Artykuły

Europejczyk jedzie do Indii

Wątek bollywoodzki miał wprowadzić temat (nie)rozumienia kultury indyjskiej przez Europejczyków. Tej perspektywy nie udaje się ustanowić, ale przez to temat spektaklu przesuwa się w rejony bardziej uniwersalne - o spektaklu "Wszystkie rodzaje śmierci" w reż. Pawła Passiniego w Teatrze Łaźnia Nowa w Krakowie pisze Marta Bryś z Nowej Siły Krytycznej.

Główną inspiracją teatralnych twórców w Polsce jest albo szeroko rozumiana historia, obecna kondycja Europy albo postępująca amerykanizacja w wielu dziedzinach życia. Nawet w inscenizacjach dramatów antycznych nie pojawiają się oryginalne źródła, a znaki przepisywane są na język popkultury w poszukiwaniu komentarza do współczesnej rzeczywistości. Na tym tle spektakl "Wszystkie rodzaje śmierci" Pawła Passiniego jest wyjątkowy: kieruje uwagę na buddyzm i intrygujący od wieków Orient, nie unikając, czasem naiwnych, ale fundamentalnych pytań. Zapowiadana rozmowa o europejskiej recepcji hinduizmu zmieniła się w uniwersalną przypowieść o poszukiwaniu odpowiedzi na pytanie "czym jest śmierć?".

Oślepiająca biel (hinduski kolor żałoby) ścian, sztuczny śnieg, filary nieczynnego kina Światowid i dwupoziomowa kondygnacja (dawniej na obu mieściły się fotele kinowe) tworzą sterylną przestrzeń - laboratoryjną i dziwnie świątynną zarazem. W scenie otwierającej spektakl, Transplantolog (Zbigniew Kowalski) pochyla się nad pacjentką (Katarzyna Tadeusz) i przy długiej sekwencji chirurgicznych komend transplantacyjnych zaczyna wątpić w sens swojej pracy. Nad jego głową pojawia się kilkanaście odwróconych tyłem korpusów z wielkimi maskami hinduskich bożków. Lekarz będzie próbował rozstrzygnąć sprzeczność między fizjologią a metafizyką. Podobne skrajne opozycje porządkują spektakl, z ich zderzenia rodzić się będą kolejne pytania. Transplantolog wraz z przyjacielem Gowindą (Maciej Wyczański) jedzie do Indii, by zrozumieć sens śmierci. Od początku jest cyniczny, zdystansowany i za wszelką cenę chce samodzielnie znaleźć odpowiedzi na dręczące go pytania. W indyjskim centrum wraz z grupą hotelowych gości bierze udział w sesjach "afirmacja pustki" (świetna scena, która kończy się awanturą uczestników, czekających na prowadzącego i nie rozumiejących sensu spotkania), chodzi po górach (improwizowana scena "znikania" - turyści mogą na rozkaz usunąć z rzeczywistości zjawisko i człowieka. Znikają hałas, bieda, zmywanie naczyń, PIT-y, a w końcu oni sami). Nawet spotkanie z mistykiem, Buddą (Paweł Stankiewicz) animującym plastikową lalkę z wyrwanymi plecami, nie przekonuje go do przyjęcia konkretnej drogi duchowej - chce sam zrozumieć, co jest dla niego najważniejsze. Przez cały spektakl, towarzyszy mu duch dziewczyny, którą operował. Jej obecność przypomina mu o niemożliwości pogodzenia nauki z emocjami, ale jednocześnie o obowiązku podejmowania tej próby.

Oniryczne sceny rozważań sensu życia i śmierci przerywają spektakularne tańce Bollywood do znanych piosenek filmowych (np. "Czasem słońce, czasem deszcz"). To jedyne sceny, w których wszystkie postacie biorą udział, jednoczą się. Wplecenie wątku bollywoodzkiego miało wprowadzić temat (nie)rozumienia kultury indyjskiej przez Europejczyków i opierania wyobrażenia o Indiach na kolorowych, radosnych i nierealnych filmach. Tej perspektywy nie udaje się ustanowić, ale przez to temat spektaklu przesuwa się w rejony bardziej uniwersalne. Nie udaje się zapewne dlatego, że wizja unifikacji kultury kraju z ponad dwudziestoma językami urzędowymi, prawie dwoma tysiącami dialektów i zamieszkanego przez blisko miliard ludzi jest utopijna. Indie nie są zatem tematem spektaklu, ale konkretem, od którego można się odbić. Podróż lekarza mogłaby odbyć się w każdej części świata, bo żaden impuls zewnętrzny nie zbliża go do odpowiedzi na pytanie o istotę śmierci. Przejmująco wypada scena, w której wszyscy chodzą na czworaka, a duch dziewczyny wprowadza psa Husky na scenę. Aktorzy biegają za nim, krzycząc "hau!", a na ścianie nad ich głowami wyświetla się "How?". Tym samym Passini bezwzględnie obrazuje wewnętrzną konieczność szukania odpowiedzi. Biegający pies omija aktorów, a ci próbują zablokować mu drogę. W tym świecie zwierzę jest potencjalnym mistykiem, nosicielem prawdy absolutnej.

Imponuje fizyczna sprawność aktorów, zarówno w scenach zbiorowych tańców, jak i pojedynczych monologach, którym towarzyszą techniki medytacyjne. Tylko Kowalski i Wyczański otrzymali role, prowadzone psychologicznie. Pozostali odgrywają etiudy, są metaforą różnych postaw życiowych i recept na życie. Brak dystansu głównej postaci do tematu i patetyczne zaangażowanie w chwilami naiwne dialogi pozbawia spektakl dwuznaczności i metafory. Lekarz Kowalskiego zamienia się w wyobrażenie sceptycznego, wykorzenionego z duchowości Europejczyka. Częściej drażni, niż porusza.

Passini zastosował charakterystyczne dla siebie strategie - elektroniczna muzyka na żywo (wysokiej klasy autorskie kompozycje Passiniego, Kolokola i Mońskiego), multiplikacja obrazu scenicznego w projekcjach i rezygnacja z psychologii postaci na rzecz fizyczności i ruchu. "Wszystkie rodzaje śmierci" to spektakl o istocie poszukiwania, o opozycjach dobra i zła, prawdy i fałszu, sacrum i profanum. Czasem przegadany, czasem banalny, ale bez wątpienia ciekawy w zamyśle.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji