna dla tych, którzy są tym zainteresowani, zaczyna się dość wcześnie i ma ona dość wysoki poziom. Żyłem od teatru do teatru, od wykładu do wykładu, od zespołu do zespołu. Po maturze nie wyobrażałem sobie życia bez tej dziedziny sztuki - GIOVANNY CASTELLANOS CABARIQUE opowiada o teatrze w Kolumbii, pracy w Polsce i Warszawie.

Giovanny Castellanos Cabarique jest Kolumbijczykiem od kilkunastu lat związanym z Polską. W Teatrze Na Woli można oglądać jego pierwszy zrealizowany w Warszawie spektakl "Siostry przytulanki" Marka Modzelewskiego.

Sztuka z jednej strony nawiązuje do powieści "Pantaleon i wizytantki" Mario Vargasa Llosy, a z drugiej do wydarzeń z klasztoru w Kazimierzu, który wbrew nakazom przełożonych okupowały byłe siostry zakonne ekskomunikowane przez Kościół. Akcja sztuki rozgrywa się za murami męskiego klasztoru, gdzie zakonnicy coraz gorzej znoszą przymus dochowania celibatu i wkrótce pozwalają na wizytę pań lekkich obyczajów...

BARBARA BARDADYN: Mieszka pan w Polsce już kilkanaście lat. Dlaczego wybrał pan właśnie nasz kraj, by tu studiować i pracować?

GIOVANNY CASTELLANOS CABARIQUE*: Zajmuję się teatrem, od kiedy pamiętam. U nas w Kolumbii edukacja teatralna dla tych, którzy są tym zainteresowani, zaczyna się dość wcześnie i ma ona dość wysoki poziom. Żyłem od teatru do teatru, od wykładu do wykładu, od zespołu do zespołu. Po maturze nie wyobrażałem sobie życia bez tej dziedziny sztuki. Miałem możliwość studiować na Wyższej Uczelni Sztuki Dramatycznej w Bogocie, ale marzyły mi się studia reżyserskie na PWST w Krakowie. Dlaczego? Między innymi z powodu Grotowskiego i Kantora. Poza tym Polska wydawała mi się bardziej nowoczesna w dziedzinie teatru niż Rosja (drugi kraj na liście moich potencjalnych celów). Chciałem zobaczyć miejsca, spotkać świadków różnych ważnych wydarzeń teatralnych, chciałem porozmawiać z ludźmi stąd, poznać tę kulturę, zrozumieć ją.

Jak wygląda teatr w Kolumbii?

- Teatr w Kolumbii jest ubogi. Ale ubogi nie w treści, lecz w środki. Dawniej był bardzo zaangażowany politycznie. Nie mamy tam teatrów instytucjonalnych, bardzo to przypomina te prywatne, które w ostatnich latach powstały w Warszawie. Każdy z nich żyje dzięki życzliwości sponsorów i przede wszystkim z robienia bardzo dobrych spektakli Tam nikogo nie stać na klapę. Aktorzy, realizatorzy, producenci wiedzą, że co wieczór muszą być świetni, w przeciwnym wypadku następnego dnia nie będzie na chleb. W teatrach instytucjonalnych ludzie nie mają takiego stresu, bo czy grają dobrze, czy źle, zawsze czeka ich pensja i tak aż do emerytury.

Zatem w Kolumbii teatr jest sztuką zespołową. Tam nie chodzi jedynie o to, kto dany spektakl reżyserował, ale który zespół to zrobił. To jest ważne, gdyż odpowiedzialność spoczywa na wszystkich, a nie tylko na reżyserze. Wszyscy o tym wiedzą, dlatego się mobilizują.

Debiutuje pan w Warszawie. Chciał pan coś tutaj wyreżyserować czy to dyrekcja Teatru Na Woli złożyła panu propozycję?

- Wyjechałem z Krakowa po to, żeby szukać własnego ja. Musiałem się oddalić od swoich mistrzów, profesorów, pedagogów. Też nie zależało mi na tym, by ktoś mnie promował, by być częścią jakiegoś układu. Chciałem sam sprawdzić swoje siły jako samodzielny reżyser, bez wielkich gwiazd albo ojców chrzestnych czy patronów, którzy za rękę prowadzaliby mnie po konferencjach prasowych. Szukałem w mniejszych ośrodkach miejsca do zrealizowania swych projektów i nie żałuję, bo nauczyłem się wielu nowych rzeczy, a przede wszystkim szacunku do innych, pokory wobec tego zawodu i nabrałem dystansu do samego siebie. O Warszawie zacząłem myśleć jakieś półtora roku temu i to też z powodu wewnętrznych potrzeb. To jest bardzo dynamiczne miasto, otwarte na różne sposoby myślenia, skupisko osób różnych klas, pochodzeń, wiar itd. Mam wrażenie, że jest to jedno z nielicznych miast w Polsce, gdzie otwarcie można rozmawiać na wiele trudnych tematów, a o to w Polsce jest naprawdę trudno. Prowadziłem rozmowy z dyrektorami różnych teatrów. Pewnego dnia zadzwonił do mnie dyrektor Maciej Kowalewski i zaproponował mi ten projekt. Spotkaliśmy się, pogadaliśmy i tak się zaczęło. Było to ponad rok temu.

Co przekonało pana, by przygotować "Siostry przytulania"?

- Aktualność tematu.

A nie miał pan wątpliwości? Wszak pochodzi pan z bardzo katolickiego kraju...

- Tak, miałem wątpliwości, i to spore, właśnie dlatego, że wolałbym nie wiedzieć o pewnych rzeczach i manewrach w takiej instytucji, jaką jest Kościół. Czasami lepiej żyć w nieświadomości - wtedy żyje się spokojniej i szczęśliwiej. A przygotowanie się do tej pracy wymagało właśnie grzebania w tych nieprzyjemnych sprawach. Poza tym zdaję sobie sprawę, że poruszanie takich tematów w Polsce jest czymś skomplikowanym, bo to są sprawy, o których nie wolno mówić i już.

Mieszka pan w Mrągowie, pracuje w w Olsztynie. Nie kusi pana przeprowadzka do Warszawy?

- Bardzo lubię Mrągowo. A pracować mogę wszędzie.

Jak postrzega pan warszawską scenę teatralną?

- Jak na takie miasto i taką ilość teatrów to naprawdę niewiele ciekawego działo się w ostatnich sezonach. Myślę, że to wynika z braku autentycznych autorytetów. Chodzę po teatrach także z myślą, że mogę się nauczyć czegoś ciekawego lub nowego od moich młodszych lub starszych kolegów. Jestem człowiekiem dość pozytywnie nastawionym do życia, więc podchodzę z optymizmem i nawet jak zobaczę coś, co mi się bardzo nie podoba, staram się wyciągnąć z tego jakieś wnioski. Właściwie nie ma liderów w tym wyścigu, są różne próby, niektóre udane, inne nie, ale wszystko jest bardzo letnie.

Czy mimo to uważa pan, że stołeczne teatry mogą konkurować z tymi z Europy Zachodniej czy ze Stanów?

- Myślę, że tak. W Polsce jest wielu utalentowanych twórców, którzy mogliby się stać poważną konkurencją dla sąsiadów z Zachodu. Problem w tym, że brakuje promocji. Jest kilka nazwisk, które pojawiają się na deskach międzynarodowych, ale to jest jeszcze za mało. Wszystko jest bardzo lokalne Ostatnio dyrektor Teatru Łaźnia Nowa w Krakowie Bartosz Szydłowski wpadł na pomysł, by zaprosić innych dyrektorów teatrów i festiwali, by ocenili kilka spektakli polskich na festiwalu Boska Komedia. Brakuje takich inicjatyw. Dlaczego dyrektorzy największych teatrów w Polsce z wielomilionowymi dotacjami nie wpadli na coś takiego? Może boją się konfrontacji? To ciekawe, że Łaźnia Nowa, będąc najbardziej atakowanym teatrem w Krakowie, stała się promotorem spektakli Lupy, Klaty i jeszcze innych twórców. Może zrobicie coś takiego w Warszawie?

W ostatnim czasie z inicjatywy aktorów, reżyserów powstało w Warszawie kilka prywatnych teatrów, z których najpopularniejszy to Polonia Krystyny Jandy. Co myśli pan o podobnych inicjatywach?

- Gdy po raz pierwszy byłem w Teatrze Polonia, poczułem się jak w domu. Przestrzeń jest nasycona ogromną energią. Aktorzy, którzy tam grają, będąc wolnymi od wygodnych etatów, starają się wykonać swoją pracę na 150 procent. Widać i czuć, że pani Krystyna włożyła w to miejsce całe serce, i za to ludzie ten teatr kochają, nawet jeśli jakiś spektakl się nie uda. Takie teatry najlepiej funkcjonują, bo w nich jest przezroczysta idea, jaką jest miłość i pasja do sztuki. W teatrach instytucjonalnych ludzie często przychodzą na próby jak do biura. Nie ma zapału ani pasji.

Myślał pan kiedykolwiek o własnym teatrze?

- Na razie chcę reżyserować. Prowadzę w Olsztynie najmłodszą scenę teatru Stefana Jaracza, Scenę Margines. Jest to bardzo pracochłonne zajęcie, które staram się pogodzić z moją pracą reżyserską i z moją rodziną. Więc póki mam możliwości robienia spektakli w innych teatrach, chciałbym to robić, a własny teatr - może w innym czasie.

Jak postrzega pan Warszawę?

- Czuję się krakusem i dlatego miałem mieszane uczucia co do Warszawy. Ale będąc tu dłużej, zobaczyłem, jakie to fascynujące miasto. Taka dziwna mieszanka krwawej historii z nowoczesnością. Podczas mojego pobytu starałem się dużo obejrzeć i miałem wrażenie, że każdy kamień, każda cegła, każde drzewo ma mi coś do powiedzenia Poza tym to ciągłe mijanie się z twarzami różnego pochodzenia daje mi poczucie jakiejś wielkiej przestrzeni wolności kulturowej, co w moim przypadku jest czymś ważnym. W Warszawie nie czuję się obcy.

A co mógłby pan powiedzieć o stolicy z punktu widzenia obcokrajowca i osoby, która żyje z dala od zgiełku tego miasta?

To, że każdy powinien tutaj przyjechać i pobyć. Ja prędko nie zmienię Warmii i Mazur na Warszawę, ale wiem, że dla trzeźwości umysłu muszę często odwiedzać to miasto. Mam tu wielu znajomych, kilku przyjaciół. Prowadzę rozmowy z dyrektorami, z moimi realizatorami, z młodymi reżyserami, których później zapraszam na Scenę Margines, chodzę do teatrów oglądać przedstawienia i zachęcam aktorów olsztyńskich, by też to robili, ponieważ to ważne i zdrowe dla ich aktorskich kondycji.

Jakie ma pan plany na najbliższe miesiące?

- Dużo pracy! Mamy wiele projektów do zrobienia na Scenę Margines, organizujemy 111. urodziny Bertolta Brechta, mamy repertuar do przygotowania, spotkania z absolwentami szkół teatralnych, trzecią już edycję Czerwonego Października, który realizujemy z warszawską "Krytyką Polityczną". Bardzo chciałbym, żeby Scena Margines stała się oknem Teatru Jaracza na Polskę i to wymaga dużo pracy. Jako reżyser cały czas prowadzę rozmowy z dyrektorami rożnych placówek. W marcu zaczynam próby do "Wesela u drobnomieszczan" Bertolta Brechta na dużej scenie olsztyńskiego teatru. Później w granicach czerwca jadę do Krakowa, by w Łaźni Nowej przygotować projekt ,Prywaciarze" (nazwa robocza) o powojennych losach różnych osób, które musiały nie tylko odbudować miasta, wymyślić coś, by przeżyć, ale i stawić czoło nowemu reżimowi. Mogę jeszcze dodać, że we wrześniu odbędzie się premiera na Scenie Margines tekstu Mirona Gavrana "Wszystko o mężczyznach" w ramach festiwalu Demoludy w Olsztynie. Zrobiłem już pierwszą część, czyli "Wszystko o kobietach", która cieszy się tak dużym powodzeniem wśród widzów, że już pytają, kiedy będzie o mężczyznach...

*Giovanny Castellanos Cabarique od kilkunastu lat mieszka w Polsce. Absolwent Wydziału Reżyserii Dramatu w krakowskiej PWST. Należy do Center for Independent Artists w Minneapolis. Jest współzałożycielem stowarzyszenia Teatro Experimental Latinoamericano w Minnesocie

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji