Artykuły

Krakowskie lata Hubnera

25 lat temu, z początkiem stycznia r. 1964, pisałem na tych łamach o wcale ciekawej adaptacji scenicznej powieści znanego, angielskiego prozaika Ch. P. Snowa Afera z okazji premiery w Teatrze Kameralnym: "Reżyserował spektakl po raz pierwszy w Krakowie od chwili objęcia dyrekcji Starego Teatru ZYGMUNT HÜBNER. Bez kokieteryjnej pozy dziwaczącego eksperymentatora. Czytelnie dla widowni, ale nie po staroświecku. Tak, jak należy przekazać utwór w tym stylu współczesnemu odbiorcy (...) z przymrużeniem oka wobec specyficznej atmosfery w kolegium uniwersyteckim na Wyspach Brytyjskich".

Nieco wcześniej, bo w r. 1963, zaraz po premierach Wesela w inscenizacji A. Wajdy i - jakby Mrożkowych echach satyrycznych "Wyspiańszczyzny" oraz romantycznych uniesień, czyli po Zabawie i Śmierci porucznika (reż. J.Biczyckiego), Hübner zaprosił mnie do studenckiego

Klubu "Pod Jaszczurami" na dyskusję w gronie jeszcze kilku osób. Przede wszystkim chodziło mu o moją dość krytyczną ocenę inscenizacji Wesela, pierwszej pracy reżyserskiej Wajdy w teatrze k r a k o w s k im (nie należy mylić ze znakomitym, o wiele późniejszym filmem z Wesela).

Wtedy, w "Jaszczurach" poznałem Hübnera osobiście. Był młodym, szczupłym, ascetycznie wyglądającym człowiekiem blisko 33-letnim, co nie zdarzało sie wówczas zbyt często na tzw. stołkach dyrektorskich, ale czynił wrażenie poważnego i zasadniczego. Mimo że w jego lekko przymrużonych oczach pojawiały się niekiedy błyski przekory, zaś wyważone intelektualnie wypowiedzi miewały (wbrew pozorom) zabarwienie ironiczne. W ogólo cenił sobie rzeczowość i tego też oczekiwał od rozmówców. Przyznaję, że początkowo nie wydał mi się zbyt sympatyczny. Może dlatego, że bardzo lubiłem Władka Krzemińskiego, którego w niewybredny sposób pozbawiono dyrekcji Starego Teatru - i ów żal odruchowo przeniosłem na osobę jego następcy. Jakby to on był winien "wysadzenia z siodła" tak wytrawnego fachowca-artysty, reżysera i dyrektora, który wraz ze swym poprzednikiem Romanem Zawistowskim, zaczął budować renomę scen im. H. Modrzeiewskiej. On, Lidia Zamkow i Jerzy Jarocki stworzyli bazę, z której Hübner, a potem J. P. Gawlik wyprowadzili Stary Teatr na wyżyny artystyczne, widoczne nie tylko w kraju.

Zygmunt Hübner, zastawszy Stary Teatr w momencie, gdy Krzemińskiemu udało się zgromadzić wyrównany, mocny zespół aktorski i przygotować go do realizacji coraz ambitniejszych planów repertuarowych, postawił w pierwszym rzędzie na klasykę. I na współpracę z reżyserami młodszego pokolenia, jak Jarocki, Swinarski, Hussakowski oraz ze starszym od nich (lecz tylko metrykalnie i "kinowo") Wajda. A także na eksperymenty - czego dowodem był inscenizowany przez samego Hübnera Mizantrop Moliera, potraktowany jako współczesny salon literacki przez błyskotliwą (prawie współautorską) adaptację Jana Kotta, i Poskromienie złośnicy Szekspira w... strażackiej remizie. O czym szerzej - za chwilę. Powracając natomiast do jego 6-etniej pracy programowej, trzeba podkreślić, że największe chyba wrażenia wywołały podówczas premiery Konrada Swinarskiego, który odromantycznił całkowicie Fantazego Słowackiego, dał przejmującą wizję neoekspresjonizmu w Sędziach - Klątwie Wyspiańskiego i poraził wszystkich znawców wieszcza Krasińskiego jego Nie-Boską Komedią, iako wielkim misterium politycznym, przepuszczonym przez filtr racjonalizmu. No i wyśmienita inscenizacja Zmierzchu Babla - będąca gwoździem sezonu 1967 (i nie tylko) pozwalała upatrywać w Jarockim twórcy także oryginalnych ujęć Mojej córeczki Różewicza i Tanga Mrożka - reżysera z ogromną przyszłością.

Nim jednak Hübner zdążył przejść z etapu eksperymentowania i prób stylistycznych obu prowadzonych przez, siebie scen, odszedł (zresztą "dobrowolnle-przymusowo") zostawiwszy w schedzie Gawlikowi nie wykorzystane do końca możliwości zespołu i teatru. Nadmiernie rozdęta na zewnątrz - skądinąd przy moim udziale pisarskim - niemalże afera z Kurdeszem E.Brylla w reż. B. Hussakowskiego, za co trochę mi wstyd, choć ocen samej sztuki nie zmieniłbym i dzisiaj (!) a później kłopoty cenzuralne przy próbie wystawienia Paternoster Kajzara, przesądziły zapewne o złożeniu rezygnacji z dyrektury. Lecz nie odebrały Hübnerowi należnych zasług artystycznych - ani tych wynikających ze sterowania teatrem, ani tych osobistych: na gruncie osiągnięć reżyserskich i aktorskich.

Wróćmy zatem do tych w ł a s n y c h prac Hübnera w okresie 1964-1969. Po Aferze, już w czerwcu r. 1964. wprowadził na scenę Sposób bycia, opowieść monologową K. Brandysa, którą opracował i wyreżyserował wspólnie z Jerzym Nowakiem. Obaj również zagrali w spektaklu role aktorskie tego samego bohatera w jego jakby trzech wcieleniach (trzeci portret sceniczny stworzył Wojciech Łodyński). Scenariusz zawierał więc 3 wersje zdarzeń oraz liczniejszą obsadę wykonawczą i jako pomysł inscenizacyjny dramatycznie odsłaniał widowni całą mechanikę działania ludzkiego, sprowadzoną do uwypuklenia różnych sposobów bycia, jakie składają się na jeden żywot poczciwy niepoczciwca. Pomimo jego wysiłków bycia uczciwym, co przy chwiejnym charakterze dało opłakane moralnie rezultaty. Reżyseria wykazała nie tylko rzetelności warsztatu inscenizatorów, lecz także ich duże pola wyobraźni - zaś aktorska sylwetka, jaką zademonstrował Hübner, wypadła nadzwyczaj efektownie, zwłaszcza w partiach pełnych ironicznych podtekstów. Spośród innych przedstawień tego roku wyreżyserował dość przewrotnie Wariatkę z Chaillot Giraudoux w konwencji bajki polityczno-społeczneji z drwiącym morałem. Oprawił widowisko w ramkę songową i nieco operową, z kukłami martwego świata uproszczonego liberalizmu (z kreacją aktorską Zofii Niwińskiej). Następnie zaprezentował XVII-wiecznego Don Alvaresa S. H. Lubomirskiego, rodzaj krotochwili sarmacko-rubasznej, w dowcipnej scenerii z gagami komedii dell`are, przy jarmarcznej muzyczce i z takimże humorem (kapitalne postaci K. Witkiewicza jako pseudobajkowego Króla Ćwieczka, F. Pieczki w roli sarmackiego rycerza i R. Próchnickiej - frywolnej Faramuszki).

W następnym roku (1965) przyszła kolej na lonesco Szaleństwo we dwoje - Nowy lokator pod wspólnym tytułem Lokatorzy a dalej na gry towarzyskie czyli sui generis moralny striptiz w sztuce E. Albee'go Kto się boi Virginii Woolf. Obnażenie mitu zgodnego małżeństwa. Piekło przy pozorach anielskości. Hübner powołał tu do życia teatr obrzydliwości cywilizacj II połowy XX w. Ujawnił dojrzałe, perfekcyjne rzemiosło reżyserskie, chłód i ostrość obserwacji: ile zezwierzęcenia w ludziach trzeba przezwyciężyć, żeby móc dotrzeć do - człowieka...

Rok 1966 po Happy endzie Doroty Lane (E. Hauptmann. a może samego Brechta?) - tematycznym przedłużeniu Opery za 3 grosze, inscenizowanym z żartobliwym wdziękiem w klimacie starego kina - w maju pojawia się iedna z najlepszych prac reżyserskich Hübnera - Mizantrop Moliera. Reżyser napisał przy tej okazji- "Nie chodzi tylko o powtórzenie znanej prawdy, że dwór nie obumiera razem z upadkiem monarchii. Z królem można się uporać, ale dwór odradza sie mimo zmienionych warunków. Zachowuje wszakże pewne szczególnie antypatyczne cechy gatunkowe: lizusostwo, giętkość kręgosłupa wobec możnych połączoną z bezczelnością wobec słabych"... Jako twórca przedstawienia idealnie też punktował ów rys społecznej komedii, niezależnie od komediodramatu samego Mizantropa-Alcesta (którego uosabiał jako aktor) a więc odludka chcącego mówić wszystkim prawdę, czym naraża się na konflikty z otoczeniem.

Podczas dwóch dalszych lat weszły do repertuaru cztery sztuki: Sceneria zimowa Andersona. Czwarty Jeździec Apokalipsy - scenariusz antywojenny, ale nazbyt publicystyczny. Anabaptyści Dürrenmatta w charakterze krwistej tragigroteski na tle nadużyć władzy i zaufania tłumu wiernych, oraz Czarna komedia Shaffera - przezabawnie inscenizowana na sposób parodystyczny. No i wreszcie w r. 1969 Poskromienie złośnicy, prawdziwa eksplozja twórczych pomysłów Hübnera-reżysera. który przedstawia na scenie Szekspira na wskroś ludowego, a jednocześnie w pełni współczesnego, choć zachowuje iego renesansową jędrność mowy i obrazowania. Tyle że poprzez krzywe zwierciadło. Jak "mocne uderzenie" w muzyce - na motywach np. Bacha. Już Boy mawiał, że żywe sceny z komedii to bezpośrednie sprawy między duetem Petrukio - Kasia. Reszta po prostu zwietrzała z biegiem wieków. Można tedy wybrać dwie drogi inscenizacji - albo wykrojenie kapitalnego, zwięzłego żartu scenicznego o istotnym poskromieniu złośnicy, albo "wzywając na nomoc teatralne przyprawy, starać się wstrzyknąć życie w te partie sztuki z których ono po trosze wycieka". I oto inscenizator wpadł na wspaniały pomysł owego zastrzyku życia współczesnego w zmartwiałe już wątki utworu. Stworzył - jak autor w Globe - teatr w teatrze. Ale jaki teatr! Amatorską scenkę, która przypomina występy rzemieślniczej trupy teatralnej ze Snu nocy letniej lub imprezy festynowe dzisiaj. Stąd Hübner rozgrywa Poskromienie złośnicy w wiejskiej remizie strażackiej jako spektakl członków orkiestry straży pożarnej. Z motopompą. Pożar namiętności i uczuć, a potem ich gaszenie Orkiestra gra, przebiera się w kostiumy niby z epoki aktorzy bawią siebie i publiczność. Po szekspirowsku oraz współcześnie. Pyszna rozrywka (inteligentna!) z klasykiem w nowej szacie.

Piękne wspomnienia... Później - już w latach 80. - wyreżyserował gościnnie Zygmunt Hübner Oresteję Ajschylosa. Nie wiedział, że tak oto, znów przy pomocy klasyki żegna się z Krakowem, i - w kilka lat potem - ze światem, który przenosił do teatru oraz z teatru w coraz bardziej burzliwe życie. Życie zawsze kończące się śmiercią. Lecz nie zawsze milczeniem.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji