Artykuły

"Dwa teatry" Jerzego Szaniawskiego

Ogromnie lubię komedie Szaniawskiego i znam je niemal na pamięć. Totoeż z prawdziwym drżeniem szedłem na "Dwa teatry", na nową po tylu latach przerwy - komedię świetnego artysty. I nie obawaim się zaryzykować twierdzenia, że ta ostatnia praca jest całkowitą i niedwuznaczną syntezą twórczości komediopisarza, jest śmiałym odsłonięciem przyłbicy, jest motywacją i uzasadnieniem nie tylko postawy artystycznej pisarza, ale wyjaśnieniem techniki komediowej i "stawiania" postaci dramatycznych. Patrząc na "Dwa teatry" widz i słuchacz uśmiecha się błogo do gdzieś zasłyszanych już pojedynczych myśli, które tu wiążą się misternie w głęboką filozoficzną i poetycka frazę. To, co było niejasnym, teraz jasnym się staje. Uśmiecha się widz i słuchacz do Med-Lizelotty, do Chłopca z deszczu - Studenta z "Ptaka", do Ojca-Przewoźnika, do Woźnego Matkowskiego - dobrego znajomego ogrodnika z "Adwokata i róży". Piękna to kolekcja o oryginalnej i świetnej tradycji.

"Dwa teatry" są w zestawieniu z innymi sztukami autora robotą o wyższej randze. Nie ma w nich teoretyzmu "Żeglarza", nie ma nadmiaru pastelowości psychologicznej, którą spotykamy w "Adokacie i rożach", nie ma odległej poetyckości "Ptaka". Jest natomiast w tej sztuce skonkretyzowane i jasno postawione, choc nieco w innej formie to, co w cąłej twórczości Szaniawskiego jest przemiotem artystycznej dyskusji. Chodzi mi o dwa światy a w "Dwóch teatrach" o dwa teatry.

Wszyscy pamiętamy owe dwie płaszczyzny w najlepszej scenicznej komedii, w "Żeglarzu": Prezes, Rektor i Admirał - a z drugiej strony: Jan Med i Rzeźbiarz. W "Ptaku": Burmistrz i jego współtowarzysze - a z drugiej strony Student, Sekretarz magistratu. W "Adwokacie i różach": Adwokat - a z drugiej strony bardzo realne życie. W tych dwóch płaszczyznach, przypominających żywo postawe Rittnera, obraca się teatr Szaniawskiego, w nich mieszczą się konflikty jego postaci, umiejętnie i z gracją przedstawianych na czarnych i białych polach ludzkich spraw i poglądów. na tym też opiera się technika dramatyczna świetnego majstra, który pozwala zaglądać realizmowi do tajników poezji i każe, aby Chłopiec z deszczu przekraczał progi teatru, gdzie odbywa sie próba generalna "Powodzi"...

Po oglądnięciu "Dwóch teatrów" postacie Szaniawskiego przestają być w naszej wyobraźni owymi france'owskimi "dziećmi", zabłąkanymi w starym wszechświecie, które dokonują odkryć czaru życia. Chociaż i teraz nie ma racji - w odniesieniu do tego autora - stare uniwerstyckie przysłowie, jakoby sztuka miała być ścisłą funkcją społeczeństwa. W "Dwóch teatrach" problem dwóch światów nie polega na przestawieniu sobie oddzielnych czy oddzielnie działających ludzi, którzy by reprezentowali realizm i poetyckość, czy też racjonalizm i sferę uczuciową, ale motaż o tyle się zmienił, że Szaniawski na tych samych ludziach i na tych samych faktach udowadnia i przeprowadza to, do czego dawniej potrzebował wielkiej maszyny różnych i niezależnych często środowisk.

Tezą autora w tej sztuce jest - jak powiedziałem - stwierdzenie istnienia dwóch niewątpliwych płaszczyzn życia ludzkiego, dwóch teatrów czy też dwóch światów, nawet w romantycznym tego słowa znaczeniu. Płaszczyzny te nie są od siebie oddzielone, ale jedna jest ciągiem dalszym drugiej. Widomym tego obrazem jest sprawa Syna, który pozostawił ojca w powodzi, lecz się go nie pozbył w płaszczyźnie drugiej; obrazem tez jest sprawa Pani i Leśniczego, któego ściga romantycznie melodia i zjawa ukochanej kobiety, obrazem w końcu jest bohater "Dwóch teatrów" Dyrektor teatru, który chciał artystyczny wyraz swego życia zamknąć w szufladkę teatru realistycznego, a przekonał się, że nie tylko postacie jego sceny żyły przed jego spektaklem i po jego spektaklu w "Teatrze snów", ale i on sam, pomimo wszelkich zastrzeżeń, bezwiednie, jak każdy z ludzi, nie zmieścił się w realistycznych formułkach i żyć będzie w pamięci tajemnym "Teatrze innym" tak długo, jak długo będą istnieć ci, którzy go kochali. Istotą tej filozofii jest względnośc wszelkich rygorystycznych założeń w sferze życia i w sferze rozważań i istnień artystycznych. W sztuce swej przeprowadził to Szaniawski po mistrzowsku, z niezwykłą konsekwencją i przejrzystą budową.

Ambitne kierownictwo miejskich teatrów dramatycznych - wydaje mi się - przeliczyło się nieco z siłami, a głównie nie doceniło faktu, że wszystkie irracjonalizmy na scenie wymagają przestrzeni i odległości. Tymi rekwizytami, niestety, teatry miejskie nie rozporządzają, i to jest główną przyczyną, dla której wiele sztuk mocuje się z trudnościami nie do pokonania. Doprawdy "Uczeń diabła" był szczęśliwym przypadkiem w tej dziedzinie i kierownictwo literackie powinno unikać sztuk "technicznych". uwagi te są szczególnie aktualne w zwiażu z "Dwoma teatrami", gdzie akty pierwszy i drugi mogły rozwinąć się normalnie, natomiast akt trzeci, pomimo uczciwych wysiłków i niezłych świateł, nie przekroczył granic możliwości sceny Teatru Powszechnego. Druga pretensja dotyczy reżyserii, traktującej sztukę zbyt "po szaniawsku", kiedy tymczasem wyraźną intencją autora jest, aby do końca aktu drugiego widz czuł się raczej w teatrze Antoine'a aniżeli w świecie niedomówień. Pod tym względem były w "Matce" przekroczenia niedopuszczalne, wynikłe z mylnej interpretacji tekstu. Owa "szara pliszka", żona Leśniczego, której podobiznę widział widz obok bardzo naturalistycznego okienka, jest nie do przyjęcia ani w wyglądzie, ani w interpretacji technicznej, a jej mąż, mimo tekstowych "przeczuć", nie musiał "po szaniawsku", z zadumną miną, tęsknić przez okno w teatrze naturalistycznym. Również Pani z wielkiego świata nie powinna akcentować światłości ustawicznym mruganiem pokazowych rzęś. Błędem również w tej scenie są a giorno światła w scenie, która nie potrzebuje kontrastu świetlnego. Światła również nie są najmocniejszą stroną sceny pojawienia się Lizelotty w akcie trzecim, której uśmiech w mocnym reflektorze wygląda na "przylepiony".

Obok tych grzechów widowisko to przedstawia się pozytywnie i to tak w grze aktorów jak tez trudnej interpretacji cenicznej. Pod tym ostatnim względem godna całkowitej pochwały jest powódź zrobiona z umiarem i kulturą sceniczną.

Jan Kochanowicz, jako dyrektor teatru, był w swojej roli poprawny chociaż powinien pamiętać o tym, że w teatrze realistycznym przerost ekspresji gestu i ruchu należy do grzechów ciężkich. Pozbywszy się tego w akcie trzecim, był zupełnie na poziomie. Z innych postaci na uwage zasługuje Chłopiec w interpretacji Jerzego Tkaczyka, Woźny Józefa Zejdowskiego oraz Ojciec i Anna (Morawski i Koronkiewicz)

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji