Artykuły

Czy Jeż w oczy kole?

Piękny, spójny w warstwie wizualnej, głęboki i uczuciowy w treści. Wydawałoby się, że nie można zostać wobec niego obojętnym. Dla mnie jednak trudny temat został przeprowadzony zbyt gładko - o spektaklu "Jeż" w reż. Janusza Ryl-Krystianowskiego w Teatrze Animacji w Poznaniu pisze Alicja Rubczak z Nowej Siły Krytycznej.

Janusz Ryl-Krystianowski często w centrum reżyserowanych przez siebie spektakli stawia małego człowieka, z jego dużymi problemami. Nie boi się rozmawiać z młodym widzem i jego rodzicami na trudne tematy. Pokazuje zagubienie i smutek dziecka poszukującego miłości. Nie oszczędza dorosłych, wytykając ich wady, przykładając lupę do ich zaniedbań i chorych wyobrażeń na własny temat. Nie kusi go przy tym nowoczesność, przebojowość czy krzykliwy przepych rozwiązań scenicznych. Pokazuje świat jak ze starej fotografii. Monochromatyczny, zatrzymany gdzieś w bezczasie, który uruchamia uniwersalność przeżyć. "Ribidi, rabidi, knoll" czy "Pozytywka", to spektakle, które zabierają widzów w podróż do świata ważnych doznań, niełatwych pytań, ale i radości z odkrytych na nowo uczuć. Również "Jeż", najnowsze przedstawienie poznańskiego Teatru Animacji, sytuuje się na tym obszarze rozwiązań teatralnych. Po raz pierwszy jednak stworzony przez Ryl-Krystianowskiego sceniczny świat mnie nie porwał.

Reżyser tym razem zmierzył się z zasadniczo nieobecnym w teatrze dla dzieci, problemem adopcji. Katarzyna Grajewska napisała scenariusz opierający się w przeważającej mierze na "Jeżu" Katarzyny Kotowskiej - książeczce należącej już do kanonu literatury dziecięcej; w spektaklu znaleźć można również inspiracje "Wieżą z klocków" tej samej autorki. Literatura Kotowskiej posiada niezwykły wymiar osobistych zwierzeń i jest pewnego rodzaju autoterapią. "Jeż" powstał jako bajkowe ujęcie problemu, z którym autorka musiała zmierzyć się w życiu osobistym. Poprzez ten tekst rozmawiała ze swoim adoptowanym synkiem. Historia Kobiety i Mężczyzny, których dziecko urodziło się innym rodzicom, przybiera formę przypowieści. Urzeka ciepłem i prostotą przekazu, połączoną z ogromną głębią sensualną treści. Ciekawa i wymowna jest metafora dziecka-jeża, którego kolce są emocjonalnym pancerzem wybudowanym z braku rodzicielskiej miłości. Ranią każdego, kto próbuje się do chłopca zbliżyć, tym samym stanowią osłonę przed otaczającą rzeczywistością. Dopiero uczucia okazywane chłopcu przez adopcyjnych rodziców sprawiają, że kolce miękną, aż w końcu znikają bez śladu.

Podobnie jak w książkach Kotowskiej, również w spektaklu Krystianowskiego nie ma miejsca na dosłowność. Scenografia Buby Tomali nie próbuje kopiować rzeczywistości, lecz tworzy umowne, obrazowe przestrzenie inspirowane malarstwem renesansowym, z wyraźnymi odwołaniami do twórczości portretowej Jana van Eycka. Główny element dekoracji oraz tło dla działań aktorów stanowi obrotowa platforma z nastawką w formie parawanu pokrytego obrazami, przypominającego poliptyk, wzbogacana o - również malowane - detale, dostawiane z jej lewej i prawej strony. Na obrazach ujęte zostały przestrzenie przywoływane w tekście - dom Kobiety i Mężczyzny oraz Dom Dziecka, a także postaci - Pani Która Wie, Królowa Domu Dzieci, czy dziecko-jeż. Wyraźne zakorzenienie tej scenografii w dziedzictwie kultury nadaje przedstawieniu wymowy uniwersalnej, zyskującej wartość ze względu na współudział w dziejach sztuki. Dzięki temu zarówno sceniczny Piotruś, jak i dzieci przychodzące na spektakl, mogą uczestniczyć w świecie obrazowych wartości estetycznych. Współczesna opowieść zyskuje ponadczasowy wymiar i zostaje wpisana nie tylko w historię ludzkości, ale również kultury.

Rozpisanie tekstu na poszczególne postaci także dalekie jest od realistycznych założeń. Role rozłożone zostały na aktorów i poruszane przez nich formy - kilkudziesięciocentymetrowe figurki wyglądające jak miniaturowe manekiny. Animacja sprowadza się tylko do przestawiania lub przesuwania figur po płaszczyźnie. Kobieta (Mariola Ryl-Krystianowska), Mężczyzna (Marcin Ryl-Krystianowski) oraz Jeż (Elżbieta Węgrzyn) to postaci, które na scenie pojawiają się zawsze z odwzorowującą ich lalką. Inny status ma tylko Pani Która Wie (Danuta Rej) uruchamiająca m.in. lalkę Babci, Królowej Domu Dzieci czy przypadkowo spotkanego przechodnia i będąca jednocześnie zewnętrznym narratorem, komentującym wydarzenia sceniczne lub uzupełniającym treść spektaklu w opisy. Wprowadzenie jednego aktora, jako animatora kilku postaci jest z pewnością zabiegiem wartościowym. Rozbicie jednak struktury przedstawienia zaczerpniętymi z książki wstawkami narracyjnymi, które nie znajdują odzwierciedlenia w obrazach scenicznych, odziera całość z teatralności. Przy tak miarowym rytmie przedstawienia, potęgowanym przez jednostajną muzykę fortepianową Roberta Łuczaka, z regularnie występującymi wstawkami dynamicznymi, oddanie wielu scen tylko poprzez materię słowa, potęguje monotonię spektaklu.

Bardzo długo zastanawiałam się czym jeszcze mogę tłumaczyć moje znużenie podczas tego przedstawienia, które wcale nie jest złe. Tak trudno jest wyjaśnić nudę, która przecież jest doświadczeniem subiektywnym. Odkryłam jednak, że ogromnym problemem jest dla mnie przebicie się przez projekt aktorstwa realizowany w "Jeżu". Działanie w roli zostało ograniczone do minimum, gesty sprowadzają się zaledwie do przesuwania figur, aktorzy przeważnie stoją w miejscu i wypowiadają pojedyncze zdania. Bardzo trudna do zaakceptowania jest emocjonalność postaci, zwłaszcza kobiecych. Z jednej strony widać, iż założeniem reżyserskim nie jest oparcie ról na przesadnej uczuciowości. Jednak zarówno Marioli Ryl-Krystianowskiej, jak i Danucie Rej zdarzają się rozemocjonowane wykrzyknienia. Trudno jest również zaakceptować fakt, iż rola Kobiety nie rozwija się w swej emocjonalności, od początku spektaklu jej cierpienie, smutek wyrażane są takim samym rejestrem uczuć, ich skala nie rośnie ani nie opada, jakby Ryl-Krystianowska realizowała pewien niezmienny szablon cierpienia, miłości, radości.

Marcin Ryl-Krystianowski również wpisuje się swoją rolą Mężczyzny w założenia aktorskie przedstawienia. Jednak po raz kolejny - podobnie jak przy spektaklu "W beczce chowany", mam problem z przyjęciem go w tak poważnej roli. Jest on bardzo dobrym aktorem, ciekawie budującym każdą postać, jednak jego mimika, głos, cała vis comica zdecydowanie lepiej sprawdzają się w rolach komediowych. Wciąż pamiętam chociażby świetną rolę Mrówki, w spektaklu "Moje nie moje", na wspomnienie której nie jestem w stanie powstrzymać się od śmiechu. Niezwykle plastyczna, smukła twarz Krystianowskiego, jest jakby stworzona do strojenia min, wydatne zęby, giętkość ruchów - wszystko to wchodzi w dysonans z poważną rolą, opartą na wystudiowanym geście i wypowiadanym z pietyzmem słowie. Z pewnością dlatego moją ulubioną sceną z "Jeża" jest spacer ojca i syna w kaloszach. Żółte i czerwone gumiaki animowane przez ręce Elżbiety Węgrzyn i Marcina Ryl-Krystianowskiego ciekawie odcinają się od malarskiego tła scenografii, a gagowość sceny sprawia, że czuje się atmosferę radości towarzyszącą tej wycieczce. W pełni jestem w stanie zaakceptować tylko rolę Elżbiety Węgrzyn, która świetnie radzi sobie z postacią Piotrusia. Doskonale rozkłada akcenty emocjonalne, nie popada w rozhisteryzowany ton dziecka, lecz ukazuje jak jej bohater toczy wewnętrzną walkę. To jedyna postać, której przemiana wyrażona jest w spektaklu nie tylko słowami, ale również oddana stopniowaniem uczuć. Jej miotanie się w pierwszych scenach ciekawie koresponduje z ciekawskimi pytaniami dziecka oraz spokojnym wyznaniem uczuć ojcu.

Wciąż pozostaję pod wrażeniem wizualnej strony przedstawienia. Wydobywanie detali z mroku i ciekawe operowanie światłem jest kolejnym atutem warstwy plastycznej spektaklu. "Jeż" zatem nie podrażni wzroku widzów, jego treść ukłuje jednak swoją prawdziwością. Jest to spektakl, który z pewnością może wstrząsnąć i wzruszyć wrażliwych. Piękny, spójny w warstwie wizualnej, głęboki i uczuciowy w treści. Wydawałoby się, że nie można zostać wobec niego obojętnym. Dla mnie jednak trudny temat został przeprowadzony zbyt gładko. Miarowa, momentami jednostajna muzyka, malarska, mająca znamiona kulturowej uniwersalności scenografia, emblematyczne aktorstwo. Wszystko tak bardzo dopracowane, tak niezwykle wygrane do punktu, że rozdrażnienie tą idealnością, momentami ociera się o nudę. Czułam, jakby w tej perfekcyjnej machinie reżyser nie zostawił mi miejsca ani na śmiech, ani na smutek, moja emocjonalność rozbijała się wciąż o rytmiczne uderzenia mechanicznie przetworzonego fortepianu. Jednak jestem pewna - spektakl zachwyci, poruszy, zainteresuje wielu.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji