Artykuły

Jak zachwyca, kiedy nie zachwyca?!

Wbrew oczekiwaniom twórców, przedstawienie nie podległo prawom oszlifowania i nie osiągnęło pełnej, krystalicznej formy. Wręcz przeciwnie: zużyło się i zatarło, stało się mniej wyraziste, jakby się rozleniwiło - o "Upiorze w operze" w reż. Wojciecha Kępczyńskiego w Teatrze Roma w Warszawie pisze Hubert Michalak z Nowej Siły Krytycznej.

Spadający żyrandol, naturalnych rozmiarów słoń, mnogie, barwne kostiumy, peruki i buty, wysokie schody, bogato zdobiona rama prosceniowa z wmontowanymi lożami, liczne, prędko zmieniające się dekoracje, olbrzymia krata zwieszająca się z sufitu, grota upiora, łódź "płynąca" po scenie - można wyliczać widowiskowe i pełne przepychu elementy entourage'u scenicznego, jakie składają się na końcowy rezultat ostatniej produkcji Teatru Roma. Widowiskowość i stawianie na efekt oszołomienia widza sprawdzają się znakomicie, zarówno technologicznie, jak i artystycznie.

Cała reszta historii Eryka (Tomasz Steciuk) i Christine (Paulina Janczak) staje się zaledwie pretekstem do zaprezentowania możliwości i widowiskowości o niespotykanym rozmachu. Tragiczny los geniusza skrytego w podziemiach opery, którego miłość do młodej śpiewaczki popycha do zbrodni i nieuchronnie prowadzi do klęski, zasługuje chyba jednak na potraktowanie z większą starannością.

Przedstawienie rozpoczyna się sceną licytacji dóbr operowych, która w wewnętrznej chronologii spektaklu następuje po zasadniczej fabule, cała reszta zatem jest retrospekcją. I o ile sam początek znakomicie wykorzystuje różnorodność rytmów i temp, w jakich rozgrywane są poszczególne sceny, o tyle dalsze obrazy popadają w otumaniającą monotonność. Bronią się pojedyncze sceny, wśród których na czoło wysuwa się smakowicie przerysowana inscenizacja staromodnej opery z solidnymi, staroświeckimi dekoracjami (vivat słoń!) i pretensjonalnymi wykonawcami. Mogłaby ta scena stać się impulsem do stematyzowania całego przedstawienia, by uczynić zeń opowieść o konfrontacji "starego" z "młodym". Tak się jednak nie dzieje.

Na scenie Romy w ogóle pojawia się wiele (zbyt wiele?) tematów. Prym wiodą te wprost z melodramatu: miłość, zazdrość, gniew, fascynacja - w założeniu zapewne nasycone emocjami, ostatecznie jednak chłodne, odtworzone jedynie, markowane i nieprzekonujące. W gruncie rzeczy - niepotrzebne.

Fascynująca jest wynikająca wprost z fabuły kwestia metateatralna: ukazywany od kuchni teatr, pełen fochów pseudogwiazdek, wątpliwości artystycznych, frustracji i momentów olśnień przekonuje i wzrusza. Szkoda, że jest go tak mało - musical o teatrze w teatrze to rzecz apetyczna, po pierwszym akcie ma się ochotę na więcej.

Jest jeszcze kwestia Innego, inności - w tym wypadku bardzo tajemnicza, odkrywana stopniowo, krok po kroku. Inny w "Upiorze" to równocześnie wymóg fabularny, figiel freudowski, tytułowa rola, oraz wulkan stanów i emocji. Bez umiejętnego skupienia wszystkich tych przestrzeni w aktorze i nadania im wspólnego szlifu, tytułowy bohater stanie się niewyrazistym pretekstem fabularnym. Propozycja Romy plasuje się niebezpiecznie blisko takiej interpretacji.

Trudno powiedzieć, gdzie leży problem braku różnorodności scen. Barwne, wyraziste charaktery, którym towarzyszy zróżnicowane instrumentarium i motywy muzyczne (szczególnie wyraźnie widać to w wejściach Carlotty - Anna Gigiel), powinny gwarantować jakość doznań muzycznych i popychać fabułę do przodu. Tymczasem to, co dostaje widz, ogranicza się do wykonania przez aktorów swoich partii, ze śladową ilością zaangażowania, bez choćby próby osiągnięcia harmonii. Można odnieść wrażenie, że to, co zostało osiągnięte wielomiesięczną pracą (a ogrom wykonanej roboty jest niezaprzeczalny), zniknęło gdzieś podczas eksploatacji przedstawień i warto byłoby przypomnieć sobie wszystkie przećwiczone a zapomniane elementy spektaklu. Wbrew, być może, oczekiwaniom twórców, przedstawienie nie podległo prawom oszlifowania i nie osiągnęło pełnej, krystalicznej formy. Wręcz przeciwnie: zużyło się i zatarło, stało się mniej wyraziste, jakby się rozleniwiło.

By przywołać słowa jednej z postaci przedstawienia: plotka poszła, spodziewamy się kompletów. Tak mniej więcej wygląda to dziś w Romie. Kupno biletu na tydzień przed spektaklem graniczy z cudem, siedem spektakli w tygodniu jest wyprzedanych na pniu. Jeśliby tylko sukces frekwencyjny szedł w parze z artystycznym, mielibyśmy do czynienia z idealnym duetem scenicznym. Roma przyzwyczaiła swoich widzów do warsztatu wysokiej klasy. W "Upiorze" i warsztat i strona stricte artystyczna oklapła.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji