Artykuły

Dwa miliony XX-ów

"Emigranci", w reż. Witolda Mazurkiewicza w Teatrze Provisorium i Kompanii Teatr. Pisze Grzegorz Kondrasiuk w ZOOMie.

Kiedy jakieś trzy lata temu niechciany Sławomir Mrożek na chwilę powrócił do repertuaru (na deski Teatru Narodowego i lubelskiego Teatru im. Osterwy), Jacek Sieradzki w jego "Miłości na Krymie" odnalazł elegię na odejście XX-wiecznej inteligencji. Z pewnością coś jest tu na rzeczy. Najnowsza inscenizacja "Emigrantów" Teatru Provisorium-Kompanii Teatr rozpoczyna się, kiedy inteligent AA budzi się zlany zimnym potem z pijackiego koszmaru. Wszędzie wokół rozstawione są ekrany, na których niewidzialna ręka z pilotem przerzuca kanały, pokazując obok filmu przyrodniczego o zwyczajach seksualnych małp przedwyborcze spoty Tuska i Kaczyńskiego. Może AA przyśniła się Polska? A może to nie deliryczny sen, a najzwyklejsza prawda, czy też raczej jej namiastka serwowana przez media?

W tych "Emigrantach" Anno Domini 2009 Witold Mazurkiewicz proponuje receptę na aktualne wystawienie dramaturgii Mrożka, podobno zbyt trudnej dla dzisiejszej percepcji. Najistotniejszy jest tutaj jeden, prosty zabieg: obok dialogu inteligenta AA i prostaczka XX, w którym pod pozorami tragikomedii kryje się niemała liczba tez do przemyślenia, równolegle atakuje nas telewizyjny kociokwik, przejmując od czasu do czasu pałeczkę, zawłaszczając uwagę widowni. Jest to nieco ryzykowna i paradoksalna próba uratowania myśli Mrożka z katastrofy, która dokonała się w ostatniej dekadzie, z eksplozji informacyjnej, ze świata w którym nie czyta się książek, tylko ich jednozdaniowe streszczenia, ale za to z powodzeniem można "zabawić się na śmierć". Nie korzysta tu reżyser z trendów ostatnich lat, kiedy to dramaturdzy na teatralnym etacie bezceremonialnie przepisują starsze teksty, radykalnie zmieniając ich wymowę, język, dopisując własne poglądy polityczne (jak np. w "Szewcach u bram" Jana Klaty, w których Sławomir Sierakowski zrobił z Witkacego alterglobalistę). Nie udaje też, że nie rozumie, o co w tekście może chodzić, szatkując go i wypierając ze znaczeń (w czym z kolei celuje np. Michał Zadara). Z drugiej strony - nie podchodzi do tego słynnego tekstu o długiej scenicznej historii na kolanach, wychodząc ze słusznego (chyba) wniosku, że zaserwowanie widowni półtorej godziny czystej scenicznej gadaniny mogłoby ją znudzić i stępiłoby ukryte w tym dramacie ostrza. Unikając tych obu skrajności Mazurkiewicz poszedł na ciekawy kompromis. W zasadzie szanując dramat Mrożka, zręcznie nałożył nań nowoczesną inscenizacyjną szatę, która sprawiła, że większość kwestii z "Emigrantów" brzmi tak, jakby napisano je wczoraj. Niemała w tym także i zasługa aktorów Jarosława Tomicy (AA) i Michała Zgieta (XX), gry w której realizm, dosłowność skali jeden do jednego z wyczuciem podcieniowano tu i ówdzie groteską. Dobrze się stało, że tego typu środki sceniczne, jak potęgująca się w nieskończoność groteska (na szeroką skale stosowane w poprzednich spektaklach Provisorium-Kompanii Teatr), tutaj zostały ograniczone. Role zbudowano na tekście tak bardzo zbliżonym do rzeczywistości, która akurat w tym przypadku jest groteską samą w sobie, że nie potrzebowały zbyt daleko idących przerysowań. Dlatego Tomica jest po prostu zdeklasowanym inteligentem, niedoszłym pisarzem, który za dużo zrozumiał, i ucieka w ironiczny cynizm, natomiast Zgiet, który pełnymi garściami czerpie ze swojego emploi, jest tak naiwnie szczery w odgrywaniu prostactwa, że aż jesteśmy w stanie uwierzyć, że w jego duszy mieszka tajemnica. Trzecim aktorem jest tutaj telewizyjny news, przerysowany, łopatologicznie skrótowy, z uproszczonym językiem opartym na paru łatwych chwytach i kalkach. Dlatego wrażenie, że jest to inscenizacja "Emigrantów" nadmiernie flirtująca z prostactwem a nawet chamstwem, jest jak najbardziej uprawnione. Jednak mam wrażenie, że tak po prostu miało być, i powstał spektakl komunikatywny, czytelny na wielu poziomach i dla każdego.

Upływ czasu dokonał w dramacie Mrożka ciekawego przewartościowania. Zdawałoby się, że pierwsze skrzypce grać tutaj będzie wygadany intelektualista AA, przemycający w dialogu z robociarzem XX swoje gorzkie diagnozy na temat zniewolenia, i "przeklętego daru wolności". Tymczasem najmocniej zaznacza się postać owego XX-sa, chłopaka który "bidy nie lubi", i dlatego zostawił w kraju żonę i dziecko, i od paru lat pracuje na okrągło w jakimś wykopie, ciułając i oszczędzając na wszystkim, mówiąc sobie i wszystkim dookoła, że jeszcze rok, jeszcze parę miesięcy, jeszcze kilka tysięcy, może dolarów, euro, czy franków szwajcarskich. Przy żartach z wiktu opartego na puszkach z psim żarciem, z nieznajomości języka, z naiwnych marzeń, że "jak wrócę, to wszystkim pokażę, nakupi się wódki" śmiech jakoś szybko więźnie w gardle. Ile razy słyszeliśmy w życiu podobne anegdoty, te rozmowy i zapewnienia o rychłym powrocie Żyjemy w kraju, skąd pochodzi jakieś dwa miliony XX-sów. Widzę przed tym dramatem, tą inscenizacją sporą przyszłość, niestety.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji