Artykuły

Miss samotnych serc

Przenosząc na ekran prozę drugorzędnego amerykańskiego pisarza, twórcy przedstawienia "Miss samotnych serc" nie bardzo zdaje się wiedzieli, co chcą przez to osiągnąć. Nathaniel West (1903-1940), zetknąwszy się z surrealizmem podczas dwuletniego pobytu w Paryżu, próbował uprawiać ten kierunek na gruncie amerykańskim. Trzy jego powieści stanowiły zapowiedź intelektualnego dojrzewania, czwartą, czyli napisany w 1939 r. "Dzień szarańczy", podnosił w randze literackiej fakt, że była to pierwsza satyra na wynaturzenia i groteskowość Hollywoodu. W 36 lat po jej ukazaniu się została rozsławiona i dowartościowana intelektualnie i wizyjnie przez Johna Schlesingera, który zekranizował "Dzień szarańczy" w r. 1975 (z Donaldem Sutherlandem i Karen Black) Niestety "Miss samotnych serc" to chyba jednak ledwie szkic do powieści, której nie udało się w żaden porządek dramaturgiczny zorganizować autorowi scenariusza. Może więc nie tylko z winy reżysera powstał obraz płaski, trywialny przez iłustracyjność poszczególnych sekwencji, których sensów reżyser zdaje się nawet nie silił się ogarnąć, objawiając raczej dość bezwolną bezmyślność wobec podsuniętego mu scenariusza. Brak w tym przedstawieniu przeżycia i ironicznego dystansu, obrazoburczej siły tej niby prowokacji. Wobec teoryjki Westa o upadku ideału chrześcijańskiego miłosierdzia w świecie w którym wszystko przeradza się w wynaturzony eros, aktor również od pierwszej do ostatniej sceny pozostał bezradny, w jakiś amatorski sposób nieobecny w roli, choć Krzysztof Gosztyła dał się już niejeden raz poznać jako aktor dużych możliwości. Tym razem nie pomógł reżyserowi. Natomiast Anna Seniuk i Marian objawili wręcz rozpasanie w charakterystyczności nie kontrolowanej przez prowadzącego przedstawienie reżysera i dość nie umotywowanej wobec retoryki partii wygłaszanych przez Zygmunta Hübnera. Twórcy widowiska nie zdołali więc uwierzytelnić chaosu ani grozy epoki, ani też stanu ducha owego "Miss" jako osobnika wstrząsanego przeżyciami, zwłaszcza gdy aktor w tej roli zredukował swoją ekspresję wyrazową do zera i zagrał postać bez wyobraźni i psychologicznej prawdy. Jedno co z tej "parodii kuszenia Chrystusa przez szatana" i "parodii dogmatu odkupienia przez miłość i śmierć" wynika dla telewidzów - to poczucie niesmaku, bo żadnych bluźnierczych zabaw polski, masowy zwłaszcza, widz bardzo nie lubi. A w ogólniejszym znaczeniu to, co wynika z tego kalekiego spektaklu, nie jest zbyt odkrywcze. Nie od dziś wiemy jakie dziecinne intelektualnie, miałkie psychicznie, ekstrawaganckie były manifestacje amerykańskich naśladowców i epigonów prądów estetycznych Europy sprzed sześćdziesięciu i więcej lat. To właśnie wiedzieliśmy i bez "dokonań kulturalnych" naszej TV w rodzaju spektaklu "Miss samotnych serc". I jeszcze jedno nasuwa się pytanie, czy zdenerwowanym ludziom w napięciu przeliczającym relacje: podwyżki - rekompensaty, takiej właśnie "rozrywki" potrzeba było w dniu 1 lutego? Teatr TV to przecież pozycja w wielkiej, obrazkowej gazecie, którą śledzimy wszyscy.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji