Artykuły

Oto trzej choreografowie

"Men's dance" w choreogr. Romana Komassy, Wojciecha Misiury i Jacka Przybyłowicza w Operze Bałtyckiej w Gdańsku. Pisze Jarosław Zalesiński w Polsce Dzienniku Bałtyckim.

Szedłem na "Men's Dance", najnowszą baletową premierę w Operze Bałtyckiej, najbardziej ciekaw tego, co też moi koledzy mężczyźni mają do powiedzenia o niełatwym świecie, w jakim wypadło nam wspólnie żyć, coraz wyraźniej poddającym się kobiecej dominacji. W tym sensie spotkał mnie zawód - "Men's Dance" zbyt wiele o tym nie opowiada.

Jedynie Wojciech Misiuro napisał wypracowanie na temat, ciekawie opisując w swoim minispektaklu "Tamashii", jak męski pierwiastek zmieniał się w dziejach świata i jak dziś poddaje się pierwiastkowi kobiecemu. Dwie pozostałe etiudy - "Tango Life" Romana Komassy oraz "Kilka krótkich sekwencji" [na zdjęciu] Jacka Przybyłowicza mówią coś każda na swój użytek.

Tak naprawdę "Men's Dance" to trzy osobne przedstawienia, ale nie mam o to do choreografów pretensji. "Men's Dance" to przecież przeniesienie żywcem do Gdańska pomysłu przedstawienia "Taniec według mężczyzn", które w 2005 roku do swojego repertuaru wprowadził Teatr Narodowy. Z trójki choreografów, realizujących tamto widowisko, Marek Weiss-Grzesiński, dyrektor Opery Bałtyckiej, zaprosił Jacka Przybyłowicza, dopraszając twórców gdańskich, Romana Komassę i Wojciecha Misiuro. I tak powstał baletowy patchwork, zatytułowany "Men's Dance". Nie całość jest w nim ważna, tylko poszczególne ogniwa.

Sam mam kłopot ze znalezieniem odpowiedzi na pytanie, dlaczego "Tango Life" Romana Komassy, otwierające tryptyk, poruszyło mnie najmniej. Może dlatego, że nie znalazłem w tym układzie elementu zaskoczenia, niespodzianki? Podobnej do tej, jaką była wykonywana na żywo muzyka, w wykonaniu trójmiejskiego zespołu Tangueros Balticos. Ich transkrypcje tanga zaskakiwały inwencją.

Choreograficzna opowieść Komassy o wiecznym szukaniu i nieodnajdywaniu się - jednak mniej, a fragmenty, w których brakowało synchronizacji między członkami grupy, psuły wrażenie.

Jacek Przybyłowicz uznawany jest za jedną z wielkich nadziei polskiego baletu.

"Kilka krótkich sekwencji" przekonuje, że to oczekiwania nie na wyrost. W każdym z układów, gestów nawet, widać, że ma on swój rozpoznawalny styl, własny charakter pisma, łączący energię i delikatność. Wpleciona w "Kilka sekwencji" projekcja wideo Katarzyny Kozyry nadała jego choreograficznemu układowi niespodziewanych znaczeń. Mężczyzna, nieudolnie naśladujący kobietę, tańczącą dawny, wyrafinowany taniec - czy był pytaniem o naszą umiejętność nawiązania dialogu z przeszłością? Jeśli tak, to piękno choreografii Przybyłowicza jest na nie twierdzącą odpowiedzią.

Na come back Wojciecha Misiuro, dawnego guru trójmiejskiego tańca, czekano ze sportowym zaciekawieniem - w jakiej formie wróci na gdańską scenę choreograf, który od czasu upadku jego Teatru Ekspresji nie zrealizował żadnego własnego widowiska? "Tamashii" można by uznać za ciąg dalszy poszukiwań Misiuro z jednego z ostatnich spektakli Teatru Ekspresji - "De Aegypto". "Tamashii" jest bardzo efektowne, sugestywne, może nawet za bardzo - gdy np. bambusowy zagajnik w tle przecinają zygzakowate błyskawice... Ale ten odwołujący się do japońskiej kultury spektakl, precyzyjnie zestrojony z mocną muzyką Piotra Pawlaka miał w sobie, przynajmniej w niektórych obrazach, siłę najlepszych realizacji Misiuro.

Stworzenie jednego spektaklu z trzech przedstawień prowokuje do ustawiania podium i rozdzielania miejsc - ten pierwszy, ten drugi, a ten trzeci. Dla mnie zwycięzcą "Men's Dance" okazał się zespół baletowy Opery Bałtyckiej (w "Tamashii" poszerzony o kilku dawnych tancerzy Misiuro). Zespół okazał się na tyle plastyczny, że potrafił z jednakowym efektem poddać się wyrafinowanej choreografii Przybyłowicza i atletycznym układom Misiuro. Można odnieść wrażenie, że po ostatnich reformach i rewolucjach stają się w coraz większym stopniu zespołem właśnie. Świadomie nie wyróżniam nikogo z solistów, choć pewnie powinienem. Wolałbym wyróżnić całość.

Na początku tych zmian na dyrektora Marka Weissa- Grzesińskiego wylano na internetowych forach kubły pomyj. Po "Men's Dance", mam wrażenie, zaczyna być jego na wierzchu. Coraz wyraźniej rysuje się nadzieja na to, że w Operze Bałtyckiej powstanie rodzaj osobnej sceny baletowej, gdańskiego teatru tańca w instytucjonalnym, a nie offowym wydaniu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji