Artykuły

Album nie dość stare

Raz już namawiałem w moim "Album" Zygmunta Hübnera, by do katalogu swoich książek - pisanych i projektowanych - włączył rodzaj pamiętnika. Nic to, że jest na pamiętnikarza za młody: już dziś jest potrzebny dokument o Teatrze Wybrzeże z końca lat pięćdziesiątych; tandetna książka Malwiny Szczepkowskiej (będzie mi to policzone: sprzeciwiałem się jej wydaniu!) tylko mąci w głowach.

Z nazwiskiem Hübnera spotkałem się po raz pierwszy dawno temu, gdzieś w połowie lat pięćdziesiątych, kiedy - młodym będąc chłopcem - wertowałem w Kaliszu jakieś akta dawne: był tam strajk w mieście, w latach trzydziestych, w roli zaś mediatora między załogą a właścicielami pojawił się wiceminister Hübner z Warszawy. Ktoś, nie pamiętam kto, dopowiedział mi w Kaliszu, że tego wiceministra syn, Zygmunt, jest w teatrze, może w Szkole Teatralnej dopiero?

W 1957 odwiedziłem Teatr Wybrzeże i zaszedłem na Rewizora. To był Hübner. A gdzieś w styczniu 1958 kupiłem książkę Bogusławski człowiek teatru, na okładce znowu Zygmunt Hübner. I w chwilę później wybuch: Teatr Wybrzeże. I jeszcze chwila: Teatr Hübnera.

Jechałem strasznym pociągiem 300 km, żeby zobaczyć Smak miodu Delaney. Pamiętam takie spotkania w holu teatru w Gdyni: Hübner. który nigdy nie mówi o sobie, wtedy mówił tylko o Swinarskim i o Wajdzie. Albo w Krakowie, wiele lat później: mnóstwo spektakli zalecał do obejrzenia, tylko nie Happy End. Podkreślam to, by tym mocniej wydobyć Mizantropa: on się zawsze krył za wybitnymi kolegami, ale jest też takich spektakli sporo, dzięki którym sam wszedł na stale do naszej pamięci. W Gdańsku należał do nich Nosorożec Ionesco. Dziś brzmi to banalnie, ale wtedy... Dlatego musi on napisać pamiętnik z tych lat 1958-60 w Trójmieście, a jeszcze lepiej z lat 1956-60, bo stało się wtedy coś istotnego: teatr był lepszy od gazet literackich, mimo iż gazety nie były wtedy takie złe...

A na tym fotogramie Tadeusza Linka - Edmund Fetting: Joe w Zabawie jak nigdy Saroyana. Reżyserował Goliński: też dziwny człowiek, opancerzony na zewnątrz jak mało kto, i największy zarazem talent reżyserski tamtych lat. Goliński i Fetting spotkali się chyba wcześniej w Opolu, jako debiutanci. To taki mój domysł, nic pewnego. W Zabawie jak nigdy obaj byli już artystami wybitnymi - mimo iż młodymi wiekiem. Joe neurasteniczny, dziwny i niezrozumiały w reakcjach, jednocześnie pociągająca zagadka. Obok niego też wspaniale role: Tadeusz Gwiazdowski jako Kid, ucharakteryzowany na Hemingwaya, i Jadwiga Gibczyńska, i młodziutki Władysław Kowalski, zaś za ladą - barmańską - Kazimierz Talarczyk...

PS Mam z tego Album sporo uciechy epistolarnej: listy wesołe i zgorzkniałe, sympatyczne i głupie. No i ważne: jak od Kazia Brauna, że jednak pisze się praca o scenografii Piotra Potworowskiego. No i pieniackie: jak z Klubu "13 Muz" w Szczecinie, że tam jakieś nazwiska pomyliłem. No, i przyjacielskie, za które dziękuję.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji