Artykuły

Mój przyjaciel Moliere

- Kiedy zobaczyłem, że tak naprawdę każdy kombinuje jak może, mówiąc w wywiadach piękne słówka o powinności sztuki... To ja chrzanię taki interes - pomyślałem. Wybudowałem własny biznes, własną scenę, mam tysiące z nią problemów, a przede wszystkim wiem, co to znaczy dawać ludziom kawałek fajnej roboty artystycznej - mówi ARTUR DZIURMAN, aktor Starego Teatru, właściciel Sceny i restauracji Moliere.

Szeroką popularność zdobył w "Klanie" rolą Leszka, brata Krystyny Lubicz, jednej z głównych bohaterek serialu, szemranego cwaniaka zamieszanego w ciemne interesy. A potem typy spod ciemnej gwiazdy posypały się jak z rogu obfitości: grał gangsterów, morderców, handlarzy narkotykami w takich filmach jak ,,Kryminalni", "Prawo miasta", "Rezerwat", a w "Fali zbrodni" zagrał wenezuelskiego mafioza Jest aktorem Starego Teatru, w którym po raz ostatni obsadzono go przed trzema laty w "Kraksie" i właścicielem restauracji "Moliere", posiadającej scenę, na której goszczą nie tylko profesjonalni artyści, ale i niewidome dzieci grające w spektaklach dla swych rówieśników. Rozsadza go temperament, powodują nim skrajne emocje, ma niewyparzony język i nie wierzy w aktorskie przyjaźnie. Do tego klnie jak szewc, czego wcale się nie wstydzi. I - jak twierdzi - jest absolutnie niezależny, co uważa za rzecz najważniejszą w życiu. Czy dziś Artur Dziurman bardziej jest biznesmenem czy artystą?

- Jednym i drugim, choć słowo "artysta" brzmi na wyrost. Znam swoje miejsce w szeregu. Gram sporo w serialach, w filmach, zarabiam dobre pieniądze i nie wstydzę się o tym mówić, bo nie jestem hipokrytą. A "Moliere"? To jest moje ukochane dziecka obok 11-letniej córki. Tej scenie poświęciłem kawał swojego życia mnóstwo pracy, energii, nieprzespanych nocy i kupę forsy. Jak wielokrotnie powtarzałem, stworzenie takiego miejsca w tym kraju jest na miarę zdobycia Mont Everestu. Stworzyłem instytucję, która daje ludziom zatrudnienie. Działa w niej teatr, restauracja, organizujemy wystawy, spektakle z udziałem osób niepełnosprawnych. Wieczorami to miejsce tętni życiem, a niemal w każdy niedzielny poranek odbywają się na naszej scenie spektakle dla dzieci. I jeśli są tacy, którzy mi zazdroszczą, że stworzyłem sobie miłą restauracyjkę, by na niej zbijać szmal - a wiem, że są tacy - to są w dużym błędzie. Szkodą że nie widzieli, jak odgruzowywaliśmy 350 metrów gotycko-renesansowych piwnic, adaptując je do funkcji lokalu gastronomicznego. Gruz, węgiel, sparciałe dechy, koks i stare rupiecie - kilkanaście razy wywoziliśmy to świństwo 12-tonową ciężarówką. A te szczury, które biegały nam po głowach, a ten smród i pył? A mordęga ze spłatą kredytu inwestycyjnego? Czy było łatwo? Ciężko jak cholera, bo przecież zaczynaliśmy od kilku stolików - miejsca artystycznych spotkań przy piwie. A potem dopiero powstała spółka "Moliere - Centrum Kultury i Sztuki Osób Niepełnosprawnych". Dopadła mnie pani w najgorętszym okresie, przygotowuję trzecią już premierę - po "Dzikich łabędziach" i "Koziołku Matołku" z osobami niewidomymi i z aktorami. To będzie "Brat naszego Boga" wg dramatu Karola Wojtyły. Projekty integracyjne z osobami niewidomymi są dla mnie absolutnie najważniejsze. Od dwóch miesięcy trwają próby teatralno-psychologiczno - przestrzenno - ruchowe prowadzone przez specjalistów. Od początku do końca sam wymyśliłem cały spektakl, ma być jasny, klarowny, zrozumiały dla rektora uniwersytetu i dla pani Bogusi sprzedającej obwarzanki. Kardynał Stanisław Dziwisz obiecał mi swoją obecność na premierze. Bardzo chciałem, by odbyła się 2 kwietnia ogodz. 21.37- z oczywistych względów. Ale kardynał powiedział mi, że wielcy Kościoła mieliby mu za złe, gdyby w tym czasie nie było go w Watykanie. Stąd premierę ustaliliśmy na 4 kwietnia. A więc próby trwają, a ja do tego wszystkiego jeszcze użeram się z urzędnikami, bo miasto chce nas i "Moliera" wykurzyć z Szewskiej.

Artur Dziurmana dokładnie pamięta okoliczności, kiedy postanowił zostać komediantem. Jeszcze w liceum zagrał Demetriusza w "Śnie nocy letniej", która to rola wróciła do aktora gdy był już w Starym Teatrze. - VI liceum, profesor Włodzimierz Japl, to on był sprawcą moich szkolnych artystycznych sukcesów. Przed maturą spytał: "A ty gdzie się na studia wybierasz?" - "Nie wiem" - dopowiedziałem. "Przecież nic nie umiem, debil jakiś jestem, szczególnie matematyczno-fizyczny". - "No to idź do PWST, ładnie zagrałeś tego Demetriusza, nagrodę dostałeś". Posłuchałem. Sądzę, że byłem pilnym studentem, a czy zdolnym - nie wiem. Chyba byli zdolniejsi ode mnie. Na początku tępiła mnie z dykcji pani prof. Wanda Kruszewska - przez dwa lata miałem u niej troję na szynach z dykcji - ale harówką wypracowałem piątkę na trzecim roku. Potem znów się zapuściłem, szczególnie po serialowych doświadczeniach, gdzie wciąż mi wypominano: "A cóż ty tak wyraźnie mówisz?". No to zacząłem jak bracia Mroczkowie - "do kamizelki". Żeby porządnie grać w filmie, trzeba najpierw przejść okres kwarantanny w teatrze. Przeszedłem: najpierw byłem w "Bagateli", po dwóch sezonach dostałem angaż do "Starego". W tak zwanym międzyczasie zagrałem gościnnie Alfreda w "Mężu i żonie" w "Słowaku". Jan Paweł Gawlik, ówczesny dyrektor tego teatru, zaproponował mi od nowego sezonu etat. Ucieszyłem się. Ale doradcy podpuszczali: "Idźże do Starego". "Nie mam żadnych pleców, nawet wujka milicjanta, żeby startować do Starego" - mówiłem. Jednak poszedłem na rozmowę do Stanisława Radwana. "Będzie etat" - powiedział. Kolejne osiem spotkań - oczywiście Radwan nie przychodził. Jak to Radwan. Wreszcie dopadłem go, podpisałem umowę, czułem się przyjęty. Przyszedłem na inaugurację sezonu, dyrekcja wita nowych aktorów - mnie nikt nie wita. Koledzy patrzą, co ja tu robię, wstyd coraz większy. Po spotkaniu poszedłem do dyrektora, przypomniałem o podpisanej umowie... - "O, cholera, przepraszam, zapomniałem. Już to nadrobimy" - usłyszałem i tym samy stałem się aktorem Starego Teatru.

Artur Dziurman rozpoczął swą aktorską karierę na zawodowej scenie ponad dwadzieścia lat temu, rolą Lulejki w "Pierścieniu i Róży" w Teatrze Bagatela. A rzecz miała miejsce w lutym 1987 roku. O tym, że tyle lat mu strzeliło w teatrze, nawet nie pomyślał. - Uświadomił mi to pewien dziennikarz, na planie "Rezerwatu". Nie chciałem udzielać wywiadu, bo czasami naprawdę mam dość tych kolorowych piśmidel i zachowałem się Jak palant - gwiazdor, mówiąc: nie. Ale jak gruchnął, że mam na swoim koncie ponad sto ról teatralnych i filmowych, wyliczył najważniejsze - wymiękłem. Kurczę, ja wszedłem w wiek jubileuszowy. I dlaczego dyrekcja "Starego" nie dostrzega mnie z moim leciem i nie obsadza? Zapewne pozostanie to jedynie tajemnicą dyrekcji. Ostatnio obsadzono mnie w "Kraksie", trzy lata temu. Zagrałem epizod, ale podobno świetnie.

A przecież Artur Dziurman ma za sobą pracę ze znakomitymi reżyserami: Grzegorzewskim, Kutzem, Jarockim, Wajdą, Lupą, Bradeckim. Zagrał też wiele ról, które niejeden aktor chciałby mieć w swoim dorobku: Fortynbrasa w "Fortynbras się upił", Witolda w "Ślubie", "Rakitina" w "Braciach Karamazow", Freda w "Ocalonych" i wiele innych.

- Nie stworzyłem chyba w teatrze wielkich kreacji. Może nie umiałem, a może trochę szczęścia zabrakło. Za to miałem szczęście pracować z tymi wspaniałymi reżyserami. Każde spotkanie, każda próba z Krystianem - to było wydarzenie. Momentem przełomowym u progu mojej drogi była rola w spektaklu "Wysocki

- ze śmiercią na ty" reżyserowanym przez Staszka Nosowicza. To on uświadomił mi, jak uruchamiać emocje i one stały się moim najistotniejszym narzędziem w budowaniu postaci. Do dziś jestem aktorem emocjonalnym, lubię dogrzebywać się do środka lubię stany skrajne: miłość i nienawiść, śmiech i płacz, sytuacje czarno-białe. Nie znoszę półśrodków. Monolog "Mój Hamlet" zagrałem na totalnym pauerze, aż do wielkiego wzruszenia. Staszek uświadomił mi też, że taka ekspresja musi być oparta na prawdzie, w przeciwnym razie staje się śmieszna. Ona jest we mnie cały czas, a pogłębił ją Krystian Lupa. Z kolei Waldek Śmigasiewicz, u którego pracowałem nad Witoldem w "Kosmosie", nauczył mnie, jak od konkretu i prawdy przechodzić do budowania formy. No i jeszcze ważna postać Freda w " Ocalonych " Bonda których reżyserował Gadi Roill, twórca z Izraela, Szukał aktora umiejącego grać na dużych amplitudach. Złapaliśmy dobry kontakt. Jak mu p... tekst, to oniemiał.

Na planie też Pan tak klnie, niemal demonstracyjnie? - Tak i wszyscy już do tego przywykli. A jak mają wątpliwości to odparowuję: "Nauczyłem się tego od wspaniałego reżysera Kazia Kutza, z którym miałem przyjemność pracować".

Emocje, gwałtowność uczuć, czarno - białe sytuacje to ulubiony świat Dziurmana. Chirurgiczna precyzja i lodowaty styl pracy Jerzego Jarockiego - to obce aktorowi metody budowania roli. - Przy całym szacunku dla profesora i uznaniu jego mistrzostwa reżyserii - ten styl pracy jest dla mnie nie do przyjęcia Dlatego, niestety, z profesorem wykłócałem się nierzadko. W "Szewcach" nawet zrezygnowałem z roli, a właściwie z rólki. Miałem wejście w ostatniej scenie - epizod z ośmioma zdaniami. Przychodziłem na próby regularnie, ale w tym samym czasie rozpocząłem zdjęcia w serialu. Kiedy przez pierwsze dwa tygodnie nie wchodziłem na scenę, poszedłem do mistrza, powiedziałem, że zaczynam zdjęcia i przyjadę na próby generalne, bo te osiem zdań umiem i wówczas wejdę w sytuację. Nie zgodził się, więc złożyłem rolę u dyrektora. Już nie wspomnę o kolejnych spotkaniach, awanturach.

Opowieści o konfliktach z Jerzym Jarockim, Mikołajem Grabowskim nie są pozbawione emocji, mięsistego języka którym posługuje się Dziurman-twardziel. Ale czy na pewno taki jest, czy też raczej gra ostrego faceta który pod maską krzyku, przekleństw skrywa swoisty rodzaj łagodności, delikatności i wrażliwości. - Cieszę się, że mój Leszek z "Klanu" powoli wychodzi ze skóry bandziora i zaczyna wyprostowywać się w życiu. Czas najwyższy, by stał się szlachetną postacią, by przeszedł istną metamorfozę. A nawet jeśli gram mordercę czy gangstera to zawsze usiłuję znaleźć w tych postaciach coś ciepłego, ludzkiego.

Telewizja a przede wszystkim film, to przez ostatnie lata miejsca zawodowych zmagań aktora Jego rola w "Rezerwacie", obok Soni Bohosiewicz i Bożeny Adamek, rola w filmie przejmującym o mieszkańcach warszawskiej Pragi, w filmie będącym nostalgicznym i pełnym humoru obrazem świata który odchodzi - należała do najlepszych. - Na planie właściwie nie mam powodów do wkurzania się. Tam jestem człowiekiem wynajętym za dobre pieniądze do wykonywania swojej roboty. Nie biorę oczywiście stawki Bogusia Lindy, ale zarabiam nieźle. W teatrze moja gaża to 1450 zł i 150 zł od spektaklu. A zważywszy, że prawie nie gram... Jak więc mam nie doceniać filmu? Na planie morda w kubeł. No chyba że czasami... A i tak najważniejszy jest dla mnie "Moliere" i te poranki niedzielne, na które przychodzą dzieciaki i z otwartymi pyszczkami oglądają bajki. I wciąż myślę, dlaczego los tak chciał, że Genio Dykiel, z którym zakładałem "Moliera" , nie doczekał tych sukcesów. Kiedy przestałem wierzyć w artystyczne ideały, kiedy zobaczyłem, że tak naprawdę wciąż każdy kombinuje jak może, mając frazesy w gębie, mówiąc w wywiadach piękne słówka o powinności sztuki... To ja chrzanię taki interes - pomyślałem. Wybudowałem własny biznes, własną scenę, mam tysiące z nią problemów, a przede wszystkim wiem, co to znaczy dawać ludziom kawałek fajnej roboty artystycznej. Dziś gram głównie po tą by moja gęba przyciągała ludzi do "Moliera". I to pomaga, przyciąga. No i dla pieniędzy. A przy tym wszystkim uważam się za przyzwoitego aktora.

O działalności "Moliera" aktor mógłby rozmawiać godzinami, ale lubi też swój zawód. Nie przypisuje mu misyjności, nie uważa aktora za kapłana - Ot, po prostu, zawód jak inne, wymaga rzetelności, rzemiosła przygotowania. Może więcej serca oddania i szaleństwa. Nie lubię natomiast kuchni tego zawodu, czyli zdobywania ról: bywania na bankiecikach, uśmiechania się do kogo trzeba Nie bywam, nie uśmiecham się na zawołanie. Nigdy nikomu nie lizałem tyłka Jestem bezkompromisowy, chyba we wszystkim. A poza pracą stawiam na sport: narty, łyżwy, tenis, konie, rower. Skoro piję i palę, a mam 44 lata to muszę przecież zachować "równowagę w przyrodzie".

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji