Artykuły

Zygmunt Hubner (1930-1989). Wszechstronny człowiek teatru

Pożegnaliśmy Zygmunta Hübnera. Aktora, reżysera, dyrektora teatrów, pedagoga i działacza. Praktyka i teoretyka teatru.

Aktora, którego liczne role - sceniczne, filmowe i telewizyjne - zapadały głęboko w naszą pamięć, gdyż zmuszały do własnych przemyśleń, ponieważ zawsze pulsowały współczesnym niepokojem moralnym, bez względu na rok powstania literackiego tekstu. Raz był więc Hübner bonaterem Nosorożca Ionesco broniącym się przed atakującą świat narastającą siłą totalitaryzmu, kiedy indziej Kazimierzem Moczarskim rozprawiającym we wspólnej więziennej celi z hitlerowskim generałem von Stroopem, pogromcą warszawskiego getta. Pamiętamy go jako sarkastycznego Mizantropa we współcześnie skrojonym garniturze i filmowego majora Sucharskiego, bohaterskiego obrońcę Westerplatte. I ostatnio - telewizyjnego przedwrześniowego generała w niedawno wyświetlanym serialu według prozy Pole niczyje Zbigniewa Safjana. Z reguły była to jednak postać nieobojętna, uwikłana w losy historii i podejmująca z nimi własną nieustępliwą walkę. Charakterystyczna, spokojna, surowa twarz aktora starannie maskowała burzę przemyśleń jego bohaterów i skłębienie starannie ukrywanych uczuć.

Ale przede wszystkim był Hübner reżyserem, twórcą szeregu wybitnych i pamiętnych spektakli, animatorem wielu artystycznych wydarzeń. Umiał wybrać właściwy tekst literacki, a był w tych poszukiwaniach niebanalny i odkrywczy. Często były to prapremiery zarówno polskie, jak zagraniczne i to z różnych stron naszego globu. Lubił literaturę anglojęzyczną, ale równocześnie w przez niego prowadzonym teatrze miała swoją premierę sztuka Szukszyna Gdy obudzą się rankiem w reżyserii Piotra Cieślaka czy ostatnio Ławeczka Gelmana (zrealizowana przez Macieja Wojtyszkę) z rewelacyjną parą Żółkowska - Gajos (nagroda Tygodnika "Przyjaźń").

Ścisłą współpracę nawiązał z pisarzami i reżyserami północy. Wystawiał kolejne sztuki wybitnego dramaturga szwedzkiego Pera Olova Enquista, Noc trybad prezentowaną później wSzwecji i w polskiej telewizji a zrealizowaną przez Ernsta Günthera w lutym 1977 roku (w roku następnym reżyserował w Teatrze Powszechnym Przed wschodem słońca Gerharta Hauptmanna). Z życia glist wystawił już we własnej reżyserii z Krystyną Jandą, Zbigniewem Zapasiewiczem i Franciszkiem Pieczką. Godzinę kota powierzył Piotrowi Cieślakowi (świetny debiut Piotra Kozłowskiego w roli wrażliwego Chłopca, obok Danuty Szaflarskiej i Ewy Dałkowskiej). Wystawił również z powodzeniem Noc jest matką dnia Larsa Norena, także Szweda, w reżyserii i scenografii szwedzkich artystów, z Gustawem Lutkiewiczem w roli Ojca, nową wyrazistą rolą Krzysztofa Pieczyńskiego (wcześniejszy Kordian) i interesującym debiutem Aleksandra Trąbczyńskiego.

Do kreowania aktorów miał bowiem Hübner talent wprost wyjątkowy. A że w swoim zawodowym życiu był nie tylko świetnym reżyserem, ale przy tym znakomitym, wielokrotnym dyrektorem teatru, dar ten okazał się niezwykle cenny. Po ukończeniu szkoły warszawskiej (dyplom aktorski w r. 1952, reżyserski w 1956) związał się najpierw jako reżyser z Teatrem Wybrzeże, a następnie w latach 1958-1960 objął tam kierownictwo artystyczne. Był to złoty okres gdańskiej sceny. To u Hübnera właśnie, zaledwie 28-letniego dyrektora, debiutował jako reżyser teatralny Andrzej Wajda Kapeluszem pełnym deszczu z pamiętnymi rolami Cybulskiego i Fettinga. W tym samym sezonie 1959/60 wystawili Konrad Swinarski Smak miodu z rewelacyjną młodziutką parą Kępińska - Kowalski, wierną zresztą do dziś teatrowi Hübnera.

To za tamtej gdańskiej dyrekcji rozsławił swe aktorskie imię Zbigniew Cybulski, a Pierwszy dzień wolności Kruczkowskiego z nim w roli Jana reprezentował wówczas teatr polski w Paryżu w Teatrze Narodów. Tu upamiętnili się kolejnymi dokonaniami Bogumił Kobiela, Zdzisław Maklakiewicz czy Edmund Fetting (Raskolnikow w pierwszej powojennej Zbrodni i karze Dostojewskiego). Głośne premiery teatru prowadzonego młodą, ale jakże sprawną ręką Zygmunta Hübnera, zwróciły wtedy uwagę na tę scenę całego środowiska teatralnego, a częste przyjazdy krytyków warszawskich na głośne premiery oraz liczne nagrody zdobywane przede wszystkim na toruńskim Festiwalu Teatrów Polski Północnej wykreowały go szybko na człowieka, który w sprawach teatru ma niejedno do powiedzenia.

Toteż po dyrekcji gdańskiej pełnił tę funkcję przez sezon w Teatrze Polskim we Wrocławiu, a w sezonach 1963-69 w Starym Teatrze w Krakowie, czyniąc szybko tę scenę jedną z najciekawszych w skali kraju. Nawiązuje tu dawną współpracę z Konradem Swinarskim i Andrzejem Wajdą, który jeszcze w Gdańsku wystawił swojego pierwszego Hamleta, a teraz zrealizował sceniczne Wesele oraz nową z Jerzym Jarockim. I właśnie na tę cechę osobowości Zygmunta Hübnera chciałabym zwrócić szczególną uwagę. Sam będąc aktorem i reżyserem, nigdy w prowadzonych przez siebie zespołach nie wysuwał siebie na czoło, ale cenił wyraźnie współpracę z wybitnymi ludźmi i umiał ich do tego zachęcić, stwarzając okazję i warunki do kolejnych odnoszonych przez nich sukcesów. Toteż, kiedy po okresie krakowskim przyjdzie kolej na sezony warszawskie, gdy po 5-letniej przerwie spowodowanej przebudową Teatru Powszechnego stolica właśnie jemu powierzy prowadzenie praskiej sceny, Hübner zainauguruje nowy etap tej placówki uroczystą premierą Sprawy Dantona Stanisławy Przybyszewskiej właśnie w reżyserii Andrzeja Wajdy, z Wojciechem Pszoniakiem i Bronisławem Pawlikiem w rolach głównych antagonistów.

Umiał zatem Hübner nie tylko tam inscenizować niezapomniane spektakle, ale potrafił również docenić prawdziwe wartości innych artystów, lansować młode talenty, budować wokół siebie interesujący zespół. Ściągał tych, którzy już przedtem się z nim zetknęli, ale również tych, którzy na innych scenach zdobyli sobie imię. Tu najlepszym przykładem jest jego ostatnia warszawska dyrekcja, pełniona od wspomnianej pamiętnej, wielokrotnie nagradzanej w kraju i za granicą, premiery Dantona 25 stycznia 1975 roku, aż do chwili śmierci. Nowo zbudowany zespół jednoczył dawnych współpracowników jeszcze z czasów gdańskich czy krakowskich z wybitnymi

indywidualnościami warszawskimi oraz nowo pozyskaną młodzieżą aktorską. Tu przecież przez kolejnych 14 lat święcili swe sceniczne triumfy Mirosława Dubrawska. Wojciech Pszoniak, Leszek Herdegen, Władysław Kowalski czy Elżbieta Kępińska, tu dołączyli Franciszek Pieczka, Zbigniew Zapasiewicz (szereg znakomitych ról jak Baal Brechta, Pan Cogito Herberta, Andersen w Życiu glist czy ostatnio Sir w Garderobianym) oraz Krystyna Janda, najpierw występująca gościnnie a następnie związana już ze sceną Teatru Powszechnego na stałej. To tu przecież zagrała swoją główną rolę w sztuce Enquista, tytułowe role w Pannie Julii Strindberga (reż. A. Wajda) czy Medei Eurypidesa, ostatniej pracy scenicznej Zygmunta Hübnera. Ta rola przyniosła jej nagrodę miesięcznika "Teatr" za najwybitniejszą kreację aktorską sezonu ubiegłego.

Na scenie prowadzonej przez Hübnera wyrastał niejeden talent. Obserwowaliśmy aktorskie dojrzewanie debiutującego zaraz po szkole Mariusza Benoit (świetny dziś w Psim sercu

Bułhakowa!) czy kolejne coraz bogatsze role Joanny Żółkowskiej. Na praskiej scenie po raz pierwszy błysnęła piękna Małgorzata Pieczyńska w Mefiście Klausa Manna. Tu debiutowali, względnie stołeczną marką potwierdzali swój zawodowy prestiż młodzi reżyserzy, jak Ryszard Major czy Giovanni Pampiglione (obaj w roku 1975). Tu miał swój warsztat reżyserski w roku 1978 głośny już dziś u nas i w świecie Janusz Wiśniewski, tu zabłysnął Cesarzem Ryszarda Kapuścińskiego Jerzy Hutek, tu wyrósł na reżysera Piotr Cieślak, tu wystawiał swoich Clownów Andrzej Strzelecki, tu oglądaliśmy prace Feliksa Falka i Michała Ratyńskiego obok takich reżyserów, jak Kazimierz Kutz (Wróg ludu Ibsena, Kopciuch Janusza Głowackiego), Lidia Zamkow (Nieboska komedia Krasińskiego) czy Aleksander Bardini (Barbarzyńcy Gorkiego).

Na tej wreszcie warszawskiej scenie wyreżyserował szereg swoich wspaniałych spektakli sam Zygmunt Hübner. Myślę, że trzeba tu przypomnieć przede wszystkim Trzech w linii

prostej Bratnego, którą to premierą otworzył dyrektor nową Małą Scenę w listopadzie 1975 roku czy Odpocznij po biegu Władysława Terleckiego, pozycje z cyklu poruszających najważniejsze problemy naszej współczesności. Bowiem właśnie na nią był Zygmunt Hübner szczególnie wrażliwy i nawet wystawiając klasykę zawsze widział w niej głównie odniesienia do dnia dzisiejszego (np. Spiskowcy Josepha Conrada). Sam niezwykle opanowany, pozornie wręcz kostyczny, cenił przecież humor i temperament sceniczny, czego najlepszym dowodem jego kameralna Zemsta z po raz pierwszy nieodparcie komiczną parą młodocianych amantów i aż skrzącą seksem Podstoliną Anny Seniuk. To Hübner pokazał nową twarz Zbigniewa Zapasiewicza, groteskowego Króla w Gombrowiczowskiej Iwonie i nawiązał do sukcesu Bardiniego wystawiając po jego Barbarzyńcach Wrogów Gorkiego. A jego wspaniały Lot nad kukułczym gniazdem, gdzie o pierwszeństwo walczyli Wojciech Pszoniak z dublującym go później Romanem Wilhelmim, który to spektakl wielu z nas oceniło wyżej niż głośny obsypany Oscarami film amerykański z Jackiem Nicholsonem w roli głównej.

Na liście reżyserskich sukcesów Zygmunta Hübnera nie może również zabraknąć Ulissesa Joyce'a wystawionego na gdańskiej scenie w międzydyrekcyjnej przerwie. Doceniał również w pełni rolę scenografii czy muzyki w teatrze. To jemu zawdzięczamy przecież jakże niecodzienny spektakl muzyczny pt. Muzyka-Radwan, w którym obok aktorów wystąpiła na scenie Formacja Jazzowa Wojciecha Karolaka. Ten oryginalny spektakl stworzył Hübner w oparciu o muzykę skomponowaną do różnych przedstawień przez Stanisława Radwana, obecnego dyrektora Starego Teatru w Krakowie.

Ten zawodowy perfekcjonista nigdy nie tworzył spektakli letnich, ani na scenie; ani w telewizji, w której przygotował tyle niezapomnianych widowisk (Czarownice z Salem Arthura Millera, Nieboska komedia z Zelnikiem i Walczewskim!) i wiele innych ważkich pozycji, pozwalających aktorom tworzyć pełne i żywe kreacje, pobudzające naszą wyobraźnię i ożywiające Umiał o teatrze pisać, dając tego dowód w kolejnych wydaniach książkowych i przede wszystkim w stałym felietonie zamieszczanym na fachowych łamach "Dialogu".

A nie zapominajmy, że był również autorem dramatycznym. Jego Ludzie cesarza, wystawieni w warszawskim "Ateneum" i na innych scenach kraju, przynieśli mu kolejne uznanie krytyki i żywe przyjęcie przez publiczność. Angażował się w sprawy środowiska, wypowiadał się na tematy sporne. Jego głos liczył się wśród kolegów, urzędników i działaczy różnych szczebli. Nawet jeśli był to głos sprzeciwu. Tej jego mądrości i przenikliwości spojrzenia bardzo będzie wszystkim brak w nadal trudnych i wciąż nader skomplikowanych aktualnych układach i problemach środowiskowych.

Nie realizował spektakli za granicą, które dałyby mu sławę i dalekosiężny rozgłos. Przeżywał chwile trudne i nieraz przyszło mu ciężko płacić za bezkompromisowy charakter. Nie był ulubieńcem władz. A przecież przez przeszło 30 lat umiejętnie i z talentem budował życie teatralne na czołowych scenach kraju. Być może czuł się niedoceniany. A teraz go zabrakło. Jego przedwczesne odejście jest wielką, bolesną i niepowetowaną stratą dla całego teatru polskiego. Dla ludzi po obu stronach rampy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji