Artykuły

Zyskał na dystansie

Wystawiona obecnie w warszawskim Teatrze "Kwadrat", w reżyserii Edwarda Dziewońskiego i scenografii Mariana Lekcickiego, komedia Antoniego Słonimskiego "Rodzina" została napisana przed półwieczem. Spotkała się wówczas z żywym oddźwiękiem, jako sztuka wtedy bardzo aktualna i publicystyczna. Mogło więc teraz ciekawić w jakim stopniu, po tylu latach straciła, czy też nie straciła, swoją siłę wyrazu?

Otóż z przyjemnością trzeba stwierdzić, że ostry i paradoksalny dowcip Słonimskiego, podsypany tak zwaną solą attycką, czyli rozumem, znakomicie wytrzymał próbę czasu. Co więcej, naturalny w danym wypadku zanik bezpośrednich aluzji i aktualności pozwolił na silniejsze uwydatnienie uogólnień zawartych w treści. Dystans w czasie przyniósł nawet zyski artystyczne, jeśli idzie o komediowość. Tym więcej dowcip jej bawi, im mniej gryzie aktualnością, bolesną.

Przed pół wiekiem zauważono w "Rodzinie" Słonimskiego pokrewieństwo z polemiczną satyrą Bernarda Shaw. Teraz można już mówić o niemal dobrotliwym humorze w stylu Aleksandra Fredry. Pozwala to na zabawę tym bardziej [...], że odnosi się do prawideł w duszach ludzkich, a nie do kłopotów ściśle zogniskowanych na konkretnych układach w konkretnym czasie.

Kiedy słabnie akcent publicystyczny, wychodzi na plan pierwszy psychologia, w danym przypadku mówiąca o tym, jak ludzie się demaskują i jak z ich zamiarów wynika zupełnie co innego niż planowali. I wtedy studium postaci oraz gra aktorska pogłębia się, oczywiście pod warunkiem, że ta gra jest dobra.

W przedstawieniu "Rodziny" w Teatrze "Kwadrat" z reguły jest na poziomie zadania, a nie brak także znakomitych popisów. Np. Janusz Bylczyński w roli mocarnego młynarza, wiejskiego Żyda, który chciałby się cieszyć, że odnalazł naturalnego syna granego przez Włodzimierza Nowaka, cyzeluje przeskoki od radości do rozczarowania. Z kolei Nowak akceptuje klęskę życiową i psychiczną granego przez siebie Hansa, gdy wali się świat pojęć, jaki sobie zbudował adept hitlerowskiego rasizmu. Następuje ostre spięcie: syn zrywa z ojcem, ojciec z synem, ale potem będzie wspaniale zagrana przez Bylczyńskiego scena, gdy młynarz opamiętał się, że może mu taki syn przynieść korzyść majątkową, bo a nuż uda się mu odzyskać kamienicę w Berlinie!...

Bardzo pięknie wcieliła się Alfreda Sarnawska w małomiasteczkową, uroczą i... wytworną sklepikarkę. I tu mamy również kapitalną scenę, gdy z granym przez Edwarda Dziewońskiego pomylonym ziemianinem i panem pałacowego dworu przypominają sobie dawny romans, owocem intymnych kontaktów stał się wprowadzony na siłę do pałacu przez wojewodę, granego niezawodnie przez Jana Kobuszewskiego, wizytujący nasz kraj dygnitarz ościennego mocarstwa, ze staraniem wcielony przez Włodzimierza Pressa.

W tym przedstawieniu z ponad dwudziestoma postaciami scenicznymi, można mnożyć przykłady wystudiowanych popisów aktorskich od Aleksandry Karzyńskiej, bardzo subtelnie wcielającej rezydentkę i niewydarzoną poetkę, do Sławomira Linderna, grającego epizodyczną postać chytrego i chciwego starego chłopa. Zamiast mnożenia przykładów ograniczmy się do ogólnego aplauzu dla zespołu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji