Gdzie jest Nastasja Filipowna? 27 prób Andrzeja Wajdy (I)
Reklamowa ulotka, przypominająca dawne doniesienia teatralne, zapowiada: "27 prób Idioty Fiodora Dostojewskiego w sali Modrzejewskiej Starego Teatru w reżyserii Andrzeja Wajdy". I dalej: "(...) 27 PRÓB jest widowiskiem szczególnego rodzaju. Wielokrotnie w naszej pracy spotkaliśmy się z rzeczywistym zainteresowaniem jej prawdziwym, poprzedzającym premierę biegiem. Wielokrotnie publiczność domagała się możliwości wglądu w rzeczywistą pracę twórczą nad przedstawieniem. Postanowiliśmy zadośćuczynić tym oczekiwaniom. Po raz pierwszy w teatrze czynimy z prób naturalne widowisko. Zapraszamy do udziału w naszych próbach. Chcemy je Państwu pokazać tak jak wyglądają one naprawdę - od pierwszego spotkania reżysera z aktorami. Pokazać je obserwującej (a więc milczącej) widowni - tak jakby jej nie było. Tak jak pracujemy w codziennym toku prób i przygotowań".
Zapowiedź niecodzienna, wyjaśnienie również. Warto uzupełnić je kilkoma słowami komentarza. Otóż, istotnie, krakowskie próby to bodaj pierwsze tego rodzaju przedsięwzięcie w Polsce (nie biorąc pod uwagę powszechnie organizowanych w teatrach prób generalnych z publicznością), ale przecież mające swoje odpowiedniki w świecie. Jednym z najciekawszych jest eksperyment Ingmara Bergmana, który w 1969 roku na oczach widzów przygotował "Woyzecka" Buchnera w Sztokholmie. Po trzech tygodniach pracy poza teatrem Bergman przeniósł się z zespołem do sali Królewskiego Teatru Dramatycznego, gdzie próby odbywały się dwa razy dziennie. Wstęp na nie był wolny, a jedynym warunkiem uczestnictwa - wpisanie się do księgi gości wyłożonej w foyer. Jak relacjonowała prasa, Bergman traktował publiczność jak swych prywatnych gości, rozmawiał z nimi, wciągał do pracy nad szlifowaniem spektaklu. Ale jednocześnie swobodnie zachowująca się widownia przestrzegała pewnej dyscypliny. Eksperyment zakończyło przedstawienie (nie nazywano go ani próbą generalną, ani też premierą), które miast w porze prób, czyli o 10 rano, rozpoczęto wieczorem. I co istotne - uznano je za sukces.
Sam Bergman mówił, iż eksperyment ten nie jest jego wynalazkiem "bo Molier także udostępnił swój teatr publiczności podczas prób Improwizacji w Wersalu", i podkreślił, że traktował go jako manifestację wobec snobistycznej publiczności premierowej i chciał przyciągnąć do teatru nowych widzów (vide Bergman w filmie, teatrze, telewizji. Dialog 1969, Nr 7).
W Krakowie - czego już ulotka nie podaje - codzienny tok prób i przygotowań nie jest w stu procentach udostępniany publiczności. Np. pierwsze z nią spotkanie poprzedziła próba przy "drzwiach zamkniętych" w gronie wykonawców i pracowników teatru, poświęcona w dużej mierze skomponowaniu terenu gry, ale i sprawom tekstowym również, czemu miałam okazję się przyjrzeć!
Sama zaś rola publiczności - wbrew niektórym enuncjacjom prasowym - nie ma nic wspólnego, a przynajmniej nie miała na oglądanej przeze mnie próbie z "happeningowym współuczestnictwem" i została ściśle określona specjalnym regulaminem. Rozdaje się go widzom przy wejściu na salę. Powielony maszynopis wyszczególnia ich kompetencje i obowiązki. Czytamy w nim m.in., że publiczność "nie powinna zakłócać przebiegu próby" i jeśli ktoś chce wyjść, to powinien to zrobić możliwie bezgłośnie i szybko.
I jeszcze jedno: na 27 prób obowiązują płatne bilety (abonament i pojedyncze). Włączono bowiem te próby do repertuaru i eksploatuje się jak inne spektakle Starego Teatru. Kto wie, czy tu właśnie nie tkwi zasadniczy fałsz całego przedsięwzięcia. Ludzie płacą za bilety i przychodzą oglądać jak każdego innego wieczoru - teatr. Chcą się bawić i oczekują rozrywki. A przynajmniej - uściślę - oczekiwali jej w dużej mierze na próbie inauguracyjnej w dniu 8 stycznia. Widownia demonstrowała żywiołową gotowość do śmiechu, zaś po przerwie jej część - wyraźnie zmęczona żmudnym czytaniem tekstu i powtarzaniem sytuacji opuściła teatr. Większość jednak, zwłaszcza licznie zgromadzona młodzież, została.
1. Próba inauguracyjna wzbudziła żywe zainteresowanie. Sala Modrzejewskiej wypełniła się do ostatniego miejsca - a miejsc było sto. Widzowie otoczyli z trzech stron przestrzeń zarezerwowaną dla działań reżysera i aktorów. Część siedziała na podium z boku sali, pozostali na krzesłach ustawionych na podłodze w pobliżu kręgu gry. W kręgu tym rozmieściła Krystyna Zachwatowicz niezbędne meble i rekwizyty, określające charakter miejsca akcji - stylowe krzesła, kanapę, biurko, mały stolik, przy którym Rogożyn z Myszkinem siadali u Dostojewskiego prawie dotykając się kolanami (sytuacja ta posłużyła Wajdzie na próbie za punkt wyjścia jednej sekwencji), wreszcie rama na ścianie oznaczająca portret ojca Rogożyna (druga - znak kopii "Zbawiciela" Hansa Holbeina, która pełni w powieści ważną funkcję - miała się znaleźć w sali na dalszych próbach).
W oknach sali - białe rolety. Z boku - szczegół równie istotny - kotara osłaniająca alkowę, w której Rogożyn ukrył ciało Nastasji Filipowny. Oczywiście aktorzy w prywatnych ubraniach. Salę oświetlała ostrym snopem żarówka z osłoną, zawieszona na długim sznurze i - momentami - jeszcze dwa małe reflektorki. Publiczność pozostawała właściwie w mroku.
W takiej scenerii Andrzej Wajda, Jan Nowicki i Jerzy Radziwiłowicz rozpoczęli tego dnia próbę kluczowej dla widowiska sceny, pochodzącej z XI rozdziału czwartej części "Idioty". Sceny rozgrywającej się po zabójstwie Nastasji Filipowny w domu Parfiena, gdzie: "(...) było bardzo mroczno; letnie białe petersburskie noce zaczynały już ciemnieć i gdyby nie pełnia księżyca, to w niezbyt, zazwyczaj widnych pokojach Rogożyna, przy opuszczonych roletach, trudno byłoby cośkolwiek dojrzeć. (...)" Próba przebiegała początkowo dość chaotycznie; w osiągnięciu skupienia i koncentracji obu stron - widzów i aktorów z reżyserem - przeszkadzała zarówno niezwykłość samej sytuacji, jak i dobiegające z sąsiedniej sali odgłosy przedstawienia "Czło-wieka znikąd".
Mozolne czytanie tekstu, rysowanie i korygowanie sytuacji, wzajemne oswajanie się widzów i aktorów - wszystko to mogło nużyć, zwłaszcza tych, którzy oczekiwali czego innego. Po przerwie natomiast, kiedy widownia nieco się przerzedziła i skończył się za ścianą spektakl - w sali Modrzejewskiej zaczęło się dziać coś naprawdę ciekawego, co przypominało pracę nad tekstem a nie towarzyskie spotkanie. To, co proponowali aktorzy, i to, co sam Wajda mówił na temat swoich zamierzeń i sposobu traktowania tekstu, było ze wszechmiar zajmujące. Zamysł adaptacyjny Wajdy, o którym tu warto wspomnieć ogranicza się w zasadzie do dwóch wątków i dwu postaci - księcia Myszkina i Parfiena Rogożyna związanych ściśle tym samym obiektem miłości i fascynacji - Nastasją Filipowną. W odróżnieniu jednak od wielu dotychczasowych adaptacji "Idioty" w propozycji Wajdy Nastasja Filipowna nie występuje bezpośrednio jako postać (jak np. w spektaklu Gieorgija Towstonogowa pt. "Nastasja Filipowna", czy w polskich inscenizacjach). Podczas prób "Idioty" na scenie Starego Teatru nie pojawi się więc ona ani razu. Powinna natomiast, wedle zamierzeń Wajdy, ucieleśnić się w tym, co rozegra się między Myszkinem - Jerzym Radziwiłowiczem a Rogożynem - Janem Nowickim. Powinna wyłonić się z ich wzajemnych relacji, zwierzeń, opowiadań, tak jak wyłoniła się 8 stycznia w szkicu wstrząsającej sceny nocnego czuwania. Pomysł to teatralnie inspirujący i skomplikowany; jak przeprowadzi go Wajda z aktorami - okaże się dopiero na 27 próbie... Warto w każdym razie dodać, że próby te sam reżyser traktuje jako eksperyment z powieścią Dostojewskiego, który stoi pod znakiem zapytania i dopuszcza daleko idące zmiany w samej kompozycji tekstu oraz kształcie przewidywanym całości. Klamrą jednak "Idioty" w Starym Teatrze ma być wspomniana scena nocnego czuwania przy zwłokach Nastasji.
2. Przyznaję się, że najbardziej ekscytujące w krakowskim przedsięwzięciu jest dla mnie sprawdzenie czy też potwierdzenie możliwości teatralnych, jakie niesie Wajdy adaptacja "Idioty". Tym bardziej, że aktorzy, od których zależy odpowiedź na pytanie: "gdzie jest Nastasja Filipowna?" - wiele mogą tu zdziałać.
Natomiast wszystko to, co nadaje "27 próbom" największy bodaj rozgłos - ów udział publiczności -wydaje się być dość dwuznaczny z powodów, o których już wspominałam. Poza wszystkim skłania on reżysera i aktorów do swego rodzaju "gry", a nawet kokieterii i jednocześnie nie wpływa w sposób istotny na przebieg pracy i jej ostateczny kształt. Daleka jestem od posługiwania się tyleż mocnym, co niedookreślonym argumentem zasad, czy wręcz "etyki" zawodowej - bo przecież każdy reżyser pracuje w inny sposób: jednemu każdy człowiek na widowni przeszkadza, inny go po prostu nie zauważa.
Podobnie z aktorami. Wszystko tu jest sprawą indywidualną i nie w tym rzecz. Idzie chyba jednak o ostateczny efekt pracy. Tymczasem relacjonujemy przebieg tego interesującego eksperymentu aż do premiery "Idioty".
I to dopiero będzie prawdziwy finał całego przedsięwzięcia!