Artykuły

Wspominając Zygmunta Hubnera

...Tak, doprawdy tak było, właśnie wspominając Zygmunta Hübnera zaśmiewaliśmy się, mówiliśmy jeden przez drugiego, długo tak staliśmy w korytarzu blisko dyrekcji i rozmawialiśmy o Zygmuncie. Ale nie o tym "ze spiżu" - zdarzało się, że wspominający i piszący o Nim, chcąc przecież najlepiej, prawie monumentalizowali Go, jego dorobek i postawę - tylko o człowieku, żywym człowieku, z jego słabostkami, namiętnościami nie zawsze skutecznie skrywanymi, śmiesznostkami - słowem, z tym wszystkim, co z tego pryncypialnego, ciemnego w wyrazie, nie znającego kompromisów moralnych człowieka, fanatyka pracy, czyni jednego z nas, członka braci teatralnej. A zdarzyło się to chyba w dziesięć dni po pogrzebie Zygmunta. A potem rozeszliśmy się. I zrozumiałem, że ten śmiech, to przyjazne poklepywanie, te anegdotki - to była próba ratowania nas samych w naszej żałobie, że był to nieuświadomiony wysiłek zminimalizowania straty, którą ponieśliśmy wszyscy, którą poniosło społeczeństwo, poniósł teatr. I każdy z nas.

***

Na ścianie klatki schodowej w PWST irn. A. Zelwerowicza przy ulicy Miodowej wiszą fotografie z przedstawień dyplomowych studentów. Jedno z takich zdjęć pochodzi ze sztuki Jej przyjaciele Rozowa, której byłem reżyserem. Na zdjęciu widać trzech licealistów po maturze w szkolnych mundurach. Są to: Henryk Czyż, Marian Rułka i Zygmunt Hübner. Nikogo z nich nie ma już wśród nas. Jest w tym coś niegodnego, a nawet nieprzyzwoitego, że nauczyciel żyje dłużej niż jego uczniowie.

***

Szkoda, że tak mało ludzi widziało gabinet dyrektorski Zygmunta w Teatrze Powszechnym. (Przepraszam, że nazywam Go po imieniu, ale to dla wygody w pisaniu.) To był On. Wszystko na swoim miejscu. Mało mebli, każdy czemuś służy. Na ścianach pamiątkowe grafiki. Na podłodze kilka wazonów - nagrody dla leatru. Powierzchnia chyba z dziesięć metrów kwadratowych. Czysto. Meble standardowe. Na biurku przybory do pisania, korespondencja, kilka egzemplarzy teatralnych, telefon. Na pólkach trochę książek i czasopism. Warto o tym wspomnieć, gdy tylu dyrektorów spogląda na swoją wielkość poprzez rozmiar i przepych swoich gabinetów.

***

Fragment ogłoszenia żałobnego w "Życiu Warszawy" po śmierci Zygmunta Hübnera, podpisanego przez prezydenta miasta stołecznego Warszawy: "...odszedł wybitny twórca - jedna z największych indywidualności polskiego życia teatralnego..." - Gdy na początku lat 80-ych dał Zygmunt wyraz swoim niezawodnym piórem, że obca mu jest moralność sezonowa, został wezwany do Stołecznej Rady Narodowej. Na moje pytanie, jak przebiegła rozmowa, odpowiedział: "Chyba zwołam zebranie, żeby pożegnać się z zespołem". Rzecz jasna - jako jedna z największych indywidualności polskiego życia teatralnego.

***

Zupełnie nie ma sensu rozpatrywanie fenomenu Hübnera oddzielnie jako aktora, reżysera, dyrektora, pedagoga, organizatora, uczestnika społecznych poczynań teatralnych, jako człowieka piszącego dla teatru, o teatrze i w związku z teatrem. Zygmunt Hübner stanowił całość niepodzielną, której poszczególne człony "dożywiały się" wzajemnie, nawzajem z siebie korzystały, egzystowały i rozkwitały w swojej niepowtarzalnej wspólnocie.

***

Na początku lat 50-ych obaj mieszkaliśmy na Żoliborzu. Często po próbie wracaliśmy razem do domu. Kończył wtedy Zygmunt Wydział Aktorski PWST. Te wspólne powroty to jedyne zapamiętane przeze mnie okoliczności, kiedy Zygmunt mówił dużo o sobie. O swoich wątpliwościach co do wybranej drogi. O niezadowoleniu z siebie. Miał wtedy 22 lata. Ale nie miał w sobie młodości. Był zagadkowo dojrzały. I smutny. Czyżby już wtedy rozumiał, że jest skazany na życie bez "taryfy ulgowej"? Przeszło dwadzieścia lat później było ze mną źle. Nie miałem z kim o tym mówić. Trafiłem do Zygmunta. On mnie wysłuchał i zrozumiał. Był to swoisty rewanż dojrzałego człowieka, który zapamiętał powiernika młodzieńczej niedoli.

***

Miał Zygmunt tik nerwowy, który był jakby skrzyżowaniem tiku Arnolda Szyfmana z tikiem Kazimierza Rudzkiego. Szyfman co i raz poruszał lewym barkiem; wyglądało to tak, jakby bark był źle zmontowany z ramieniem i plecami, a więc należało go odpowiednim ruchem umieścić na właściwym miejscu. Rudzkiemu - zawsze był jakby za ciasny kołnierzyk. A więc, ruch w lewo, w prawo, a potem podbródek do przodu i ulga, że przygnieciona (imaginacyjnie) skóra została wyciągnięta ze zbyt ciasnego (powiedzmy) kołnierzyka. Otóż Zygmunt niejako zsyntetyzował oba te tiki: jednym rzutem barku wypychał podbródek do przodu. Częstotliwość tych ruchów bezbłędnie świadczyła o stopniu napięcia nerwowego. Śmieszne, prawda? A przecież żal, że nie możemy już tego podglądać. - Przy okazji: czy to tylko przypadek, że Zygmunt odziedziczył tik po Najsprawniejszym i po Najprzyzwoitszym?

***

Trzeba bardzo uważać, gdy wspomina się Zygmunta, gdy pisze się o Nim. Przede wszystkim strzec się należy sentymentalizmu. I braku umiaru. On by tego nie zniósł. A więc - ostrożnie. Pisać o Nim tak, by Go nie urazić. By to, co zostało napisane, mogło być przez Niego zaakceptowane.

***

Wyglądał na co dzień jak dyrektor banku w dużym mieście Zachodu. Jak bardzo to myliło ludzi. Bo jednak... ta kobieta... właśnie ona... Hekuba... A cóż Mu Hekuba? Okazało się, że jest Mu wszystkim... Hekuba...

***

"...jedna z największych indywidualności polskiego życia teatralnego...", po ponad 35 latach działalności doszedł aż do Krzyża Oficerskiego Orderu Odrodzenia Polski. A przecież nie ma chyba członka społeczności teatralnej, który nie przyznałby Zygmuntowi Hübnerowi tytułu Budowniczego Teatru w Polsce.

W Muzeum Teatralnym powinien powstać kącik poświęcony pamięci tych, którzy - dziś zapomniani podejmowali pewne specyficzne decyzje, i tych, których te decyzje miały zniszczyć, a którzy jednak trwają w ludzkiej pamięci. A więc np. powinien się tam znaleźć mikrofon, który podczas otwarcia Teatru Wielkiego wyłączono w czasie przemówienia Arnolda Szyfmana, który tegoż Teatru Wielkiego był budowniczym; powinno się tam znaleźć biurko, na którym podpisano dymisję Leona Schillera jako dyrektora Teatru Polskiego; albo krzesło, na którym siedział człowiek podpisujący zakaz pracy dla Wilama Horzycy; może nawet telefon, przez który przekazano odmowę emerytury dla Jerzego Szaniawskiego... "...poeta pamięta...".

***

Dość często bywałem świadkiem rozmów telefonicznych Zygmunta w Jego gabinecie dyrektorskim. Jego teksty - to była wielka szkoła lakoniczności. Ani sylaby ponad to co konieczne. "Tak"', "Nie", "Chyba", "Zastanowię się", "Nie mogę", "We wtorek"... Nienawistne były Mu tak powszechne gaworzenia pełne ,,po prostu", "właściwie moim zdaniem" itp. Miał więc "w narodzie" opinię milczka. Tak nazywano Człowieka, któremu obce było gadulstwo. Zaiste, nie był komfortowy wybór "sposobu bycia" Zygmunta w rzeczywistości, w której interpretacja zastępuje informację.

***

Nie mogę zapomnieć sposobu, w jaki Zygmunt mówił o swojej chorobie w czasie, gdy wszystko było już nazwane po imieniu. Operacja... rekonwalescencja... naświetlania... - wszystko to były "sprawy", które trzeba było "załatwić". Wszystko ma być zrobione, a więc będzie zrobione. I do pracy. I tak do ostatnich godzin.

***

Karl Kraus - pragnąc znaleźć właściwe słowa potępienia dla swoich czasów, nazywał je "epoką felietonową". Miał oczywiście na myśli przesadny wpływ, jaki na życie społeczne, polityczne i artystyczne wywierała felietonistyka, ze swoją ulotnością i megalomanią. Zygmunt Hübner pisał felietony. Właściwie można by je określić jako spór nieprzekupnej prawości z sezonową przydatnością, prawości, która była m.in. produktem głęboko przemyślanych diagnoz. Sposób prowadzenia tego sporu sprawia, że felietony Hübnera będzie można czytać, zawsze. A dzieje się tak wtedy, gdy autorowi n a p r a w d ę o coś chodzi. Gdy zabiera głos, bo nie ma innego wyjścia.

***

Reżyserował tak jak żył, tak - jaki był. Jego wyznanie wiary estetyczne i życiowe można określić jako "understatement", a więc: trochę mniej, niż by można było; ani trochę więcej niż trzeba. Zadziwiająca była zgodność kształtu przedstawienia z osobowością jego twórcy. Na straży tej zgodności stała myśl, którą spektakl miał przekazać. I to było głównym bodźcem działalności Hübnera, dyrektora i reżysera. Przy całym szacunku, jaki żywił dla aktorskiego trudu, kiedyś powiedział głośno: "Nie prowadzę teatru dla popisu aktorskiego, prowadzę go, by przekazać kilka myśli, o których sądzę, że są ważne i że powinny być powiedziane ze sceny".

***

Gdzieś wspomniałem, że ludzie mieli Go za milczka. Nie. To był małomówny weredyk. Rzadkie połączenie. Ale jakże naturalne u człowieka, który dbał o jedność słów i czynów, który był nieprzejednanym wrogiem bluffu, i tego małego, i tego niby wzniosłego. Łatwiej to zrozumieć tym, którzy Go widzieli w dwu rolach: w Mizantropie, gdzie jako dyrektor teatru sobie powierzył reżyserię tej sztuki, a jako reżyser siebie obsadził w roli tytułowej. A w wiele lat później w roli Moczarskiego, w reżyserowanych przez Andrzeja Wajdę Rozmowach z katem. Te dwie role - to Jego credo: bez szans na zwycięstwo walczyć z bełkotem życia, z jego niegodziwością. Bo tylko taka walka nadaje życiu sens, a człowiekowi godność.

***

Dobry był z Niego gospodarz. W teatrze było wszystko, co było potrzebne ludziom. Za Jego dyrekcji zostało nadbudowane w Teatrze Powszechnym piętro. A tam - piękna sala prób, znakomicie zagospodarowana biblioteka i archiwum, pokój lekarski, pokoje gościnne... Wszędzie - czystość. Chyba nie widziałem równie czystego teatru, i to zarówno od frontu jak i od kulis. A za kulisami - wszystko na biało. A na tle tej bieli - dużo zieleni. W hallu teatru zainicjował Hübner wernisaże malarstwa, ze zmienną ekspozycją. Okresowo odbywały się w Jego teatrze koncerty tak lubianego przez Zygmunta jazzu, i to w najprzedniejszym wykonaniu. Prowadzony przez Niego teatr trwale współpracował i patronował różnym poczynaniom we Włocławku. Nigdy nie było końca inicjatywom. I jak zwykle u rasowych organizatorów, wszystko odbywało się "nie wiadomo kiedy". I w ciszy. Bo trzeba pamiętać - to chyba istotne - że w teatrze Zygmunta Hübnera nikt, nigdzie, nigdy nie podnosił głosu. Wszyscy mówili cicho.

***

Był Zygmunt elegancki. Ładnie i gustownie się ubierał. Wyraźnie dbał o to i przykładał do tego wagę. Była w tym i cząstka Jego wrogości przeciw rozchełstaniu wszelkiego rodzaju. Z Jego wyglądem w pełni harmonizował Jego charakter pisma: równiutki, lekko pochyły, absolutnie czytelny. Od początku naszej znajomości po ostatnie dni zwracał się do mnie per "profesorze". No, może w czasach studenckich mówił "panie profesorze". Ja mówiłem "panie Zygmuncie". Rzadziej - "dyrektorze". Kiedyś przyszła mi do głowy heretycka myśl: zaproponować Mu przejście na "ty". I od razu przestraszyłem się tej myśli. Zrozumiałem, że jest czymś wysoce niestosownym burzyć ład zaakceptowany przez Zygmunta.

***

Niezapomniane pożegnanie Zygmunta przez cały zespół Powszechnego na podwórzu teatralnym. Długie, bolesne milczenie. Przyszli wszyscy: artyści, ludzie z administracji, personel techniczny. Było to najczulsze, najintymniejsze pożegnanie. Podziękowanie wszystkich ludzi Teatru Powszechnego dla Zygmunta za to, że dzięki Niemu odczuli piękno i smak patriotyzmu własnego teatru.

***

Jedna operacja. Druga operacja. I jeszcze jeden pobyt w szpitalu. I jeszcze jeden. Jedynym człowiekiem, który zawsze mnie odwiedzał, był Zygmunt Hübner. On - ten chłodny, małomówny. Nikt z wylewnych, złotoustych nie przychodził. A cóż my, u Boga, wiemy o temperaturze duszy ludzkiej? W pośpiechu, tonąc w komunałach, odfajkowujemy diagnozy. Przeważnie tyle warte co ich autorzy.

***

Spotkałem kogoś, kto skarżył się na Zygmunta, że jest nieuprzejmy. Zdarzało się może, że nawet był niedelikatny. Wydaje mi się, że dane mi było podglądnąć okoliczności, gdy takie zachowania się zdarzały. Był to przeważnie rezultat zbitki rzeczy małych, codziennych, z sytuacją losową, w której akurat znalazł się Zygmunt. A że nie było Jego zwyczajem skarżenie się na własne kłopoty, więc... Trudno. Nie sposób, by słuchacz w Filharmonii wiedział o wszystkim, co trapi dyrygenta.

***

Wiele rozmów odbytych w gabinecie Zygmunta. O sprawach, ludziach, sztukach, sojuszach, konfliktach... Usiłuję znaleźć "wspólną arytmetyczną" dla pozycji Zygmunta w tych wszystkich, tak różnych przecież tematycznie rozmowach. Tak mi się to jawi: wpierw ocena fachowa; potem ocena moralna zagadnienia; i wreszcie najważniejsze - szukanie miary rzeczy. Wielka to przyjemność obcować z kimś o takiej dyscyplinie i uczciwości intelektualnej.

***

Zygmunt Hübner sprawiał zawsze wrażenie człowieka, który ma - by tak powiedzieć - przeciążony mózg. Że zawsze coś się w tej głowie działo. Że nigdy nie wypoczywał. A że był to człowiek wewnętrznie wolny, wynikałoby z tego, że nikt nigdy nie ma tylu obowiązków, nikt nie jest tyle winien ludziom i sprawom, co człowiek wolny. Bo zdany jest na siebie, na swoją skalę wartości, swoją etykę. Rzadkie "species" teatralne: nawet gdy nie dyrektoruje, nie gra, nie reżyseruje - pozostaje kimś.

***

Każdy w czasie choroby jest sam. Im cięższa choroba, tym większa samotność. Ale tak sobie myślę, że Zygmunt nie powinien był odczuwać samotności. Przecież ciągle o Nim myślałem. Wszyscy o Nim myśleli. Byli przy nim. I z nim. I niemożliwe, by o tym nie wiedział. Nie czuł tego. Bo przecież przy najmniejszej poprawie, gdy tylko trochę poczuł się na siłach, nawiązywał kontakt z teatrem, z ludźmi, z tymi wszystkimi, którzy byli z nim i przy nim. A nawet z nim zostali.

***

Z Zygmuntem odszedł teatr dyskutujący. Został - przeważnie - teatr akceptujący. Kwitnie teatr błyskotek. Ciężko jest teraz teatrowi stawiającemu pytania. Niechaj młodzi koledzy pamiętają o mistrzu - wrogu komunałów, w życiu i na scenie, za nic mającemu perfekcjonizm zawodowy, który niczemu nie służy.

***

Śmierci są z nami ciągle, zawsze. W życiu i w teatrze. Ale wszyscy czują, że tym razem stało się coś specjalnego: że odszedł ktoś, kto jakby zabrał ze sobą powagę teatru, rzetelność teatru, odwagę teatru. Odszedł ktoś pełen swoistej ascezy, ktoś, kto nie robił min, lecz aktywnie kształtował rzeczywistość; ktoś, kto nie cierpiał "eksportowo", choć w rzeczywistości cierpiał, cierpiał głęboko, częściej niż się myśli; ktoś, kto nigdzie nie wstępował i znikąd nie występował. Ktoś - i w tym jego wielkość - BYŁ i TRWAŁ.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji