Zygmunt Hubner
Przed laty kierował Pan Teatrem Wybrzeże w Gdańsku, a następnie Starym Teatrem w Krakowie, obecnie jest Pan dyrektorem Teatru Powszechnego w Warszawie. W zespole tym zgromadzili się aktorzy, którzy współpracowali już z Panem. Chcą znowu wspólnie pracować. Jakie predyspozycje- zdaniem Pana - powinien mieć dyrektor teatru?
Jedną z predyspozycji jest na pewno szczęście, które w naszym zawodzie jest bardzo istotne. Zdarza się przecież, że z dwóch zdolnych aktorów jeden idzie stale do góry, a drugi nie może zdobyć większego uznania, choć ma wszelkie ku temu dane. Jeśli o mnie chodzi - mam szczęście do ludzi, szczęście w stawianiu na konkretnych aktorów. Niejednokrotnie angażowałem młodych, kończących szkołę aktorów, o których bardzo niewiele wiedziałem. Ale nie zawodziło mnie szczęście, czy mówiąc inaczej - miałem nosa. Podstawową sprawą dla mnie w teatrze jest zawsze umiejętność dobierania sobie współpracowników, sprawa zaufania do nich i szacunku dla nich. Sądzę, że jedną z podstawowych kwalifikacji dyrektora i reżysera jest zdolność nawiązywania kontaktów z ludźmi, a nawet umiejętności dyplomatyczne.
Panuje opinia, że środowiska artystyczne są kapryśne, że współpraca z ludźmi sztuki jest trudniejsza niż w innych zawodach...
Składają się na to przyczyny obiektywne. Słusznie mówi się, że teatr to zespół, ale jest to przecież zespół złożony z solistów. Specyfika zawodu aktorskiego sprzyja powstawaniu nieuchronnych konfliktów. Każdy aktor powinien mieć poczucie, że w tornistrze nosi buławę marszałkowską i tej wiary nikt nie ma mu prawa odbierać. Z drugiej jednak strony w teatrze są do wykonania zadania wielkie i drobne. Dyrektor musi tak postępować, aby w zespole nie powstało przekonanie, że jedni są stworzeni do wielkich zadań, inni zaś do małych. Inaczej powstają frustracje - ci aktorzy, którzy nie wierzą, że mogą zagrać wielką rolę, nie mają serca do drobnych.
W kierowania teatrem pomaga Panu z pewnością to, że jest Pan reżyserem i aktorem.
Nie uważam się za aktora, od lat nie uprawiam tego zawodu, ale niewątpliwie pewne w tym względzie doświadczenia są mi dziś ogromnie pomocne.
Wielu miłośników filmu pamięta Pana wspaniałą kreację majora Sucharskiego w "Westerplatte" Różewicza...
W filmie od czasu do czasu występuję, jeśli mam interesujące propozycje. Film jest mniej, niż teatr, absorbujący. Są to zadania doraźne, nie zajmujące mnie w sposób - że tak powiem - ciągły.
Który z okresów swej dotychczasowej działalności artystycznej uważa Pan za najowocniejszy - działałność w Gdańsku, Krakowie, Wrocławiu czy w stolicy?
Oczywiście Teatr Wybrzeże w Gdańsku.
Dlaczego właśnie okres pracy na Wybrzeżu?
Byłem młody! Kiedy obejmowałem dyrekcję teatru, miałem zaledwie 28 lat, wiele wiary we własne siły, zapału i energii...
Czy z upływem lat i zmianą zespołów zmieniła się Pana koncepcja teatru?
W tych sprawach jestem sobie wierny. Zawsze kładłem nacisk na eksponowanie w teatrze aktorów, na teatr oparty na aktorach. I zawsze zależało mi na prezentowaniu problematyki dzisiejszej, stąd w kierowanych przeze mnie teatrach była przewaga repertuaru współczesnego.
W ostatnich sezonach dość rzadko Pan reżyseruje...
W kierowanym przez siebie teatrze reżyseruję niezbyt często i to nawet nie z przyczyn natury organizacyjnej. Teatr Powszechny otwarty jest - z założenia - dla różnych propozycji reżyserskich. Przyznaję, że chciałbym reżyserować więcej, bo to jest przecież mój zawód. Dyrektorem się jest lub nie jest, to nie zawód...
Co zatem wystawi Pan w swym teatrze?
Przygotowuję prapremierę sztuki Władysława Terleckiego pod tymczasowym tytułem Odpocznij po biegu...
Niedawno, w początkach br., bawił Pan przez dłuższy czas w USA jako profesor na jednym z uniwersytetów.
Zostałem zaproszony przez Uniwersytet Stanowy Georgia. Prowadziłem zajęcia z aktorstwa dla zaawansowanych studentów. Do moich obowiązków należało także wyreżyserowanie jednej sztuki - była nią Mątwa Witkacego. Ponadto wygłosiłem kilka wykładów na uniwersytetach w Teksasie i Miami oraz na konferencji teatralnej w Memphis.