Artykuły

Ladacznica z zasadami na emeryturze

Być może, "Jenny" wysta­wiono w Teatrze Dramatycz­nym, aby pokazać Irenę Eichlerówną, zaproszoną z Teatru Narodowego. Wielbiciele zna­komitej aktorki mają w ten sposób okazję - nie tak czę­sto się zdarzającą - zoba­czenia jej na scenie, co przyj­mą z radością. Bohaterka po­wieści Caldwella to ladacznica z zasadami na emeryturze. No, niezupełnie na emerytu­rze. Ale Jenny jest już "po­wszechnie szanowaną osobą" w mieście, właścicielką domu raczej prywatnego, choć nie całkiem, i kandydatką na żo­nę swego dawnego klienta, miejscowego sędziego. Ma przy tym zasady, które pozwalają - jej jednej w całym mieście - oprzeć się psychozie rasi­stowskiej. Eichlerówna nadała tej roli ton komediowy. Od pierwszego odezwania się wy­dobywa dowcip z każdego zda­nia swoimi zawieszeniami i przeciąganiami głosu. Ma wie­le ciepłej kobiecości i do­świadczonej wyrozumiałości życiowej, wiele nieodpartego uroku scenicznego.

Może jednak adaptowano "Jenny" na scenę dla szlache­tnych akcentów antyrasistowskich tej powieści i afirmacji odwagi cywilnej. Powieść Caldwella daje skondensowany obraz życia małego mia­steczka na południu USA, z tamtejszą kołtunerią, z sza­nownymi ojcami rodzin, któ­rzy dają upust swoim zapałom erotycznym w pobliskich mo­telach, z kaznodzieją, który gromi z oburzeniem panienki lekkich obyczajów, by się z nimi przesypiać, i przede wszystkim z atmosferą brutal­nych rozgrywek politycznych i obłędu rasistowskiego, atmo­sferą, w której rodzi się zbro­dnia. "Jenny" powstała już dawno, ale nie trzeba podkre­ślać, że jest ciągle żywa i ak­tualna - także dzisiaj w Ameryce.

Tak - ale zapomnijmy o powieści. Na scenie oglądamy sztukę w dwóch częściach pt. "Jenny" i ją wypada ocenić. Otóż w pierwszej jej części mamy pewnego rodzaju ko­medię bulwarową w miarę frywolną i w miarę zabawną, w miarę banalną i w miarę prawdziwą, ze śmiesznymi pe­rypetiami w motelu "Rozkosz­ne Chwile", ze strip-teasem męskim i damskim, które pa­nie i panowie na widowni przyjmują na ogół radośnie, z żonglerką różnych mniej lub bardziej dowcipnych powie­dzonek, obracających się wo­kół spraw łóżkowych. Andrzej Szczepkowski, jako sędzia, mi­strzowsko prowadzi dialog z Eichlerówną. Anna Wesołowska nie tylko urodą i wdzię­kami, ale także bardzo sta­rannym aktorstwem, prawdzi­wie i wyraziście przedstawia przeżycia Betty, b. nauczy­cielki, która wskutek zawodu miłosnego schodzi na manow­ce call-girl.Witold Skaruch jest obłudnym kaznodzieją-spryciarzem. Bolesław Płotnicki zabawnie rajfurzy w swoim motelu, jako członek kongregacji Kościoła Niezłom­nego Krzyża. Tadeusz Bartosik śmieszy jako jowialny sze­ryf. Czesław Kalinowski do­wcipnie gra starego sługę, Mu­rzyna. I jeszcze Irena Górska, jako wdówka szukająca męż­czyzny, Lechosław Hertz jako mały cyrkowiec na urlopie... Wszystko to jest błahe i pu­ste, na tyle swawolne, aby zgorszyć co skromniejszych widzów, ale w sumie jakoś się to trzyma jednolitego tonu komediowego.

W drugiej części - nagła odmiana. Sztuka przechodzi gwałtownie w melodramat bardzo serio. Ohyda rasizmu zademonstrowana jest w dzie­jach dziewczyny-Mulatki (Ha­lina Dobrowolska), zaszczutej na śmierć. Niestety, tragiczne te dzieje nie potrafią nas tu­taj wzruszyć. Sztuka rwie się na strzępy w serii migawko­wych obrazków z gromadą migawkowych postaci i roz­sypuje się. Nie pomogła tu Eichlerówna, nie pomogła sprawna reżyseria Witolda Skarucha w opowiadającym ciągu przedstawienia, nie po­mogła efektowna scenografia Andrzeja Cybulskiego. Część pierwsza jest znośna, ale bez znaczenia. Część druga w tre­ści znacząca, ale nieznośna. W rezultacie więc całość bez znaczenia - mimo dużych wysiłków aktorów i teatru.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji