Artykuły

Teatr: Norwid nie od święta

Zespół Teatru Wybrzeże - zgodnie z piękną już tradycją - znowu stolicę nawiedził, znowu po kolejne słowa uznania. Żywy teatr, mądrze i z talentem kierowany! Teraz przyjechali z Norwidem, więcej, z Norwidową prapremierą. Jeszcze więcej: pokazali praktycznie i naocznie, że Aktora można, że warto grać. Nie na jubileuszu, nie dla szlachetnej i odświętnej fantazji reżysera. Ale najzwyczajniej, po prostu "repertuarowo": dla serii dobrych, trudnych ról (trudność zachętą dla mistrzów); dla akcji dostatecznie wyrazistej, a napakowanej po burty wiedzą o naturze ludzkiej; dla szlachetnej intencji.

Bo nie jest to, jak przed chwilą słyszałem przez Radio Polskie, sztuka o banalnym morale, że trzeba pracować, że praca, nawet aktorska, nie hańbi. I że to już z współczesnością naszą mało ma wspólnych stycznych. Ejże! - sztuka o przekwalifikowaniu, i to jak skomplikowanym - z obszarnika w aktora - nie jest aktualna w Polsce?

Teraz serio: przecież to sztuka tak samo realistyczna, jak napęczniała znaczącymi sensami, symbolicznymi uogólnieniami. "Zaiste - być aktorem, trza i być w teatrze!" Kto w tej sztuce "aktorem"? co "teatrem"? Czy tylko mistrz Gotard Pszon-Kean? Aktorstwo, "czyli wymowna szkoła oszukaństwa", jest żywotną sprężyną działania łobuzów takich, jak "pozytywny" baron Erazm. Innym aktorstwem są patriotyczne banialuki Faustyna Bizońskiego, dorobkiewicza i weterana bojów nad Wieprzem, zupełnie czymś jeszcze różnym ta komedia bezpieczeństwa i dobrobytu, którą inscenizuje wobec matki i siostry zrujnowany majątkowo Jerzy... mistrz sceny Gotard najmniejszym tu "aktorem". Łotrowskie, śmieszne, a czasem potwornie bolesne są stopnie człowieczej gry na teatrum codzienności.

Gdyby Norwid był "banalny", to by stanął na tym efektownym przeciwstawieniu: życie teatrem, "aktorstwo" praktyczne bardziej biegłe od scenicznego. U Norwida ciekawiej - i prawdziwiej. Źle w życiu grającego bohatera przemienia we wspaniałego na scenie Hamleta. Jego arcyprawdziwe, ale i arcycodzienne bóle (brak pieniędzy, matka staruszka, honor siostry, upadek familii) odziewa w czarny kostium bohatera tragicznego. Koturn wielkich spraw spotkasz co krok, w każdym zgrzycie banalnych ludzkich spraw - i odwrotnie. W Dreźnie jakiś bankier robi plajtę, o sto mil od Drezna jakiś młody człowiek traci dlatego pieniądze i ,.honor" od pieniędzy zawisły - deklamuje monolog sławny Hamleta, pyta: jak być i czy być? Ma prawo. Potem pyta o to samo publiczności, nie w życiu, ale na scenie prawdziwego teatru - i w stroju księcia duńskiego płacze za kulisami nad zarobionymi grą pieniędzmi, nad odpracowanym "honorem". Też ma prawo. "Prawdziwe" były oba monologi.

W tej sztuce wszystko zwyczajne - i wszystko coś znaczy. Rozsądna panna Felcia gromi chłopca kawiarnianego, że nie wytarł stolika, na którym jakaś kropla pozostała, bo "jak ścierpieć można kroplę takę duże", bo ona "bacznę zaleca czystość". Przeszkadzająca "porządnej" pannie Felicji kropla jest łzą Jerzego. W inscenizacji naszych gości z Gdańska nie wskazało się na stolik, przy którym siedział Jerzy, rzecz szła po prostu o pilność Felci w doglądaniu sprzątania. Co niech będzie przykładem na to, że dużego poklasku godna prapremiera dużo, bardzo dużo zostawiła do zrobienia inscenizatorom następnym.

Szczególnie w dziedzinie stylu przedstawienia, czyli, bo to niemal na jedno wychodzi, w sferze rozumienia istotnej problematyki utworu, realistycznego i jednocześnie podminowanego symboliką filozofii moralnej. Wspomniana na początku ogólnopolska instytucja informacyjna - i nie ona tylko - głosi, że Aktora albo romantycznie można grać, albo pozytywistycznie. Można - ale po co? Na jakiego licha upoetyczniać na siłę codzienny klimat spraw tej sztuki, po cóż równie na siłę niszczyć tekst przez tylko obyczajowe odczytanie? Trzeba czytać wedle tego, co wiemy dzisiaj o tak zwanym realizmie syntetycznym, o sztukach takich, w których problem ideowy wynika z sytuacji konkretnych, motywowanych materiałem psychologicznym i społecznym. I Teresa Żukowska, pierwszy reżyser Aktora, miała chyba taką właśnie intencję. Żeby i realistycznie, i żeby z Brechta symbol znaczący wisiał nad sceną, i żeby zwroty do widowni kontrastowały ze zwyczajnym dialogiem, żeby trzej panowie w kawiarni przypomnieli nam nagle estradową scenę studencką (zwrócił mi na to uwagę J. W. Gomulicki), żeby i zeszłowieczny nastrój, i współczesność...

Ale w sumie wypadło to trochę chaotycznie, eklektyzm zbyt widocznie zastąpił śmiałość decyzji inscenizacyjnych. Tak samo jak ubóstwo scenografii pomylono z prostotą. Nie bądźmy jednak niewdzięczni. Bohdan Wróblewski był rzeczywiście interesującym Jerzym. Józef Czerniawski opatrzył mistrza Gotarda fascynująco wyrazistą fizjognomią. Wiesława Kosmalska była śliczna, że zaś grała pannę o dwie generacje młodszą? Cóż to znaczy w porównaniu z trudnościami roli sentymentalnego Wernera - ten jest kwintesencją banału, a przecież i przez niego autor przemawia, i jego poczciwości mała dusza wielkie sprawy w sobie mieści. Stanisław Dąbrowski niech będzie w tej roli ostatnim przykładem dobrych intencji, nie całkiem spełnionych.

Podobno jakiś sprawozdawca teatralny z Wybrzeża atakował własny teatr za puste krzesła na Aktorze i za elitaryzm. To co temu panu nie jest "elitarne"? Cóż jednak mówić o żarliwym masowniku z Trójmiasta (nie od "masować" i nie od "masarnia", ale od "masowa rozrywka"), gdy wspomniana już instytucja o ogólnopolskim zasięgu informacyjnym nadmienia właśnie z okazji Aktora o do dziś "nieustalonej pozycji" Norwida. Przecież byle maturalne dziecko wie na pamięć, że to klasyk, czwarty wieszcz, że chluba naszej poezji. Jeżeli Mieczysław Jastrun pisze o "nieznanym Norwidzie", to pisze wyraźnie o złych sposobach rozumienia Norwida, o tym, że stale, dziś i pojutrze będziemy się doczytywać do nowych piękności u wielkiego poety. "Nieustalona pozycja"!!!

Jeszcze słowo o "pustych krzesłach". Zły to teatr, który ma zawsze krzesła do ostatniego pełne. Smutny i martwy. O widza trzeba walczyć, a czasem się z widzem popróbować. I czym Aktor mógł przestraszyć widzów teatralnych? Pewnie, że nawet całkiem nie trudny do rozumienia Aktor ma dialog "gęsty"; słowa i sytuacje znaczące, ważne, zmuszające do uwagi powtarzają się na tej scenie co chwila, nie ma tych dialogowych "pauz", błyskotek dla oddechu i roztargnienia widza, które widz ten znajdzie i u Słowackiego, z których na dobrą sprawę cały Fredro ślicznie pozszywany. Konkurować z podwieczorkami przy mikrofonie taką sztuką nie można. I czy trzeba? Szeroka jest panaboża rola, starczy miejsca. A po prapremierze gdańskiej Aktora mamy prawo chwalić się nową sceniczną sztuką z poważnego repertuaru narodowego. Nie mamy tych pozycji tak dużo, by znaleziska teatralnego przyjaciół z Gdańska nie oklaskiwać z wdzięcznością.

Pracownia

X
Nie jesteś zalogowany. Zaloguj się.
Trwa wyszukiwanie

Kafelki

Nakieruj na kafelki, aby zobaczyć ich opis.

Pracownia dostępna tylko na komputerach stacjonarnych.

Zasugeruj zmianę

x

Używamy plików cookies do celów technicznych i analitycznych. Akceptuję Więcej informacji